Za sprawą swojego literackiego debiutu: "Wilgotnych miejsc" Charlotte Roche stała się pisarką z międzynarodową sławą, budzącą skrajne emocje. Została nazwana pornografką i grafomanką. Została jednak również obwołana papieżycą kobiecej seksualności. Czy jej najświeższe dzieło, "Modlitwy waginy", powtórzy sukces poprzednika?
"Modlitwy waginy" to historia Elizabeth, młodej mężatki i matki, która usiłuje ułożyć sobie życie między traumą, fantazją a wyzwaniami codzienności. Pomaga jej w tym psychoterapeutka, pani Drescher. Powieść trwa zaledwie kilka dni, jednak jej czasem rządzi umysł bohaterki, który sięga od najgłębszych wspomnień z dzieciństwa aż po najdalsze wizje przyszłości. Dostajemy dokładny zapis zawartości jej głowy.
Nieprzyzwoicie szczera
Porównywalną ilość miejsca zajmuje u Elizabeth zastanawianie się nad tym, czy przez to, że ma za małe piersi zostawi ją mąż, radzenie sobie z rodzinną tragedią, wskutek której straciła braci oraz rozważania na temat seksu małżeńskiego i zdrowego odżywiania się. Ludzkie myśli nie znają decorum i nie wiedzą jak działać, żeby było "przyzwoicie". Ta powieść opowiada o świecie bez superego. I, wbrew pozorom, nie jest to świat kaleki.
Powieść zaczyna się ponad 20-stronicowym opisem sytuacji erotycznej między Elizabeth, a jej mężem Georgiem. Sytuacja erotyczna to jednak eufemizm, a tych Charlotte Roche zdecydowanie się wystrzega. To nie jest panienka, która spłonie rumieńcem przy rozmowie o "tym". Roche pisze o seksie z poczuciem humoru, z wyczuciem słowa i rytmu ( zarówno tej seksualnego, jak i literackiego), jednocześnie z czułością i chirurgiczną precyzją. Przypomina dokumentalistkę – która szczerze i bez cenzury zdaje sprawę z kobiecej psychosomatyki.
Kiedy uprawia miłość francuską jednocześnie przypomina się jej co o seksie mówiła jej matka, jak seks uprawiają gwiazdy porno, co przeczytała w feministycznym magazynie. To nie jest wulgarne, to jest po prostu szczere – Charlotte zdaje sprawę ze swobodnego ciągu myśli Elizabeth, luźnego ciągu skojarzeń, które płynnie przechodzą od myśli seksualnych, przez praktyczne, lękowe i zupełnie absurdalne. Cała powieść jest napisana tym "strumieniem świadomości", który nie jest tamowany żadnym literackim gatunkiem, żadną ideologią i żadnym decorum. To współczesne "Fale" Virginii Woolf – zapis mentalności kobiety, które świadomie przeżywa swoje życie. Świadomie – to znaczy przyznając się przed sobą do wszelkich słabości.
Pozwól sobie
Spowiedź Elizabeth "nie przepuszcza nikomu" – bierze na warsztat każdy dyskurs, w jakim społeczeństwo chce zamknąć współczesne kobiety i mężczyzn: czy to dyskurs patriarchalny, czy to feministyczny, czy religijny czy popkulturowy. Jedyny dyskurs, jaki wydaje się ocalać Charlotte Roche to psychoanaliza. Psychoanaliza rozgrzesza, pozwala nam "pozwalać sobie". Psychoanalityk jest jak rewers księdza – nie wymaga, nie poucza, nie każe odpokutować. Jedyną pracą domową, jaką zadaje jest zadawanie sobie pytań. Zachęca do odważnego postępowania wobec siebie samego. Niezależnie od tego, jak to będzie społecznie ocenione.
Matka Elizabeth była hipiską, z luźnym podejściem do życia seksualnego, przekonaną, że mężczyźni dążą do opersyjnego traktowania kobiet, także w seksie. Elizabeth lubi z kolei być opresyjnie traktowana w seksie, ale cały czas słyszy głos swojej matki, która ją za to krytykuje. Sprawia jej przyjemność zaspokajanie pragnień seksualnych męża. Sprawia jej przyjemność, kiedy on ma przyjemność. Feministki niemieckie rzuciły się na Charlotte i skrytykowały jej książkę jako skrajnie patriarchalną.
Nie zauważają jednak, że książka Charlotte nie jest żadnym manifestem ideologicznym. Jest raczej o tym, że relacje międzyludzkie według reguł manifestów nie działają. Są zbyt skomplikowanym konglomenratem pragnień, lęków, efektów wychowania, przeszłych relacji, myślenia magicznego i życzeniowego, wyrachowania, tanich wzruszeń i wzniosłych uniesień. Nie można ich wtłaczać w matryce. Jak długo jesteś szczęśliwa/y ze swoim partnerem, mówi Charlotte, nie zastanawiaj się, czy jesteś szczęśliwa/y "właściwie".
Oglądanie robaków
Elizabeth jest tropicielem społecznych łatek – potrafi się do nich zdystansować, potrafi je w sobie zauważyć, wyśmiać, albo przeciwnie – pokochać. Jest bardzo odważna i skrajnie niepewna siebie jednocześnie. Nieustraszona, ale dręczona demonami. Każdy taki jest – pokazuje Charlotte Roche. Pozwólmy sobie pokazać to, co w nas najładniejsze, ale także to, co w nas najbrzydsze.
Elizabeth przyznaje, że jest ze swoim mężem także dlatego, że jest bogaty. Przyznaje, że jest z nim głównie dlatego, że ma kompleks ojca, który zostawił ją w dzieciństwie. Chodzi z mężem do burdelu, bo on ma takie fantazje. Miłość czysta i wielka jest złożona z wielu małych i brudnych rzeczy. Kiedy córka Elizabeth przynosi z przedszkola robaki i zaraża rodziców, Elizabeth chce koniecznie obejrzeć robaki swojego męża. Bo zobaczenie "robaków" tego świata, w oczach Elizabeth zupełnie go nie dewaluuje. Raczej dopełnia.
Śmierć i dziewczyna
W swoim mężu Elizabeth najbardziej lubi ślad po usuniętym czyraku, jaki został mu na policzku. Małżeństwo Georga i Elizabeth jest zbudowane na śmierci. Elizabeth przeszła przez ogromną traumę. W drodze na jej ślub zginęła trójka jej braci. Matka z trudem uniknęła śmierci. Prześladują ją myśli o śmierci swojej i cudzej. Wyobraża sobie, że zawala się na nią sufit, a winda, którą jedzie, zaczyna płonąć. Za każdym razem, kiedy prowadzi samochód boi się, że zabije swoją rodzinę.
Ta trauma, to także doświadczenie samej pisarki, której trójka braci również zginęła w drodze na jej ślub w wypadku samochodowym. Ojciec Charlotte Roche oskarża córkę o to, że użyła prywatnej rodzinnej tragedii po to, aby lepiej sprzedać książkę. Charlotte broni się, że potrzebowała oczyszczenia, że musiała sobie tę historię opowiedzieć – sobie oraz czytelnikom, którzy, niczym psychoanalityk są usprawiedliwieniem, przyzwoleniem na opowiadanie, jej kozetką.
Zadek na fortepianie
Zarówno Elizabeth, jak i Charlotte mają gdzieś, co ktokolwiek sobie o nich pomyśli. Charlotte, chociaż sama zamężna i dzieciata, wciąż pozostała zbuntowaną punkową, która goliła się na łyso i zakładała zespół, tą samą dziewczyną, która w Viva 2 przeprowadzała wywiady z gwiazdami rocka. Odważną i niepewną siebie jednocześnie, ale nieustająco wkładającą kij w mrowisko. Charlotte nigdy nie da sobie przykleić żadnej łatki i nie zapisze się do żadnego klubu.
Idealnym opisem stylu bycia i pisania Charlotte Roche jest dla mnie list, jaki wysłała do redkacji magazynu "ZEIT", kiedy ukazywały się tam cykliczne zdjęcia Jurgena Tellera, On The Road with Jurgen Teller. Charlotte zachwyciła się zdjęciem, które przedstawiało inną charyzmatyczną kobietę z zacięciem do transgresji, jej imienniczkę, Charlotte Rampling.
W pięknym, klasycystycznym wnętrzu, w eleganckiej sukni, siedzi przy fortepianie. Na fortepianie natomiast, w wesołym fikołku, goły zadek pokazuje Jurgen Teller. Jak określiła to Roche – wygląda, jakby chciał, żeby ktoś mu zmienił pieluchę.
Charlotte jes właśnie taka, jak to zdjęcie: wysublimowana i wulgarna jednocześnie, chłodna i radosna, dojrzała i dziecinna, pretensjonalna i rozbrajająca, skupiona i beztroska. Trochę Rampling, trochę Jurgena. Potrafi zagrać gamę z poważną miną, a potrafi też wszystkim radośnie pokazać zadek.