Jak działa oczyszczalnia ścieków? Jaka może być przyczyna awarii kolektora warszawskiej oczyszczalni Czajka? Czy zwykły człowiek może coś zrobić, by zminimalizować ryzyko? O tym wszystkim opowiedziała naTemat dr Aleksandra Ziembińska-Buczyńska z Politechniki Śląskiej.
Anna Dryjańska: Chciałabym panią zapytać o przyczyny awarii kolektora w Czajce, ale nie mam zielonego pojęcia jak działa oczyszczalnia. Wytłumaczy to pani mnie i czytelnikom?
Dr hab. Aleksandra Ziembińska–Buczyńska: Zgoda. Od czego mam zacząć?
Od początku. Wlewamy coś do zlewu lub spuszczamy wodę w toalecie i co dalej?
To, co wlaliśmy, woda, mocz, fekalia, wędrują rurami do oczyszczalni ścieków. Nie ma znaczenia, czy na przykład resztki soku wylaliśmy do zlewu w kuchni czy spuściliśmy w ubikacji – to wszystko trafia do tej samej rury i idzie do tej samej oczyszczalni.
Co się dzieje w oczyszczalni?
Najpierw ścieki trafiają do tzw. części mechanicznej: na kraty, które odcedzają ich zawartość. Oddzielają płynną część ścieków od stałej. To właśnie na kracie zatrzymują się ogryzki, pampersy, kości kurczaka, podpaski, ubrania i wszystkie inne rzeczy, które ludzie wrzucają do kanalizacji. Odpadki stałe, które zostaną odfiltrowane przez kratę, trafią na wysypisko.
A płynne?
W oczyszczalniach biologicznych, a taka właśnie jest Czajka, płynne ścieki trafiają do bioreaktora. Mówiąc w uproszczeniu, to taki duży basen, gdzie znajdują się mikroorganizmy, które rozkładają wszystkie związki chemiczne: organiczne i nieorganiczne. Mają dużo roboty zwłaszcza z azotem i fosforem.
Dlaczego?
Bo azot i fosfor są składnikami naszej przemiany materii, więc nieuchronnie stanowią dużą część ścieków. Ale to nie koniec, są przecież substancje zawarte w lekach, maściach, kosmetykach...
Mówi pani o sytuacjach, gdy ludzie wyrzucają leki lub kosmetyki do toalety?
Niekoniecznie. Mówię o żelu pod prysznic, którego używa każdy z nas. O lekach, które zażywamy, a potem wydalamy razem z innymi produktami przemiany materii. O detergentach, którymi sprzątamy dom. Rozłożeniem tego wszystkiego zajmują się mikroorganizmy, które w oczyszczalni żyją w kłaczkowatej zawiesinie nazywanej osadem czynnym.
Skąd ta nazwa?
Bo wyglądają właśnie jak kłaczki osadu, który pracuje w oczyszczalni. Taki kłaczek można zobaczyć gołym okiem, w oczyszczalni tworzy się z niego cały gęsty kożuch, a gdy się na niego spojrzy pod mikroskopem, w kłaczkach można dostrzec kolejne rodzaje mikroorganizmów, które "pracują" w bioreaktorze.
I taka jedna tura w bioreaktorze wystarczy, by oczyścić ścieki?
Tak, ponieważ te mikroorganizmy są bardzo różnorodne i pracują bardzo efektywnie. Jednak aby ścieki oczyszczone mogły być bezpiecznie wypuszczone z oczyszczalni i nie stanowiły zagrożenia mikrobiologicznego, trafiają jeszcze na "doczyszczanie", czyli są dezynfekowane np. za pomocą ozonowania lub ultrafioletu. Konkretna metoda zależy od oczyszczalni.
Co się dzieje potem?
Wtedy oczyszczone ścieki trafiają z powrotem do rzeki, w przypadku Warszawy – do Wisły. A stamtąd wiadomo: do Bałtyku.
Jaką mamy pewność, że to co wychodzi z oczyszczalni nie jest groźne dla zdrowia i życia?
Każda oczyszczalnia w Polsce musi spełniać wyśrubowane normy polskie i europejskie. Jakość procesu jest obowiązkowo monitorowana. Oczyszczone ścieki są badane.
Oczywiście to nie znaczy, że zalecam kąpiel w oczyszczonych ściekach. Wystarczy mieć pecha, a w otarcie lub skaleczenie na pięcie trafi jakaś zabłąkana bakteria i wtedy nie będzie fajnie. Warto jednak pamiętać, że bakterie są wszędzie w środowisku, występują również naturalnie w wodach rzek czy jezior.
A jeśli wyjdzie na to, że oczyszczone ścieki nie spełniają norm, to co? Pracownicy oczyszczalni "dosypują" więcej mikroorganizmów do bioreaktora, że się tak kolokwialnie wyrażę?
Proces oczyszczania ścieków jest monitorowany nie tylko na wylocie z oczyszczalni, ale również na wcześniejszych etapach. Pozwala to zapobiegać takim sytuacjom, w których ścieki nie spełniłyby norm.
Natomiast żeby ścieki były oczyszczane efektywnie z oczyszczalniami współpracują naukowcy, który udoskonalają technologie i badają zbiorowiska mikroorganizmów osadu czynnego, żeby proces oczyszczania był jak najbardziej skuteczny.
Wytłumaczyła mi pani sposób działania oczyszczalni – dziękuję. To teraz wrócę do palącej kwestii: dlaczego Czajka uległa awarii?
Przyczynę awarii badają obecni na miejscu eksperci z Politechniki Warszawskiej. Mogę podać prawdopodobną przyczynę awarii opierając się na doświadczeniu i doniesieniach medialnych.
Dobrze. Co według pani jest prawdopodobną przyczyną awarii?
Wszystko to, co ludzie wyrzucają do kanalizacji, a nie powinno się tam znaleźć. Pieluchy, podpaski, lalki, resztki z obiadu, tłuszcz, patyczki do uszu, a nawet całe kurczaki z rożna. Było już wiele awarii oczyszczalni z tego powodu.
Nie bez powodu widzimy w publicznych toaletach prośbę o to, by nie wrzucać artykułów higienicznych do sedesu. Niestety ludzie kompletnie się tym nie przejmują. I potem mamy efekty. A odpadkami z kuchni karmimy w ten sposób szczury w kanałach.
Ale przecież w oczyszczalni jest krata!
No właśnie: w oczyszczalni. A ścieki zanim trafią do oczyszczalni, płyną rurami i zbierają się na końcu w kolektorze – tej końcowej dużej rurze, która miała awarię w Czajce.
Dopiero potem ścieki płyną na kraty. I gdy ludzie wyrzucają do zlewu czy toalety cokolwiek mają pod ręką, to rura się po prostu zapycha. Dodatkowo, światło rury się zmniejsza, ponieważ zanieczyszczenia (np. tłuszcz) osadzają się w jej wnętrzu, podobnie jest w przypadku żyły miażdżycowej.
Wewnątrz rury osadzają się też bakterie i tworzą tzw. błonę biologiczną, zwaną też biofilmem. Bakterie mnożą się w takiej strukturze, a my karmimy je ściekami. W pewnym momencie dochodzi do tego, że ten wspomniany kurczak czy wiadro szmat zatyka ten już i tak wąski kanał, którym płynęły nieczystości. I wtedy koniec. Awaria.
Czyli za awarię w Czajce mogą odpowiadać sami mieszkańcy Warszawy?
W dużej mierze jest to wina użytkowników. Chociaż powtarzam: podobne awarie miewają inne miasta, to nie jest problem warszawski, tylko ogólnopolski. A mówiąc o zagrożeniu epidemiologicznym nie chodzi tylko o miasta, ale również (a może przede wszystkim) o wsie.
Wystarczy, że ktoś postanowi "zaoszczędzić" i swoje szambo wypuści rurką do lokalnego strumienia czy na pole sąsiada. Tworzy takie samo zagrożenie epidemiologiczne jak teraz w Wiśle, tylko że na mniejszą skalę.
A potem, gdy ktoś skaleczy się podczas pracy np. w takiej skażonej ziemi i zarazi się pałeczką okrężnicy, jest wielkie zdziwienie, że rana się trudno goi.
Co można zrobić, skoro na awarie oczyszczalni składają się decyzje każdego z nas?
Trzeba myśleć. Śmieci wyrzucajmy do kosza, to naprawdę nie jest żadna filozofia.