Szkoły były obowiązkowe, a zamykane w nich dzieci były odbierane rodzicom w wieku ok. 10 lat. Nie można się było odwołać, nie można było dziecka do takiej szkoły nie posłać. Przyjeżdżała policja i przedstawiciele Kościoła i często przemocą wyrywali dzieci z rąk rodziców.
I jak "zbawiano" niewiernych? Oni mieli normalne lekcje, czy to bardziej przypominało obozy dla dzieci.
Dzisiaj, dzieci w takich szkołach, byłyby od razu zabierane przez opiekę społeczną, a placówka zamknięta. Wtedy to był standard i cena, którą uważano, że rdzenni muszą zapłacić za możliwość skoku cywilizacyjnego i szansę na zbawienie.
W Kanadzie na osoby, które ukończyły katolickie szkoły z internatem, nie mówi się dziś "absolwenci", ale "ocaleńcy". Podobnie jak my nazywamy ocalonych z Holocaustu.
Ta sprawa jest w Kanadzie uważana za historyczną, skończyła się podpisaniem ugody i wypłaceniem potężnych rekompensat, ale przede wszystkimi przeprosinami. Do małego miasteczka w Labradorze przyleciał premier Justin Trudeau, wziął Toby’ego w ramiona i przeprosił ze łzami w oczach. To poruszający moment, w którym kanadyjski premier nie wstydził się płaczu i przeprasza za to, co Kanada zrobiła takim dzieciom, jak Toby.
Ten system był hybrydą brytyjskiego systemu edukacji i amerykańskiego systemu więziennictwa. Został zbudowany w oparciu o te dwa filary. Kanadyjczycy coś przeczuwali, ale woleli o tym nie mówić, nie działać. To wygodny mechanizm wyparcia, który wszyscy stosujemy.
Literatura, zwłaszcza faktu, jest dobrym sposobem na to, by się z tym zmierzyć i spróbować ten świat ogarnąć. Pozwala stawiać też sobie bardzo trudne pytania, którego nie ma miejsca na innych platformach. Z newsów, z publicystycznych komentarzy czy coraz częściej – z postów na Facebooku – trudno wziąć opowieść o tym, jacy jesteśmy, co nas do tego pcha, kim się stajemy.