
Myśli w stylu: "wszyscy mężczyźni są złem wcielonym"?
Ależ ja was bardzo kocham! Przecież mężczyznom zawdzięczam inspirację do stworzenia całego mnóstwa piosenek. A że część ludzi opacznie rozumie moje teksty? Cóż, już po wydaniu debiutanckiego albumu zaczęto mnie okrzykiwać feministką, co – powiem szczerze – jest dla mnie średnio zrozumiałe. Przecież nie mam krótkiej grzywki, czyli nieodłącznego atrybutu feministek, a w teledyskach palę tylko pluszowe misie, nie staniki (śmiech).
Po prostu uważam, że owszem – seks jest czymś normalnym, jednak powinien wiązać się z jakąś bliskością. Natomiast dziś zbyt często zostaje traktowany bezmyślnie, rekreacyjnie. Tutaj zataczamy pewne koło, wracając do owych chamów, tudzież dupków, traktujących kochanie się niczym sport wyczynowy: chodzi jedynie o to, aby bezrefleksyjnie zaliczyć jak najwięcej dziewczyn, a następnie chwalić się wszem i wobec wynikami. Dodajmy: używając języka grubiańskiego, prostackiego i niefajnie wulgarnego.
Przede wszystkim chodzi o to, aby pewnych słów – zwłaszcza tego na "k" – nie używać pod adresem drugiego człowieka, gdyż doskonale wiem, jak mogą boleć... Jeżeli jednak wulgaryzmów używa, bez złych intencji, osoba inteligentna, to stają się one świetną formą ekspresji. Pod tym względem wzorcem zawsze była moja mama, mistrzyni używania słów uznawanych za brzydkie w sposób uroczy i naprawdę kreatywny. Lubiłam to w niej.
Nie lubię takich rzeczy. Nie podniecają mnie, lecz peszą. Zdecydowanie bardziej interesuje mnie poruszanie tematyki dotyczącej relacji damsko-męskich w takim ujęciu, jak we wspomnianych "50 twarzach Tindera", gdzie chodzi o opisanie pewnego poważnego problemu, który widzę i u siebie, i koleżanek: w naszych czasach ludzie coraz częściej wpadają w depresję, cierpią z powodu samotności. Natomiast serwisy typu Tindera jedynie ją pogłębiają – niby umożliwiają poznawanie innych osób, a jednak wyrządzają mnóstwo szkód w warstwie emocjonalnej, spłycają relacje.