Liderowi Budynki Suflera nieobcy rockandrollowy styl życia. W nowym wywiadzie wspomina o dawnych czasach, w których nie wylewał za kołnierz, a na scenę wychodził zawiany. Przyznał, że miał problem z alkoholem, ale pije dalej. Najbardziej lubi "dobrą wódkę".
Dziennikarz popkulturowy. Tylko otworzę oczy i już do komputera (i kto by pomyślał, że te miliony godzin spędzonych w internecie, kiedyś się przydadzą?). Zawsze zależy mi na tym, by moje artykuły stały się ciekawą anegdotą w rozmowach ze znajomymi i rozsiadły się na długo w głowie czytelnika. Mój żywioł to popkultura i zjawiska internetowe. Prywatnie: romantyk-pozytywista – jak Wokulski z „Lalki”.
69-letni Krzysztof Cugowski to żywa legenda polskiej sceny muzycznej. Jest współzałożycielem zespołu, który przez lata miał różnych wokalistów (m. in. Romuald Czystaw, Urszula) i wylansował takie rockowe klasyki jak "Za ostatni grosz", "Jolka, Jolka pamiętasz" i "Jest taki samotny dom", a także wiele późniejszych przebojów jak "Takie tango" oraz "Bal wszystkich świętych".
Fani Budki Suflera pewnie nie spodziewali się, że na dawnych koncertach piosenkarz nie zawsze był do końca trzeźwy. – Niektórzy wykonawcy potrafią się tak dobrze bawić przed koncertem, że mają potem problemy z dojściem na scenę. Sam w czasach świetności miałem problemy z alkoholem. Zdarzało mi się śpiewać po pijaku – przyznał z rozbrajającą szczerością "Faktowi".
To nie koniec sekretów, którymi muzyk postanowił się podzielić. – Nie będę ukrywał, nie byłem święty. W telewizji nie było tego widać, bo ona potrafi zdziałać cuda – mówi dziennikowi. Teraz jednak zaczął o siebie dbać i pije mniej.
– Tęsknię za tymi czasami. Teraz sobie tego nie wyobrażam, nie te lata. Alkohol lubię dalej, szczególnie dobrą wódkę, ale nie konsumuję go tak często, jak bym chciał. Trzeba dbać o zdrowie – wyznał artysta.
Krzysztof Cugowski dalej występuje na scenie, ale jako solista. Jest skłócony z Budką Suflera. Zespół świętuje w tym orku 45-lecie działalności, ale z innym wokalistą.