
Żyjemy w społeczeństwie, w którym urodziny to obowiązkowa okazja do świętowania. Większość osób odlicza dni do imprezy z sobą w roli głównej, zaciera ręce w oczekiwaniu na prezenty, życzenia, tort i ruskiego szampana. Jednak okazuje się, że dla niektórych z nas, rocznica dnia, w którym przyszliśmy na świat, prawdziwy koszmar na jawie.
W moim przypadku hejt na urodziny wiąże się bezpośrednio z rozjeżdżaniem się oczekiwań innych i własnych aspiracji. Są jednak osoby, które przeżyły traumę w dzieciństwie. I dlatego mają złe skojarzenia.
Najgorsze momenty to oczywiście odpakowywanie prezentów i słuchanie, jak inni śpiewają ci "Sto lat". Mam ochotę zapaść się wtedy pod ziemię, robię się cała czerwona i do tego moja mimika wymyka się spod kontroli.
Tak, życzenia składa mi zwykle, oprócz rodziców, 2-3 osoby, ci, którzy pamiętają. Mógłbym ogłosić to na fejsie, w nadziei na PRowe upominki, ale znów - nienawidzę się z nimi obnosić. Ktoś nie pamięta/nie wie, tak niech zostanie. Racją jest, że trochę nie lubię urodzin jako całości. Bo przypominają mi o tych wszystkich rzeczach, które chciałem zrobić, a pewnie już nie zrobię.
Dziś wychodzę z założenia, że człowiek powinien imprezować wtedy, gdy ma na to szczerą ochotę, a nie wówczas, gdy pojawia się presja związana z powszechnym przekonaniem, że "taką okazję TRZEBA uczcić".
Przeglądając internet można dojść do wniosku, że nienawiść do urodzin to sprawa bardziej powszechna, niż się początkowo wydaje. I dotyka nie tylko introwertyków. W sieci są nawet poradniki np. "Czego nigdy nie mówić osobie, która nienawidzi urodzin?".
Jak sobie z tym radzić? Możemy powiedzieć, że najchętniej przyjmujemy życzenia telefonicznie lub tak po prostu niezobowiązująco i spontanicznie. Szczera rozmowa o naszej "przypadłości", jest w tym przypadku najlepsza.
