
Teatr nie musi onieśmielać, a o istotnych kwestiach nie zawsze trzeba mówić w sposób patetyczny. "Taśma", sztuka na podstawie tekstu Stephena Belbera, którą możemy oglądać na deskach jednego z warszawskich teatrów, jest tego idealnym przykładem. Choć śmiech towarzyszy widzowi niemal w każdej chwili, to jednak ze spektaklu wychodzi głęboko poruszony...
Dwóch przyjaciół spotyka się po kilkunastu latach w motelowym pokoju. Jeden z nich - Jon -jest dobrze zapowiadającym się, początkującym filmowcem, drugi - Vince - drobnym dilerem narkotyków. Mimo dzielących ich różnic i czasu, który upłynął od ich ostatniej rozmowy - rozmawiają i żartują jak najlepsi przyjaciele.
Już sama scenografia sprawia, że w sztuce czujemy pewną intymność. Rzędy publiczności ustawione są blisko siebie i znajdują się na niemal tym samym poziomie, co scena. Jako widzowie czujemy się więc nie tylko obserwatorami historii, ale mamy również wrażenie, jakbyśmy w jakimś stopniu w niej uczestniczyli, podglądali bohaterów.
Interesujący jest balans między interpretacją zdarzenia z jednaj strony jako czegoś całkiem błahego wręcz nie wartego pamiętania i czegoś traumatycznego obciążającego na całe życie z drugiej. Spektakl taktuje jak cienka czasem bywa ta granica. Jeśli zaś chodzi o emocje widzów to chciałem jak najlepiej odrobić lekcje emocji zawartych przez samego autora w tekście. Na tym głównie skupiliśmy się w naszej pracy licząc, że przejdzie to też na widownię. Spektakl jest teraz grany już piętnasty rok.
