Absolwentka amerykanistyki, która na każdym kroku podkreśla z dumą, że jest Spolsky. Utalentowana gitarzystka i skrzypaczka oraz piosenkarka uprawiająca muzykę pop, podlaną sporą dawką alternatywnego zakręcenia. Na półki sklepowe trafił właśnie "Dekalog Spolsky", jej drugi album, na którym przedstawia własne wersje dziesięciu przykazań. Porozmawiajmy więc o zarówno o cnotach, jak i grzechach.
Redaktor Centrum Produkcyjnego Grupy na:Temat, który lubi tworzyć wywiady z naprawdę ciekawymi postaciami, a także zagłębiać się w rozmaite zagadnienia związane z (pop)kulturą, lifestyle'em, motoryzacją i najogólniej pojętymi nowoczesnymi technologiami.
Twój były chłopak powinien lękać się o stan lakieru na swoim samochodzie, bądź wręcz o życie i zdrowie?
Spokojnie, choć w teledysku do piosenki "Bigotka" znalazły się naprawdę wymyślne i brutalne formy zemsty na niegodnym zaufania eks, to w prawdziwym życiu nie szaleję z kijem bejsbolowym w dłoniach, nie wiążę kablami. Choć jestem osobą temperamentną, to nie posuwam się do przemocy fizycznej, bo po co brudzić sobie ręce (śmiech)?
Dla wszystkich, którzy coś u mnie przeskrobali, wystarczającą karą powinno być posłuchanie "Bigotki" – zrobiłeś mi niefajne rzeczy, a więc teraz dowiesz się, co mam na twój temat do powiedzenia. Zraniłeś mnie, ale wciąż potrafię cieszyć się życiem. Bo wiesz, zemsta najlepiej smakuje na...
... słodko?
Dokładnie tak. Inspiracją do wspominanego wcześniej utworu stało się ciastko o nazwie bigotka; pyszne, przypominające szarlotkę. Jadłam je, będąc na randce w jednej z warszawskich cukierni i myśląc: "kurczę, ależ wielką satysfakcję poczułabym, gdyby teraz do lokalu wszedł któryś z byłych chłopaków i zobaczył mnie szczęśliwą".
Dokładnie to samo ciastko zajadam w klipie do kawałka, który mówi o pozostawianiu pewnych rzeczy za sobą, odnosi się do drugiego z dziesięciu przykazań, które wymieniam na płycie: "Nie będziesz wzywać byłych twych nadaremno".
Zranione dziewczyny powinny peregrynować do cukierni i zajadać się bigotkami?
O, to świetny pomysł. Przecież sprzedaje się magiczne eliksiry, które ponoć pomagają na różne dolegliwości. A przecież pyszne ciastko może być skutecznym lekiem na złamane serce; odczarowywaczem miłosnych rozterek, pomagającym poukładać w głowie różne myśli.
Myśli w stylu: "wszyscy mężczyźni są złem wcielonym"?
Ależ ja was bardzo kocham! Przecież mężczyznom zawdzięczam inspirację do stworzenia całego mnóstwa piosenek. A że część ludzi opacznie rozumie moje teksty? Cóż, już po wydaniu debiutanckiego albumu zaczęto mnie okrzykiwać feministką, co – powiem szczerze – jest dla mnie średnio zrozumiałe. Przecież nie mam krótkiej grzywki, czyli nieodłącznego atrybutu feministek, a w teledyskach palę tylko pluszowe misie, nie staniki (śmiech).
Mówiąc poważniej – nigdy nie chodziło mi o przekazywanie światu, że my, dziewczyny, jesteśmy silniejsze i lepsze od facetów, którzy co do jednego są idiotami, których należy tępić. Nie. Po prostu, jestem dziewczyną, która wchodzi w relacje damsko-męskie, tak więc logiczne, że ranią mnie akurat mężczyźni. Gdybym była facetem, w moich tekstach obrywałoby się laskom.
Chyba każdy wyrządził jakieś świństwo komuś, z kim był w związku, każdemu jakieś świństwo wyrządzono – dotyczy to i dziewczyn, i chłopaków, to sprawy totalnie niezależne od płci.
Jesteś 26-latką, która nauczyła się czegoś na błędach? Posiadasz "dupko-radar"?
Mogę cię uspokoić: ty na pewno nie wyglądasz na dupka (śmiech). Ale mówiąc tak serio, staram się walczyć z ocenianiem innych ludzi na pierwszy rzut oka. Czasem ta metoda się sprawdza, a czasami można się pomylić – przecież ktoś może mieć akurat zły dzień, mógł zostać zraniony i nie jest sobą.
O tym, że fajnie jest dawać drugą szansę, świadczą przypadki paru osób, które znam – dziś wiem, że są świetnymi, wartościowymi przyjaciółmi, choć w pierwszym momencie sprawiali wrażenie kretynów.
Wracając jeszcze do tych złych facetów i tego, czemu na płycie śpiewam, że kobieta lubi się zakochać w chamie. Rzeczywiście jest tak, że bardzo często dajemy omamić się dupkom. Przecież tacy kolesie na pierwszy rzut oka są ultraromantyczni; potrafią naprawdę umiejętnie podejść dziewczynę, łącząc szarmanckość z pewnością siebie, wręcz arogancją.
Dziewczyny lubią takie cechy, a dupek doskonale o tym wie. Podobnie jak to, że jeżeli dana kobieta go zdemaskuje, świat mu się nie zawali. Mówimy tutaj o kimś wręcz rozpieszczonym powodzeniem u płci przeciwnej. Wie, że może pozwolić sobie na bycie dupkiem, bo przecież wzdychają do niego inne dziewczyny, wręcz ustawiają się do niego w kolejce.
Jednak zaznaczmy jasno i wyraźnie, że złe zachowania nie dotyczą wyłącznie mężczyzn. Przecież przedstawicielki mojej płci również często nie zachowują się fair. Dlatego nie chciałabym, aby ktokolwiek mój album odbierał na zasadzie: "faceci są beznadziejni". To raczej rzecz o tym, że ludzie bywają beznadziejni...
Jak wyglądają twoje nasiadówki z przyjaciółkami? Popijacie herbatkę, robicie na drutach i konwersujecie o poezji romantycznej, czy raczej wolicie alkohol i rozmowy o wielkościach penisów?
Mam szalone koleżanki, z którymi często przebieramy się w naprawdę odjazdowe sposoby i uskuteczniamy dziwne układy choreograficzne. Wszystko to przydaje mi się później, w pracy, bo nie wstydzę się robienia chorych rzeczy na scenie.
Jakiś czas temu ćwiczyłyśmy na przykład chodzenie na bardzo wysokich obcasach. Poszłyśmy do sklepu i kupiłyśmy najtańsze szpilki, po czym szalałyśmy w nich po osiedlu. Wyglądałyśmy jak trzy pokraki, które ledwo dają radę na tych "szczudłach" (śmiech).
Podczas takich babskich spotkań faceci schodzą na dalszy plan. OK, od czasu do czasu obczai się konto instagramowe jakiegoś kolesia, który nam się podoba, ale po chwili uznajemy, że jednak wolimy nasze dziewczyńskie świrowanie; jakoś nie poruszamy tematyki dotyczącej penisów.
Lecz w twoich piosenkach nigdy nie brakowało wątków dotyczących ogólnie pojętej erotyki, o TYCH sprawach śpiewasz na luzie, bez skrępowania. Nie jest to częste w naszym kraju...
Rzeczywiście. W muzyce zachodniej mówienie o TYCH sprawach od dawna jest czymś normalnym; gdy podobne wątki poruszają osoby takie, jak chociażby Ariana Grande – ulubienica młodych dziewczyn – nikt się nie dziwi, nie oburza. W Polsce wciąż zdecydowana większość artystów jak ognia unika jakichkolwiek nawiązań do cielesności. Ale myślę, że to się zmieni. Jeżeli jestem jedną z pierwszych osób, które ten temat poruszają w piosenkach, to OK, nie widzę żadnego problemu.
Wychowałam się w rodzinie artystycznej: mama była projektantką mody, poetką i w ogóle pozytywną świruską, natomiast tata muzykiem. No a w środowiskach artystycznych mówienie o seksie jest czymś zupełnie normalnym, nie tworzy się jakichś tematów tabu. Gdy w towarzystwie przydarzył się jakiś romans, jakiś wybryk, nikt nie traktował tego na zasadzie: "olaboga, koniec świata". Wszystko jest dla ludzi.
Dlaczego więc śpiewasz o sobie jako o kimś, kto "kocha się niemodnie".
Po prostu uważam, że owszem – seks jest czymś normalnym, jednak powinien wiązać się z jakąś bliskością. Natomiast dziś zbyt często zostaje traktowany bezmyślnie, rekreacyjnie. Tutaj zataczamy pewne koło, wracając do owych chamów, tudzież dupków, traktujących kochanie się niczym sport wyczynowy: chodzi jedynie o to, aby bezrefleksyjnie zaliczyć jak najwięcej dziewczyn, a następnie chwalić się wszem i wobec wynikami. Dodajmy: używając języka grubiańskiego, prostackiego i niefajnie wulgarnego.
A jaka jest twoja definicja wulgarności fajnej?
Przede wszystkim chodzi o to, aby pewnych słów – zwłaszcza tego na "k" – nie używać pod adresem drugiego człowieka, gdyż doskonale wiem, jak mogą boleć... Jeżeli jednak wulgaryzmów używa, bez złych intencji, osoba inteligentna, to stają się one świetną formą ekspresji. Pod tym względem wzorcem zawsze była moja mama, mistrzyni używania słów uznawanych za brzydkie w sposób uroczy i naprawdę kreatywny. Lubiłam to w niej.
Niedawno przeczytałam książkę "50 twarzy Tindera" Joanny Jędrusik. Autorka nie tylko używa języka dosadnego, lecz opisuje nim naprawdę mocne historie ze swojego życia, romanse z facetami poznanymi na tym portalu randkowym. A jednak całość nie obrzydza. Ba, naprawdę spodobała mi się ta książka – w końcu cenię brak zakłamania, bezpośredniość i umiejętność opowiadania o absolutnie wszystkim z zachowaniem klasy.
Czy sięgasz również po literaturę taką, jak "50 twarzy Greya", tudzież książki Blanki Lipińskiej, naszej nadwiślańskiej E. L. James?
Nie lubię takich rzeczy. Nie podniecają mnie, lecz peszą. Zdecydowanie bardziej interesuje mnie poruszanie tematyki dotyczącej relacji damsko-męskich w takim ujęciu, jak we wspomnianych "50 twarzach Tindera", gdzie chodzi o opisanie pewnego poważnego problemu, który widzę i u siebie, i koleżanek: w naszych czasach ludzie coraz częściej wpadają w depresję, cierpią z powodu samotności. Natomiast serwisy typu Tindera jedynie ją pogłębiają – niby umożliwiają poznawanie innych osób, a jednak wyrządzają mnóstwo szkód w warstwie emocjonalnej, spłycają relacje.
O byciu pisarką marzę "od zawsze" i może pewnego dnia uda mi się połączyć działalność muzyczną z literacką... W którą stronę to pójdzie? Nie wiem jeszcze – mogę uspokoić, że na pewno nie będą to jakieś książki o rozwoju osobistym. Fajnie byłoby umieć pisać w sposób tak otwarty i wyważony zarazem, jak Joanna Jędrusik.
Takie osoby są bardzo potrzebne w Polsce, czyli kraju, w którym rozmaite "autorytety" – choć mamy XXI wiek – wciąż wmawiają nam, że kobieta i mężczyzna na tzw. zbliżenie mogą zdecydować się dopiero po ślubie, że to czynność grzeszna.
Skoro o grzechu mowa – jak do religijności podchodzi osoba, która ośmieliła się stworzyć własny Dekalog?
W moim domu podejście do spraw wiary było luźne. Owszem, uświadamiano mi, że duchowość może być czymś ważnym, lecz nie byłam przymuszana do absolutnie niczego, nie podchodziłam nawet do pierwszej komunii świętej. Zawsze kluczowa była autentyczna potrzeba, a nie robienie czegoś na siłę, bo tak wypada – na przykład moja mama nawróciła się i przyjęła chrzest w wieku 56 lat. Po prostu poczuła, że tego pragnie.
Ja zaczęłam eksplorować tematykę religijną sama z siebie, gdy nieco podrosłam, czerpiąc wiedzę z różnych źródeł. Najlepszym etapem był ten, który poznałam dzięki Mietkowi Szcześniakowi, koledze mamy – wprowadził mnie do świata protestantyzmu, pełnego nie tylko żarliwej wiary, ale i pięknej muzyki gospel.
Właśnie wtedy usłyszałam też, jak jeden z pastorów wspaniale analizuje i interpretuje przykazania. Zainspirowało mnie to do wzięcia na warsztat Dekalogu, przełożenia pewnych zasad moralnych na moje życie, w sposób naprawdę indywidualny. W ten sposób narodziła się moja najnowsza płyta.
Mówię tam o tym, co uważam za słuszne, a co nie. No a że jestem osobą, która nie lubi zbytniego patosu i o wszystkim – nawet o rzeczach naprawdę ważnych – lubi mówić na luzie, narodziły się przykazania takie, jak chociażby "Nie noś cielistych rajstop" czy "Nie pożądaj instagrama bliźniego swego".
Sama w stu procentach stosujesz się do wszystkich przykazań, które wymieniasz na albumie?
Oczywiście, że nie. Jedną z przyczyn nagrania tej płyty było to, abym sama lepiej pamiętała o tych zasadach, na przykład o tym, że częściej warto śmiać się, niż płakać. Te kawałki są formą odczarowywania negatywnych emocji, może dzięki nim odgonię z mojego życia łzy?
Na razie idzie mi to naprawdę dobrze, znalazłam się w punkcie, o którym w piosence "Sorry from the Mountain" śpiewam: "Polubiłam swoje cztery litery. Cała presja wreszcie poszła się nie bać".
Materiał powstał w ramach cyklu "Piątki z Nową Muzyką", organizowanego w warszawskim Studiu U22.