22 lata, błyskawiczny sukces, wyprzedane koncerty i bestsellerowy debiutancki album. Lewisa Capaldiego nazywają "męską wersją Adele" albo "szkockim Edem Sheeranem", ale on sam tych porównań nie lubi. Bo Capaldi jest jedyny w swoim rodzaju. I to bez słodzenia – drugiego takiego "mentalnego lumpa" z niezwykłą wrażliwością i głosem boga po prostu na świecie nie ma.
Capaldi jest fenomenem. Dosłownie. Swój debiutancki album "Divinely Uninspired to a Hellish Extent" wydał zaledwie w maju, a w czerwcu już wystąpił na Glastonbury, gdzie... ośmieszył legendę muzyki Noela Gallaghera. Na scenę wszedł pewnym krokiem w akompaniamencie fragmentu wywiadu założyciela Oasis ("Kto to jest ten typ Capaldi? kim jest ten pier...ny idiota?") i wojowniczego rapu, po czym zdjął płaszcz i pokazał światu t-shirt z twarzą Gallaghera w czerwonym sercu.
A chwilę później śpiewał najsmutniejsze piosenki o miłości i stracie, jakie w ostatnich latach powstały na Wyspach. W tym łamiący serca hit "Someone You Loved" (Teraz dzień krwawi / Aż do zapadnięcia zmroku / A ciebie tu nie ma / Żeby pomóc sobie przez to przejść / Uśpiłem swoją czujność / A wtedy ty nagle pozbawiłaś mnie gruntu pod nogami / Byłem przyzwyczajony do bycia kimś, kogo kochałaś), który na YouTube ma 44 miliony odtworzeń.
Rozdwojenie jaźni? Nie, życie. – Czasami chcę mówić o przepychaniu toalety, a czasami o moich myślach i uczuciach. Generalnie pisanie piosenek o moich emocjach jest znacznie łatwiejsze niż pisanie o chodzeniu do ubikacji – powiedział w swoim typowym stylu – suprocentowo szczerym, ironicznym i bez żadnych zahamowań – w wywiadzie dla BBC.
Skąd ten Szkot – serio, jego zdjęcie powinno być w encyklopedii pod słowem "Szkot" – się w ogóle wziął?
Sukces instant
Capaldi był muzycznym dzieckiem – w wieku dwóch lat umiał już grać na perkusji i gitarze, a jako dziewięciolatek śpiewał w pubach. Jako nastolatek wiedział, że muzyka to to, co chce robić w życiu. Miał szczęście. Nagrane iPhonem piosenki 17-letniego Capaldiego odkrył na SoundCloud jego obecny menadżer Ryan Walter.
Dalej wszystko poszło błyskawicznie. W maju 2017 roku na Spotify zadebiutowała piosenka "Bruises" i... z dnia na dzień dobiła aż do 28 milionów odsłuchań. Takiego sukcesu nie spodziewał się chyba nawet sam Capaldi – ten nieznany nastolatek ot tak przeszedł do historii. Nie miał przecież jeszcze kontraktu płytowego, a już pobił rekordy Spotify!
Kontrakt oczywiście podpisał dosłownie chwilę później.
Capaldi szybko stał się modny. BBC i VEVO nazwały go jednym z najbardziej obiecujących artystów 2018, a na koncerty i w trasy po Europie czy Ameryce Północnej zaprosili go chociażby Rag'n'Bone Man, Milky Chance, Niall Horan, Sam Smith, Kodaline i Bastille. Jego marzenie się spełniło – grał przed milionami ludzi.
Ci go pokochali. Bo jest do bólu brytyjski: dziwny, zabawny, ironiczny, niegrzeczny, prawdziwy. Mało urodziwy i szczery do bólu młodzieniec, który siarczyście przeklina i publikuje na Instagramie zupełnie nieprzerobione, mało estetyczne zdjęcia w dziwnych pozach i kiczowatych strojach (szczególnie upodobał sobie wyjątkowo brzydkie malutkie okulary przeciwsłoneczne i panterkę). Zachowuje się jak raper, a śpiewa ballady.
Fanów Capaldi już więc miał. Przyszła pora na płytę.
Muzyka to... walenie głową w ścianę
"Divinely Uninspired To A Hellish Extent" (tylko Capaldi mógł nazwać płytę tak absurdalnie, jak "Nieziemsko niezainspirowany do diabelskich rozmiarów") pojawiła się w sklepach i w internecie w maju 2019 roku. Oczywiście stała się hitem i to nie tylko w Wielkiej Brytanii, ale też w Europie, Azji i Australii.
Jednak na samych Wyspach jego album, mówiąc potoczenie, zupełnie rozwalił system – był najszybciej sprzedającą się tam płytą od pięciu lat i przez sześć tygodni utrzymywał się na pierwszym miejscu listy bestsellerów.
Prawda jest bowiem taka, że ludzie uwielbiają smutne piosenki. Ba, wielbią je, o czym świadczy chociażby sukces Adele czy Sama Smitha. Capaldi poszedł tą samą drogą – nagrał wzruszające ballady poprzetykane mocniejszymi fragmentami. Trochę w stylu Rag'n'Bone Man, ale jednak bardziej subtelnie.
A "Someone You Loved" jest balladą wręcz wzorcową. Ta hitowa piosenka, do której w teledysku zagrał słynny szkocki aktor Peter Capaldi, kuzyn Lewisa, powstała jednak w bólach. W wywiadzie dla NME muzyk wyjawił, że pisał ją aż pół roku.
– Wielu ludzi mówi, że najlepsze piosenki powstają ot tak, że są najłatwiejsze i najszybsze do napisania, ale ja się z tym całkowicie nie zgadzam. Myślę, że moje najlepsze utwory powstały wtedy, kiedy całymi godzinami siedziałem przy pianinie i waliłem głową w ścianę, bo nie mogłem wymyślić jednej dobrej melodii – wyznał szczerze.
PlayStation musi poczekać
Capaldi wygrał los na loterii – dawno nie było aż tak szybkiego debiutu w Wielkiej Brytanii, a więc w krainie dobrej muzyki. Co przed nim?
Na razie koncerty. Capaldi stał się pierwszym muzykiem na świecie, który ogłosił i wyprzedał swoją trasę koncertową, jeszcze przed wydaniem debiutanckiej płyty. Bilety na wszystkie koncerty sprzedały się... w sekundę i w samym marcu 2020 roku Capaldi zaśpiewa na żywo przed aż 250 tysiącami ludzi.
To trochę go smuci, bo, jak wyznał w wywiadzie dla BBC, nie będzie miał za dużo czasu czasu grać na PlayStation w samych majtkach. Jednak nie ukrywa, że to kocha. Samą muzykę i tworzenie, nie bycie gwiazdą. Nagrywanie albumu nazwał wręcz "stresującym i męczącym", a siebie nie widzi jako gwiazdy pop, ponieważ nie ma tej "wytworności, klimatu i aury wokół siebie".
Na pewno jest jednak wokalistą. Samo komponowanie muzyki i pisanie tekstów jest dla niego oczyszczające. – Myślę, że dużo ludzi powinno tego spróbować, bo to cholernie wspaniałe i uwalnia napięcie. Będziesz znacznie szczęśliwszą osobą, jeśli będzie mówił o tym, co cię smuci – poradził.