Ludzie zaangażowani w internetowy hejt umawiali się na przekazywanie pieniędzy niejakiej "Emi", która organizowała akcję oczerniania polskich sędziów, krytykujących reformy wymiaru sprawiedliwości w wydaniu "dobrej zmiany" – podała "Gazeta Wyborcza".
W mediach od blisko 20 lat, w naTemat pracuję od 2016 roku jako dziennikarz i wydawca
Napisz do mnie:
rafal.badowski@natemat.pl
Rządowy hejt za pieniądze
Informacje wskazujące na opłacanie Emilii S., która rozprowadzała paszkwile na sędziów w internecie i prawicowych mediach, mają pochodzić z zapisu jej rozmowy z sędzią.
W prywatnym czacie z sędzią Arkadiuszem Cichockim miała paść konkretna propozycja. Był on wtedy prezesem Sądu Okręgowego w Gliwicach z nadania Zbigniewa Ziobry i miał przekazywać "Emi" informacje z teczek personalnych sędziów, którzy mieli na pieńku z "dobrą zmianą". Rozmowa Cichockiego z Emilią S. odbyć miała się 20 lipca 2018 r. Cichocki występować w niej miał jako "Arek Sędzia GLIWICE".
"Emi, zarabiam w tej chwili naprawdę dobrze. Umówmy się, że w tego typu sprawach podajesz tylko kwotę. Ale przelewy idą do Tomka. Nie zostawiamy śladów, a Ciebie przecież nie znam. Łukasz dał mi dodatkowe zadania. Wchodzę w to. Z czasem, zaangażowaniem i portfelem. To żadne poświęcenie, Polska jest tego warta. Dawaj znać co potrzeba i działamy" – czytamy w jednej z wiadomości.
"Nie wiadomo, kto się zrzucał, a kto się nie zrzucił"
"Dziękuję. Tak jak mówiłam to na drobiazgi w podziękowaniu dla kilku dziennikarzy" – odpowiedziała Emi. Prawniczka "Emi" mec. Ewa Stępniak twierdzi, że jej klientka dostawała kwoty od 100 do 1 tys. zł, formalnie na ubrania lub kosmetyki.
Mecenas Stępniak o opłacaniu "Emi" mówiła mówiła Monice Olejnik w "Kropce nad i". – Nie były to duże pieniądze. To nie były pieniądze z Ministerstwa Sprawiedliwości – stwierdziła. Według słów adwokatki, "Emi" miały finansować "osoby fizyczne z własnych wynagrodzeń". – Nie wiadomo, kto się zrzucał, a kto się nie zrzucił – odpowiedziała na pytanie o to, kto wpłacał pieniądze.
Oświadczenie "Emi"
Emilia S. opublikowała także oświadczenie. Jak się wyraziła, została "zdradzona i upodlona". ”Ten cały hejt robiłam dla Polski. Ponieważ wierzyłam, że walczę ze złymi ludźmi” – napisała. Jak wynika ze słów kobiety, dopiero potem przekonała się, że postępowała źle.
"Potem na własnej skórze odczułam, jak działa ta maszyna zakłamania, manipulacji, hejtu i gnębienia" – dodała. Emila S. przeprosiła też w oświadczeniu za hejt, który współorganizowała. "To, co robiłam, było obiektywnie złe. Nie da się tego usprawiedliwić. (…) Przepraszam tych, których hejtowałam. Żałuję tego. Chciałabym umieć cofnąć czas" – wyznała.
Emilia S. miała współpracować z Łukaszem Piebiakiem przy zorganizowanej nagonce na sędziów, którzy byli krytyczni wobec reform sądownictwa w wydaniu Prawa i Sprawiedliwości. Informacje o kampanii nienawiści wymierzonej w pracowników wymiaru sprawiedliwości ujawnił portal Onet.
Emila S. miała pisać donosy obyczajowe na sędziów, rozsyłać je po mediach i rozsiewać w internecie. Wszystko w ramach oczerniania przez partię tych, którzy pozostali wierni demokratycznemu trójpodziałowi władzy.
Ofiarą tych działań miał paść między innymi prezes Stowarzyszenia Iustitia, sędzia Krystian Markiewicz. Emila S. oraz Jakub Iwaniec, prawa ręka wiceministra Piebiaka zastanawiali się, jak nagłośnić insynuacje o tym, że sędzia Markiewicz mógł mieć romans z żoną innego sędziego z Iustitii.