O partii Mariusza Maxa Kolonki wiadomo niewiele. Jedynie, że Revolution nie zebrała wystarczającej liczby podpisów, żeby wystartować w wyborach. Tymczasem w sieci pojawiają się screeny z rozmów członków jej "sztabu głównego", a wokół "generała" Kolonki krążą różne opowieści. Zdaniem byłego członka Revolution, Roberta Stalki, wiele z nich jest prawdziwych. Opowiedział nam, co wyprawia się za kulisami partii, która miała zmienić oblicze polskiej polityki.
Na początku byłem jedynie subskrybentem portalu MaxTVGO. Zapisałem się tam, żeby oglądać filmy Maxa, które były z mojego punktu widzenia bardzo ciekawe. Partia powstała gdzieś ponad pół roku później, w drugim kwartale 2019 roku.
Jeszcze przed ogłoszeniem partii powstał na Facebooku "sztab główny", do którego dostały zaproszenie osoby udzielające się na portalu, w tym także ja. Na początku było nas około 500 osób i ta liczba cały czas rosła. Przed ogłoszeniem stworzenia partii, czyli w takim momencie kulminacyjnym, nasze szeregi liczyły około 900 osób i uważam to za realną liczbę zwolenników Maxa.
"Sztab"? Jak w wojsku?
Tak, bo Max stworzył taką strukturę jak w wojsku. On stał na czele partii i kazał siebie nazywać "generałem". Pod nim w hierarchii były trzy osoby, czyli dowódcy wyższego szczebla, wśród nich byłem ja, którzy sprawowali kontrolę nad batalionami, które de facto były po prostu okręgami wyborczymi, które też miały swoich dowódców. A na dole byli oczywiście zwykli, szeregowi żołnierze.
Ale dlaczego takie nazewnictwo? Nie wystarczyło po prostu wprowadzić zwyczajnych nazw struktur i zarządu?
Max tłumaczył, że tak będzie śmiesznie, bo kto powiedział, że polityka ma nie być śmieszna. I tak się przyjęło. Max wydawał rozkazy, a my mieliśmy je wykonywać i być lojalni, jak w wojsku.
Rozkazy typu "zlikwidować"?
Tak, rozkaz "zlikwidować" łączył się bezpośrednio ze stroną Maxa, na której, jeśli jakiś komentarz miał więcej niż 40 minusów, był ukrywany. W taki sposób pozbywaliśmy się negatywnych i złych opinii na stronie.
Jakie jeszcze dostawaliście rozkazy?
Był na przykład rozkaz "otworzyć ogień", czyli rozpocząć komentowanie z hasztagiem #R, jak Revolution. To było wykorzystywane, kiedy chcieliśmy na coś zwrócić uwagę. Mieliśmy spamować komentarzami z tym hasztagiem, żeby wszędzie było nas widać.
I wszystko wydawało się wam jasne i klarowne? Kiedy zaczęły się pierwsze zgrzyty w waszym "wojsku"?
Już na samym początku pojawiły się tarcia. Jako że jestem ze Śląska, to zostałem najpierw dowodzącym tamtejszym batalionem. Od początku było u nas parcie, żeby zrobić coś dobrego, żeby pokazać nasz ruch. Z założenia mieliśmy być oddolnym ruchem społecznym i tego się trzymaliśmy. Dopiero potem okazało się, jak bardzo się myliliśmy.
Wymyśliliśmy więc, że zrobimy zbiórkę dla dzieci z domu dziecka. Max się nie zgodził, bo to nie ma sensu i żebyśmy zostawili te biedne dzieci w spokoju. W takim razie wpadliśmy na inny pomysł, że zrobimy zbiórkę dla schroniska. Akcja ruszyła, zebraliśmy pieniądze, za które kupiliśmy karmę, ale powstał problem. Nie mieliśmy koszulek. O nich opowiem za chwilę, bo to odrębna historia.
Na potrzeby tej zbiórki postanowiliśmy, że sami zrobimy sobie koszulki z #R. Odebraliśmy je i pojechaliśmy w nich do schroniska. Akcja była udana, zrobiliśmy sobie zdjęcia, pomogliśmy pieskom i kotom. Jak Max zobaczył te zdjęcia, wpadł we wściekłość. Zwymyślał nas, a głównie mnie na grupie, bo nie mieliśmy jego koszulek z jego sklepu, tylko zrobiliśmy swoje.
Jego złość skupiła się głównie na tym, ale też nie podobało mu się, że zrobiliśmy coś sami, a powinniśmy jego słuchać i wykonywać jego rozkazy. Max postanowił mnie wywalić, ale nie udało mu się to, bo stanęli za mną moi znajomi i moi ludzie. Zobaczył wtedy, że jeśli się mnie pozbędzie, to ze mną odejdzie mu sporo osób.
Czyli byłeś na wylocie? To jak to się stało, że dotarłeś tak wysoko?
Po tej akcji Max zreflektował się i odezwał się do mnie. Zaczął mnie chwalić za zbiórkę, twierdził, że super wyglądaliśmy w tych koszulkach i że jest dumny. Słowem – chciał mnie udobruchać i załagodzić całą sytuację. W ten sposób awansowałem wyżej.
I co było dalej?
Dalej? Dalej było coraz gorzej. Żałuję, że wtedy nie odszedłem, ale szkoda mi było ludzi, których tam poznałem. Nie chciałem opuszczać moich znajomych. Dużo też zainwestowałem w ten ruch wysiłku, więc stwierdziłem, że dam mu szansę. Nawet kiedyś wprost powiedziałem dowódcom, że daję Maxowi szansę do wyborów, a potem zobaczymy, potem go rozliczymy najwyżej.
Dlaczego byłeś taki krytyczny? Rozumiem, że chodzi o tą chęć kontroli ze strony Kolonki, o której wspomniałeś, ale co było jeszcze nie tak?
Może zacznijmy od tego, że od samego początku mijał się z prawdą. Mówił nam, że jest nas 2 miliony, bo tyle osób go obserwowało, subskrybowało jego kanały itd. To nie była prawda. Widać to chociażby w polubieniach i komentarzach jego postów. Kiedy coś wrzucał, to miał może 500-900 reakcji, czyli tyle, ilu było członków "sztabu".
To wątpliwe, żeby osoba, którą podobno popiera 2 miliony osób, miała tak kiepsko lajkowane posty. Czasami nawet zdarzało się, że wydzierał się na nas, że wrzucił coś na Twittera, a tam nie ma nawet 100 polubień i to nasza wina. Obwiniał nas za to, że nie lubimy jego postów.
Często wpadał we wściekłość?
Często. Nawet wtedy, kiedy ktoś go lekko skrytykował na grupie. Kiedyś wrzucał na "sztab" swoje stare filmiki z YouTube'a, w których zwiedzał Amerykę i opisywał to, co tam zobaczył. Chciał, żebyśmy je oglądali i komentowali. Ktoś pod jednym z filmów napisał, że było "nudno", to Max stwierdził, że nie potrafi docenić czyjejś pracy i ma wypi*****ać z grupy. Zdecydowanie nasz "generał" nie radził sobie z jakąkolwiek krytyką.
Napisałeś o swoich przeżyciach i obserwacjach na portalu Wykop.pl. Opisałeś tam sytuację ze zbiórką na samochód dla weteranów.
Tak, zrzuciliśmy się w 80 osób, zebraliśmy ponad 22 tysiące złotych i kupiliśmy samochód dla weteranów polskich misji zagranicznych. Okleiliśmy go i przekazaliśmy go stowarzyszeniu. Max na początku nie chciał się w ogóle zgodzić na to, bo twierdził, że akcja zginie w szumie medialnym. Musiałem stoczyć z nim batalię e-mailową, żeby się zgodził.
Kiedy kupiliśmy samochód, miał do nas pretensje, że kupiliśmy używany samochód, bo to generuje koszta i problemy, bo może się popsuć itd. Powiedziałem mu, że kupiliśmy to, na co było nas stać, bo samochód z salonu kosztuje dobre 100 tysięcy złotych. Wtedy on zapowiedział, żebyśmy zebrali 100 złotych na start, a on zbierze resztę. Stworzy platformę do zbiórek i zaangażuje tę dwumilionową społeczność.
Udało mu się?
Oczywiście, że nie. Mało tego, powiedział nam, że on od każdej zbiórki będzie pobierał około 10 proc. jako tzw. wilczy procent, który ma iść na utrzymanie. Nie dość, że nie dołożył ani grosza do jakiejkolwiek zbiórki, my za wszystko płaciliśmy, to jeszcze chciał od nas brać pieniądze! To było kuriozum.
Tak samo z tymi koszulkami i wszystkimi innymi gadżetami. Wszystko musiało być kupowane w jego sklepie i przez niego miało być załatwiane. Tak, jakby chciał na nas zrobić sobie reklamę sklepu i zarabiać na tym.
Ale mówiłeś coś o koszulkach, że nie mieliście ich...
Tak, była taka sytuacja, że nie było koszulek i Max twierdził, że paczka z nimi utknęła gdzieś na granicy, że to pewna firma kurierska nie chce ich przekazać, że u nich cały czas zalega na magazynie.
Tak się akurat złożyło, że miałem znajomego, który znał się z wysoko postawioną osobą w tej firmie i ona zaproponowała, żeby Max podał numer tej przesyłki, to zadziała coś w tej sprawie. Oczywiście Max się nie zgodził, nie chciał podać, stwierdził, że nie trzeba. Nie wiem, czy rzeczywiście te koszulki utknęły na granicy, czy nie. Ale my mieliśmy wtedy nakaz, żeby spamował tej firmie, żeby oddała nam przesyłkę i każdy post miał mieć #R.
Zastanawiam się, czy nie chodziło po prostu o zwrócenie uwagi na nasz ruch, rozreklamowanie go. I to nie pierwszy raz tak było, że my mieliśmy coś robić, a ostatecznie to nie przyniosło skutków.
Co masz na myśli?
Chodzi mi o aferę po słowach Mike'a Tysona o polskich weteranach. Jak wiadomo bokser jest twarzą kampanii napojów energetycznych produkowanych przez pewną firmę. Była to więc okazja, żeby przekonać ją, żeby odkupiła swoje winy po obraźliwym komentarzu Tysona.
Mieliśmy więc zasypywać ją komentarzami i filmikami, które miały ją skłonić do współpracy z nami. To nie wypaliło, chociaż Max pisał, że nasze działania skutkują, bo on dostaje sygnały, że ta firma zaczyna pękać. Miał nawet sam osobiście wybrać się do siedziby tej firmy i wydusić od nich pieniądze. Nie udało mu się to, chociaż nawet nie wiem, czy próbował, czy tylko tak pisał.
Nie denerwowało was to?
Oczywiście, że tak, ale ja wolałem się nie odzywać. Tak samo jak pisał nam, że wywalenie jakiejś dziennikarki Fox News to jego sprawka. Nie wiem, czy on ma aż takie wpływy. Wątpię w to.
To sprawiło, że odszedłeś?
Tak, suma tych wszystkich sytuacji sprawiła, że czara goryczy się przelała. To całe mijanie się z prawdą. Pisanie nam jednego, gdzie w rzeczywistości było inaczej.
A on w ogóle był z wami w Polsce? Spotykał się z wami?
Był przez parę tygodni, w wakacje.
Wtedy, kiedy spotkał się z Pawłem Kukizem i Markiem Jakubiakiem?
Tak, właśnie wtedy. Podobno dogadał się z Kukizem. Kukiz miał dołączyć do naszej partii i zmienić swój szyld na nasz. Tak nam przynajmniej pisał Max. Potem jak Kukiz ogłosił start z PSL nazwał go zdrajcą. Ale podobnie było z Korwinem i narodowcami. Tak samo. Mieliśmy się łączyć i nic z tego nie wyszło.
W końcu Max postanowił, że wystartujemy sami. Powiedziałem mu, że to nie jest dobry pomysł. On twierdził inaczej i wtedy coś we mnie pękło i wygarnęłam mu wszystko i odszedłem.
Co było potem?
Podobno skomentował moje odejście na grupie, w takim samym stylu jak innych. I zabrał się za zbieranie podpisów. Teraz wystawił filmik o fałszowaniu podpisów wyborczych.
To jego odpowiedź na porażkę ze swoimi podpisami?
Na to wychodzi, chociaż nie mam dowodów, że doszło do fałszowania, słyszałem tylko plotki. Teraz jest akcja z Korwinem. Max kazał ludziom, że mają wszędzie komentować i pisać, że Korwin to były agent. Wszystko po to, żeby nie dopuścić, żeby Konfederacja dostała się do Sejmu.
Dlaczego Max chce, żeby to robić?
Myślę, że on bardzo potrzebuje sukcesu. Musi się odbudować przed ludźmi, żeby ci mu nie odeszli. A ja chciałbym, żeby oni w końcu przejrzeli na oczy, tak jak ja. Jest tam wiele bardzo wartościowych osób, z którymi robiliśmy wspaniałe rzeczy. Chciałbym, żeby ten ruch, ten duch społeczny przetrwał i mógł się na nowo odrodzić.
Może moglibyśmy stworzyć taki oddolny ruch, który byłby skupiony na ludziach i na dobru Polski, tak po prostu. Żeby ludziom żyło się lepiej.