W tym tygodniu Michał Rachoń, były działacz PiS i rzecznik prasowy partii w Sopocie, wystartował w TVP z porannym programem "Jedziemy". Przyznam od razu: nie oglądam telewizji publicznej, a byłego członka PiS kojarzę głównie z tego, że kiedyś przebrał się za penisa (by zaprotestować przeciwko Putinowi). Mimo tego – a może właśnie dlatego – redakcja poprosiła mnie o podzielenie się wrażeniami z programu. Obejrzałam środowy odcinek.
Zanim podzielę się z Wami moją opinią kilka bazowych informacji. Nowy program TVP jest emitowany rano od poniedziałku do czwartku. Ma dwie części: #Jedziemy i #Jedziemydalej.
W pierwszej, nadawanej od 7:12 do 7:50, prowadzący kolejno rozmawiał z komentatorami, a później z pierwszym gościem - politykiem. Następna część programu odbywa się od 8:10 do 8:30. Zaczyna się od komentatorów, przechodzi w rozmowę Rachonia z drugim gościem – politykiem, a potem następuje finał z udziałem komentatorów.
Samozadowolenie "bezpiecznego składu"
Pierwszą rzeczą, która rzuca się w oczy, jest samozadowolenie byłego polityka PiS, który prowadzi program. Zapewnia widzów, że czuje się świetnie, śmieje się z własnych dowcipów.
Dyskusję z komentatorami – Jarosławem Jakimowiczem (w latach 90. wystąpił w "Młodych wilkach", a kilka tygodni temu napisał antysemicki wpis na Facebooku), byłym oficerem CBŚ Jackiem Wroną i Adrianem Stankowskim, który pisze w związanej z PiS-em "Gazecie Polskiej" i "Gazecie Polskiej Codziennie" – Rachoń konsekwentnie utrzymuje w lepkim klimacie męskiej szatni. W powietrzu latają rubaszne żarty i porozumiewawcze spojrzenia. Nie ma poklepywania po plecach chyba tylko dzięki rozstawowi krzeseł.
Panowie są sobą zachwyceni i tego nie kryją – pod koniec Jakimowicz ściska rękę Wronie wyznając: "pan ma zawsze rację". Stankowski wprost nazywa kolegów "bezpiecznym składem" (i tu pojawia się pytanie: bezpiecznym dla kogo?). Jednopłciowy charakter programu trwa aż do końca – gośćmi politycznymi też są tylko mężczyźni. Nawet w napisach po programie dominują męskie nazwiska – z zaledwie jednym wyjątkiem.
Oczywiście jednopłciowy format jest okej, o ile jest to uczciwie powiedziane na samym początku, choćby poprzez nazwę (choć takie telewizyjne getta zwykle tworzone są dla kobiet).
Gdy gościem byłego rzecznika PiS w Sopocie zostaje wiceminister kultury, Jarosław Sellin (PiS), nastrój męskiej szatni się kończy – trwa jednak konwencja towarzystwa wzajemnej adoracji. Spoiler alert: nie spodziewajcie się trudnych pytań.
Wiesz mniej, hejtujesz więcej
Główną zasadą, na której opiera się nowy program Rachonia, nie jest patrzenie władzy na ręce (= dziennikarstwo), tylko hejtowanie wszystkich, którzy nie są PiS-em. Nie chodzi tylko o polityków parlamentarnej opozycji, ale też o ruchy społeczne takie jak Obywatele RP czy obrońców klimatu.
Działania aktywistek i aktywistów pokazane są bez podstawowych informacji, które powinny paść, jeśli ma się choć odrobinę uczciwości intelektualnej. Wyrwane z kontekstu, zilustrowane ośmieszającymi materiałami, mają posłużyć jako paliwo do interaktywnej machiny hejtu, którą jest program byłego członka PiS.
Widzowie są bowiem nieustannie zachęcani do zamieszczania twittów z hashtagiem #Jedziemy, gdy na ekranie Rzecznik Praw Obywatelskich jest porównywany do lali, a pracownik i komentatorzy TVP rechoczą z oprawek okularów mec. Giertycha i zachęcają internautów, by przysyłali jego zdjęcia w okularach.
Wizerunki osób, które bronią klimatu, zestawiane są ze zdjęciami alkoholików rozłożonych w różnych dziwnych pozach na parkowych ławkach. W tle przewija się śmiech pracowników i komentatorów TVP, a także nagrania wiwatów zachwyconej publiczności.
Ach, i wisienka na torcie: uczestnicy programu beż żenady nazywają osoby zatrzymywane przez wymiar sprawiedliwości "szczurami" i heheszkują z nadużywania siły przez policję (by jakiś czas potem rytualnie potępić policjantów, którzy zabili na komisariacie Igora Stachowiaka – rozbawieni panowie ewidentnie nie łączą kropek, zresztą nie tylko w tej kwestii). Z nieskrywaną satysfakcją goście programu #Jedziemy mówili o "dojeżdżaniu" skazanych w więzieniu przez innych osadzonych (sic!).
Ta cała pogarda PiS przeplatana jest... potępieniem pogardy. Gdyby istniało takie urządzenie jak pogardomierz, to jego wskaźnik w programie Rachonia zwariowałby jak dozymetr tuż po katastrofie w Czarnobylu.
Zatarcie granicy między pracownikami TVP i politykami PiS
Gdyby ktoś zrobił transkrypcję wypowiedzi komentatorów TVP i polityka PiS, który gościł w programie, rozróżnienie tego, kto jest kim, byłoby niemożliwe. Jest to sprawa oczywista, ale odnotowuję ją z kronikarskiego obowiązku – właśnie dlatego zrezygnowałam z telewizji, by nie przykładać ręki do tego typu działalności (nazwijmy to klauzulą sumienia).
Niestety patostreaming TVP – sorry, ale nie mogę inaczej określić nazywania ludzi "szczurami" w publicznej telewizji – jest finansowany z pieniędzy nas wszystkich, w tym ofiar hejtu tego rozbawionego towarzystwa.
Uśmiech z twarzy Rachonia zszedł na dłużej tylko raz (zrobiłam dla Was screena, byście nie musieli szukać) – gdy jego drugi polityczny gość, senator Jan Rulewski (niezależny), stanowczo zaprotestował przeciwko nadużywaniu siły przez policję i przypomniał, że jesteśmy krajem tragedii Tomasza Komendy i Igora Stachowiaka, więc może warto zbastować ze "szczurami" i przestrzegać prawa, a zatem i ludzkiej godności.
Na szczęście dla byłego członka PiS, widzowie TVP nie zostali z nieprawomyślnymi słowami Rulewskiego – komentatorzy mieli na koniec czas, by się z nich ponabijać.
Podsumowując: jeśli z wypiekami na twarzy oglądacie TVP, by pooburzać się propagandą i manipulacją, jest to program dla Was. Ja należę do grupy, która uważa, że życie jest zbyt krótkie na patostreaming, nawet jeśli leci na antenie państwowej telewizji.
Zamiast denerwować się tym, co robi upartyjniona TVP, lepiej czytać, udostępniać i tworzyć własne materiały. Jeśli redakcja następnym razem zleci mi obejrzenie programu TVP, zażądam dodatku za pracę w szkodliwych warunkach.