– Na początku nie mówiłem o cukrzycy, bo nie chciałem robić z niej tematu. Jestem politykiem, a nie celebrytą. Jednak z czasem doszedłem do wniosku, że jako osoba publiczna nie mogę pozostawić tak dramatycznej przemiany bez komentarza, bo wtedy mnożyły się najbardziej absurdalne spekulacje – mówi naTemat poseł Michał Kamiński. Polityk opisuje, jak zrzucił ponad 50 kilogramów.
Anna Dryjańska: Pamięta pan ten moment, gdy usłyszał diagnozę: cukrzyca?
Michał Kamiński: Tak, byłem przerażony. Oczyma wyobraźni widziałem swoją przyszłość wypełnioną zastrzykami z insuliną. Miałem poczucie, że normalne życie się skończyło – przecież cukrzyca jest nieuleczalna… Na szczęście ten moment załamania trwał krótko. Wziąłem się za siebie.
To był 2016 rok. Najpierw trochę pan schudł, a potem zaczął niknąć w oczach. Gdy widziałam pana w telewizji byłam przekonana, że jest pan ciężko chory, a może nawet umierający.
Nie tylko pani tak myślała. Ważyłem nawet 140 kilogramów, więc miałem z czego zrzucać. Na początku procesu chudnięcia posypały się komplementy, ale im więcej traciłem na wadze, tym częściej spotykałem się z komentarzami, w tym w internecie, że musi być ze mną bardzo źle.
Pewnego dnia do mojej żony zadzwonił nawet jeden z najbardziej znanych polityków PiS, by złożyć jej wyrazy współczucia z powodu mojego rychłego odejścia. W internecie jedni się o mnie martwili, a inni hejtowali, co było przykre zwłaszcza gdy podpisywali się jako patrioci i katolicy. Życzenie komuś śmierci jest bardzo antykatolickie.
Jak wyglądał hejt na pana przed i po schudnięciu?
Kilka lat temu przeciwnicy wyzywali mnie od tłustych świń, teraz muszą poprzestać na świniach (śmiech).
Początkowo nie mówił pan o chorobie. Wolał pan trzymać to w tajemnicy?
To nie tak. Na początku nie mówiłem o cukrzycy, bo nie chciałem robić z niej tematu. Jestem politykiem, a nie celebrytą. Jednak z czasem doszedłem do wniosku, że jako osoba publiczna nie mogę pozostawić tak dramatycznej przemiany bez komentarza, bo wtedy mnożyły się najbardziej absurdalne spekulacje. Te wszystkie hipotezy w internecie bardzo źle wpływały na moje córki, wówczas w wieku wczesnonastoletnim.
Nie wiedziały o pana chorobie?
Wiedziały, bo od razu im o tym powiedziałem, ale gdy po raz n-ty czytały w internecie że zdycham, spotkała mnie kara boska i długo już nie pociągnę, to zaczęły się zastanawiać, czy czegoś przed nimi z żoną nie ukrywamy. Córki zaczęły się bać o moje życie. Wtedy stwierdziłem, że przyszedł czas, by o tym powiedzieć publicznie.
Schudłem nie dlatego, że umieram, ale dlatego, że chcę żyć. Zrzuciłem ponad 50 kilogramów. To była ciężka praca.
Spektakularne. Jak się robi coś takiego? Jakaś specjalna dieta?
Żadna dieta. Gdy stosowałem dietę, byłem cały czas rozdrażniony i głodny, a przede wszystkim nadal miałem nadwagę. Tu chodzi o zmianę stylu życia, a nie jakąś doraźną sztuczkę. Przechodziłem na dietę wiele razy, ale paradoksalnie to dopiero dzięki cukrzycy udało mi się pożegnać ze zbędnymi kilogramami. Choroba przyniosła też pozytywne rzeczy w moim życiu. Oczywiście wolałbym jej nie mieć, ale skoro jest jak jest, wolę dostrzegać plusy tej sytuacji.
Jak się pan teraz odżywia?
Jem pięć małych posiłków dziennie w regularnych odstępach czasu. Ograniczyłem mięso i zrezygnowałem z białego pieczywa, jeśli już mam na talerzu chleb, to chrupki lub ciemny. Jem dużo warzyw i owoców. Pożegnałem się z piwem, które jest zabójcze dla cukrzyków. Prawie nie jem słodyczy.
Prawie?
Trochę za często pozwalam sobie na ulubione lody. Pokusa jest silna zwłaszcza w Warszawie, gdzie jest wiele dobrych, rzemieślniczych lodziarni. Muszę z tym zbastować, ale na razie średnio mi to wychodzi. Na szczęście codziennie jeżdżę na stacjonarnym rowerze i pływam, więc waga jest pod kontrolą. Sport to kolejna zmiana, którą wprowadziłem w moim życiu.
Rozpoczęcie ćwiczeń ze znaczną nadwagą musiało być wyzwaniem.
Jeszcze jak! Na początku po kilku minutach na rowerze lub na basenie opadałem z sił. Myślałem, że to nie ma sensu, że nie dam rady.
Jak się pan mobilizował, żeby się nie poddać?
Powtarzałem sobie wtedy w myślach chińskie przysłowie: nawet najdłuższa podróż zaczyna się od jednego kroku. To mi pomagało wytrwać. Mówiłem sobie, że jestem w stanie przepłynąć jeszcze jedną długość basenu lub popedałować pięć minut dłużej. I potem znowu.
Mogę zapytać jaki rozmiar ubrań pan teraz nosi?
M lub L, zależnie od producenta. To fajne uczucie pójść do dowolnego sklepu i mieć do wyboru mnóstwo ubrań. Kiedyś mogłem je swobodnie kupować tylko w Stanach Zjednoczonych, bo w Polsce często nie było nic, w co mógłbym się zmieścić.
Jakie inne pozytywne zmiany u pana zaszły dzięki zdrowemu stylowi życia?
Przestałem się tak strasznie pocić. To było moją zmorą. Teraz nawet w upały czuję się komfortowo. Mogę bez wysiłku wbiec po schodach, jestem w znacznie lepszej kondycji. Mam mniejsze wahania nastrojów, lepiej sypiam.
Przeszedł pan nie tylko metamorfozę fizyczną, ale i polityczną. Kiedyś prezentował pan stanowisko nacjonalistyczne, odwiedzał Pinocheta z ryngrafem i mówił o gejach per “pedały”, potem zaliczył pan PiS, a teraz jest pan członkiem opozycji.
Zgadza się, ale te dwie przemiany nie miały ze sobą związku przyczynowo-skutkowego. Z PiS odszedłem już w 2010 roku, gdy powiedziano mi, że jak doniosę o czym rozmawiałem na spotkaniu z Joanną Kluzik-Rostkowską, to nie zostanę ukarany przez partię. Ja donosicielem nie jestem i to była ostatnia kropla, która przepełniła czarę.
Wtedy ostatecznie straciłem złudzenia, że w Polsce da się zbudować normalną prawicę. Nie da się w sytuacji, gdy radykałowie są w sojuszu ze skrajnymi siłami w polskim Kościele.
A co do błędów, które popełniłem – mówi pani o drugiej połowie lat 90-tych. Wielokrotnie za to przepraszałem i nie ukrywam, że moje poglądy się zmieniły. A co do określenia “pedały”, tak wówczas mówili nawet lewicowi politycy. Było przyzwolenie kulturowe na taki język, to była norma. Teraz już nie jest.
Zmiana światopoglądowa była u pana nagła czy stopniowa?
Nie było jednego momentu, gdy wszystko przewartościowałem. To była seria refleksji, przemyślałem sobie wiele rzeczy obserwując to, co się dzieje w Polsce i na świecie.
Nie jestem jednak jedynym politykiem, który zmienił światopogląd. Proszę popatrzeć, jak zmienił się Jarosław Kaczyński, który swego czasu chwalił się w Brukseli, że ma geja w rządzie, bo chciał pokazać jaki to rząd PiS jest otwarty. I mówił prawdę. Zmienił się też prezydent Andrzej Duda, który zaczynał w Unii Wolności. Podobnie minister Piotr Gliński. Nie jestem więc wyjątkiem.
Co by pan ze swojego doświadczenia doradził ludziom, którzy właśnie się dowiedzieli, że mają cukrzycę?
Żeby nie panikowali. To nie koniec świata – to tylko cukrzyca. Można z nią nie tylko żyć, ale i cieszyć się życiem, jeśli się ogarniemy. Gdy zaczyna się gubić kilogramy, mniej chce się jeść. Nawet małe efekty bardzo motywują. Trzeba tylko zacząć. To nie jest łatwe, ale da się zmienić styl życia. Wystarczy spojrzeć na mnie.