Pojawił się praktycznie znikąd. W 1989 roku zaczął opowiadać przed kamerami o niesamowitych artefaktach tajnej bazy CIA. Konkretnie chodziło o statek kosmiczny napędzany antymaterią. Kim jest Bob Lazar - człowiek ze Strefy 51, któremu na dobrą sprawę nigdy nie udowodniono kłamstwa?
Dziennikarz popkulturowy. Tylko otworzę oczy i już do komputera (i kto by pomyślał, że te miliony godzin spędzonych w internecie, kiedyś się przydadzą?). Zawsze zależy mi na tym, by moje artykuły stały się ciekawą anegdotą w rozmowach ze znajomymi i rozsiadły się na długo w głowie czytelnika. Mój żywioł to popkultura i zjawiska internetowe. Prywatnie: romantyk-pozytywista – jak Wokulski z „Lalki”.
Napisz do mnie:
bartosz.godzinski@natemat.pl
O Strefie 51 jest znów głośno za sprawą planowanego na Facebooku "Szturmu". To żart, do którego dołączyło ponad półtora miliona osób. US Air Force ostrzegło, że jest gotowe bronić swojej bazy. Od pomysłu odwodzi śmiałków również Bob Lazar. A może po prostu nie chce, by ktoś obalił jego opowieści o latających spodkach?
Człowiek znikąd
Strefa 51 powstała w 1951 roku, ale jej działalność utrzymywana była w ścisłej tajemnicy, a to dobra pożywka dla teorii spiskowych (jak ta najsłynniejsza z Roswell). Dopiero w 2013 roku CIA potwierdziło istnienie bazy. Oficjalnie skonstruowano tam szereg wojskowych samolotów, które rzeczywiście trochę przypominają... statki kosmiczne. Zwłaszcza słynny bombowiec B-2 Spirit.
Oczywiście te działające na wyobraźnię maszyny to wytwór ludzkiej myśli technologicznej. B-2 jest napędzany czterema turbinowymi silnikami dwuprzepływowymi. Nie trzeba się znać na samolotach, by wiedzieć, że nie są to reaktory antygrawitacyjne, o których mówił 30 lat temu Lazar.
W 1989 r. wywołał międzynarodową sensację i na dobre rozkręcił modę na UFO. Początkowo w mediach pojawiała się tylko jego sylwetka spowita cieniem. Przyznał się, że pracował w Sekcji 4 (obszar na terenie Strefy) nad rozpracowywaniem statku obcych. Co go skłoniło do takiego wyznania? Pewnego razu zabrał znajomych na nocne zwiedzanie okolic bazy. Zostali nakryci przez strażników. Wywiad w telewizji miał być zabezpieczeniem. Obawiał się, że jeśli nie pojawi się przed kamerami, zostanie po cichu usunięty.
Bob Lazar dziś
Pomimo wyjawienia rzekomych sekretów, żyje i ma się dobrze. Jest żonaty od ponad 17 lat, mieszka w willi i ma własną firmę "United Nuclear". Nadal podtrzymuje swoje rewelacje, o czym możemy się przekonać z dokumentu "Bob Lazar: Strefa 51 i latające spodki" i nadal jest inwigilowany.
W filmie widzimy, że następnego dnia po rozmowie z reżyserem Jeremym Corbellem do jego domu zapukało FBI. Podesłał nawet zdjęcia z agentami. Było ich kilkadziesiąt. Opowiedział o tym potem w programie Larry'ego Kinga. Lazar stwierdził, że jest wciąż inwigilowany, bo ze Strefy mogło zniknąć paliwo z reaktora kosmitów. Mowa o stabilnym "pierwiastku 151".
Słuchając Boba Lazara i przyglądając się jego mimice, gestykulacji, odnosimy wrażenie, że to całkiem zdrowy i bystry człowiek. Wypowiada się składnie i logicznie - tak samo od trzech dekad. Dlaczego zatem tak trudno mu wierzyć?
Statek napędzany falami grawitacyjnymi
60-latek potrafi nadal z pamięci narysować schemat statku kosmicznego, który podobno jest w posiadaniu CIA. Potrafi też w prosty sposób wytłumaczyć, jak działa reaktor generujący fale grawitacyjne - zarzeka się, że rozpracował go w Strefie. Jego wyjaśnienia tylko pozornie brzmią sensownie. Na drodze stoi poziom naszej wiedzy i technologii.
Jeszcze nie udało nam się ujarzmić grawitacji, choć - przynajmniej w teorii - rozpracował ją Albert Einstein już ponad 100 lat temu. Antygrawitacja to wciąż hipoteza - w przeciwieństwie do antymaterii. Fizycy "bawią się" już np. antywodorem.
Latający spodek (w hangarze Strefy 51 miało ich być dziewięć) miał generować fale grawitacyjne. Te z kolei zostały zaobserwowane dopiero w... 2015 roku i ostatecznie potwierdzono ich istnienie dwa lata później. Było to przełomowe wydarzenie, ale... bez spodziewano się takiego wyniku.
Istnienie fal grawitacyjnych można bowiem wyprowadzić ze starej, dobrej ogólnej teorii względności. Współcześni naukowcy wykryli "zmarszczki" powstałe w wyniku zderzenia dwóch czarnych dziur - i to dawno temu, w odległej galaktyce. Dlatego przy obecnym poziomie wiedzy koncepcja silnika zaginającego czasoprzestrzeń to mniej science, a bardziej fiction.
Moskow jako paliwo rekatora
Podobnie jest z "pierwiastkiem 151", który miał służyć jako paliwo do reaktora kosmitów. Z lekcji chemii kojarzymy te dziwne nazwy zaczynające się na literkę "U" z końca tablicy Mendelejewa. Jeszcze do 2016 roku ów pierwiastek o liczbie atomowej 115 funkcjonował jako ununpentium, teraz ma nową nazwę - moskow, bo właśnie w Rosji pierwszy raz został wytworzony - w 2003 roku, a potem w 2013. Długo po tym, jak Lazar opowiadał o jego istnieniu - ale twierdził przy tym, że nie jest radioaktywny.
Tymczasem moskow jest radioaktywny, a przede wszystkim: nie występuje w stabilnej formie na Ziemi. Naukowcy mogą go "wyprodukować" sztucznie - w wyniku reakcji jądrowej, a to nie jest wcale taka prosta sprawa. Wiadomo jednak, że nie ma też wyjątkowych właściwości, a na pewno nie wytwarza fal grawitacyjnych.
Wcześniej istniał jedynie w sferze teorii. Jednak już w 1951 roku wręczono Nagrodę Nobla za odkrycia w chemii tak zwanych transuranowców. To pierwiastki promieniotwórcze o liczbie atomowej większej niż 92 (wśród nich jest pluton, który faktycznie jest używany jako paliwo jądrowe). Tak więc, "pierwiastek 115" w 1989 roku był czymś z kosmosu, ale jego istnienie było przewidywane.
Bob Schrödingera
Lazar potrafi długo opowiadać i rysować, ale nie posługuje się żadnymi wyniesionymi ze Strefy 51 konkretami, wzorami, wynalazkami. Jego poziom wiedzy o fizyce jest niczym z książki popularnonaukowej dla młodzieży - nawet linkowane przez mnie artykuły z Wikipedii są bardziej zaawansowane i merytoryczne.
Nic dziwnego. Zarzekał się, że ma tytuły naukowe, ale żadna z uczelni (w tym... MIT) nie miała go w papierach, nikt go też nie kojarzył (on też nie potrafił podać nazwisk profesorów i kolegów). Pewnym jest, że jest majsterkowiczem - od dziecka konstruował silniki odrzutowe. To najwyraźniej wystarczyło, by dostać się do ściśle tajnej bazy wojskowej CIA. Lazar tłumaczył, że po jego "zdradzie", po prostu agenci wymazali o nim wszelkie informacje.
Z drugiej strony dokumentaliści znaleźli wzmiankę w prasie o tym, że pracował w laboratorium w Los Alamos, które się jego wyrzekło. Był też w książce telefonicznie prestiżowej placówki. Poddano go również kilku badaniom wariografem i żadne nie wykazało jednoznacznie, że kłamie. Wisienką na torcie jest fakt, że w 1990 roku został aresztowany za... stręczycielstwo (jednak przed sądem przedstawiał tę samą historię). No i to, że w strefie widział zdjęcia z szarymi ludzikami.
Historia Boba Lazara jest bezprecedensowa i pokazuje jak wybiórczo działa nas umysł. Dajemy się często nabierać na tak proste i głupie fake newsy, że aż wstyd. A jeśli nagle pojawia się całkiem mądry facet znikąd i od 30 lat przedstawia trzymającą się kupy, choć niepozbawianą dziur, zmieniającą nasze wyobrażenie o wszechświecie opowieść, to nie jesteśmy mu w stanie uwierzyć. Zawsze się jednak znajdą wyznawcy, którzy uczynią z niego swojego guru.