Czy możesz być silny jak wół i jednocześnie nie jeść mięsa? A czy widziałeś kiedyś, żeby wół jadł mięso? To jedna z wielu anegdot, która pada w nowym dokumencie o weganizmie dostępnym m.in. na Netfliksie – "The Game Changers". Idąc za tytułem mam pewne przekonanie, że dla wegan ten film rzeczywiście może być game changerem. To nie jest bowiem kolejny film, który sprowadza się do tego, że zwierzęta cierpią i dlatego trzeba jeść kukurydzę. Ale przekaz i tak nie jest do końca spójny.
Na zachodzie dokument robi gigantyczną furorę, kolejne publikacje na ten temat wyrastają jak grzyby po deszczu, kolejne gwiazdy decydują się na "wegański coming out". To się naprawdę dzieje, wystarczy zajrzeć do Google.
U nas jest natomiast jeszcze względnie cicho. Ale to trzeba sobie od razu powiedzieć: "The Game Changers" to tytuł, na który weganie być może czekali… od zawsze. James Cameron jako producent wykonawczy, w produkcję zaangażowali się także m.in. Lewis Hamilton, Arnold Schwarzenegger czy Jackie Chan.
Hamilton i Schwarzenegger są zresztą bohaterami produkcji. I obaj są weganami, a jednocześnie ludźmi sukcesu. To poważny dokument z poważną tezą.
Dlatego obejrzałem "The Game Changers" z wielką atencją i jestem przekonany, że zaangażowanie gwiazd, które zrezygnowały z mięsa, to jednocześnie największa zaleta i wada tej produkcji.
Film obejrzałem bowiem z jednej strony jako fan schabowego, a z drugiej jako osoba starająca się utrzymywać aktywność fizyczną, goszcząca na siłowni kilka razy w tygodniu. Jednocześnie ciągle niezadowolona z efektów tej pracy. A w zasadzie ich braku. Znacie to z autopsji, prawda? Przynajmniej wielu z was.
Dlaczego warto spróbować weganizmu...
Osią "The Game Changers" nie jest bowiem walka o życie kurczaków. Los braci mniejszych jest tutaj właściwie… pominięty. Jedynie pod koniec dokumentu widz wyłapie kilka cyfr dotyczących rozmiarów hodowli przemysłowej. Ale ponownie: nie przez pryzmat cierpienia zwierząt, a raczej przez olbrzymią ingerencję tej gałęzi przemysłu w środowisko. Ingerencję niszczącą, dodajmy.
Twórców "The Game Changers" interesuje człowiek i jego doskonalenie się. Rezygnacja ze spożycia mięsa jest tutaj drogą do rozwoju sportowego czy wreszcie poprawy zdrowia. W tym kontekście zwierzęta są tutaj potraktowane na swój sposób instrumentalnie. Jeśli w jakiś sposób rezygnacja z jedzenia zwierząt ma czemu pomóc poza nami, to planecie jako takiej.
I to do mnie dociera. Oczywiście narażam się w tym momencie obrońcom praw zwierząt, ale nazwijmy rzeczy po imieniu: jeśli przez trzydzieści lat swojego życia jem mięso, to wiem, z czym to się wiąże. Wiem, jak przebiega produkcja. A ponieważ do tej pory nic mnie nie przekonało do rezygnacji z niego w kwestiach etycznych, to raczej jest jasne, że to nie będzie do mnie bodziec do weganizmu.
Co innego "The Game Changers". Osią dokumentu jest historia Jamesa Wilksa, byłego zawodnika MMA i trenera sztuk walki, który zerwał więzadła krzyżowe w obu kolanach. W drodze do powrotu do zdrowia zaczął szukać diety, która przyspieszy jego proces regeneracji. I to właśnie wtedy zainteresował się weganizmem.
Wcześniej Wilks był taki jak każdy – czyli jadł mięso i wierzył, że to właśnie białko pochodzenia zwierzęcego jest dla niego istotne jako sportowca. To zresztą teza podkreślana od dziesiątek lat. Jak się okazuje, według twórców dokumentu bardzo odległa od prawdy – ale to już zauważycie sami po seansie.
To ta bardziej naukowa część dokumentu. Ale druga to historie sportowców, którzy są weganami i odnoszą gigantyczne sukcesy. To właśnie ten miks sprawia, że "The Game Changers” ogląda się trochę jak dobry film akcji.
Twórcy dokumentu mówiąc kolokwialnie nie przynudzają. Owszem, dostaniecie tutaj wykład o tym, dlaczego według nich białko pochodzenia roślinnego jest lepsze dla człowieka (nie tylko dla sportowca!) i jakie negatywne skutki dla człowieka niesie spożycie białka zwierzęcego.
Ale na wszystko są dowody i nie w postaci opracowań, których nikt nie rozumie, ale takie namacalne. Widzimy, jak dieta wegańska zmienia Wilksa. Widzimy, jak pracuje jeden z najsilniejszych ludzi świata – strongman Patrik Baboumian, na diecie roślinnej praktycznie od zawsze. Przedstawiona nam zostaje Dotsie Bausch – amerykańska kolarka torowa, która największe sukcesy (olimpijskie medale!) zaczęła osiągać jak na tę dyscyplinę sportową bardzo późno – bo mocno po trzydziestce, ale po przejściu na weganizm. I nie tylko oni – bohaterów jest znacznie więcej.
O tym, jakie korzyści niesie weganizm, mówią wreszcie wspomniani już Lewis Hamilton i Arnold Schwarzenegger.
Wreszcie to wszystko przekłada się na problemy prostych ludzi. Mniejsze ryzyko nowotworów, zawału serca, lepszy cholesterol, ciśnienie krwi i tak dalej. Do mnie to dociera i nie tylko do mnie. Dosłownie wczoraj o przejściu na weganizm poinformował Andrzej Wrona. Skoro innym to pomogło, to może pomoże i mi? Tak pomyślał Wrona i tak myślę ja. W listopadzie (czyli po Wszystkich Świętych, wcześniej brutalnie rzecz ujmując nie chce mi się tłumaczyć rodzinie, dlaczego nie chcę kotleta) naprawdę planuje zrezygnować na jakiś czas z produktów zwierzęcych. Chociaż na kilka tygodni. Chcę zobaczyć, czy poczuję różnicę.
... I dlaczego już wiem, że to pewnie nie wyjdzie
Tylko że… trochę w to nie wierzę, że zdążę ją poczuć. To przewrotne, ale to jest właśnie ta druga strona "The Game Changers". Tak jak zauważyłem wyżej, narracja jest zbudowana wokół gwiazd sportu, które zdecydowały się na rezygnację z pokarmów pochodzenia zwierzęcego.
I to jest trochę tak, jak z tymi bodybuilderami z Instagrama. Patrzysz na te atletyczne ciała mężczyzn czy kobiet i zastanawiasz się: dlaczego oni mogą, a ja nie. Dlaczego ja trenuję i nie widzę efektów. Najprostsza odpowiedź jest wszystkim znana: źle się odżywiasz, za mało trenujesz.
Ale jest jeszcze jedna: po prostu nie masz czasu. Sylwetkę, której można pozazdrościć, najczęściej mają ci, którzy… z niej żyją. Trenerzy personalni, sportowcy, modele. Ktokolwiek – ale zawsze ktoś, dla kogo trening jest elementem pracy, a nie czymś w wolnym czasie. Po pracy.
Oczywiście to tylko wymówka i zawsze można powiedzieć, że da się wszystko. No jasne, że się da. O ile nie masz trójki dzieci, nie musisz robić nadgodzin, nie masz chorej matki… No czegokolwiek.
I taki sam problem jest z "The Game Changers”. Przez cały czas patrzysz, jak "korzyści z weganizmu" czerpią ci, którzy mają czas na to, żeby wejść w tę dietę na całego. Czyli sportowcy. To dla nich element pracy. I mają też środki, żeby zaangażować się w ten weganizm.
Bo to też jest aspekt, który dokument całkowicie pomija – jak ciężko jest dziś o produkty rolne dobrej jakości. A jeśli są one dostępne, to za jaką cenę. To przecież problem nawet nasz, nie tylko jakiś zachodni. "The Game Changers" nie daje odpowiedzi, skąd wyczarować czas na wizytę na biobazarku (o ile w ogóle macie jakikolwiek pod ręką) i zrobienie sobie jakościowego posiłku.
To właściwie nawet logiczne, że film nie daje odpowiedzi na takie pytanie, ale po prostu dokument pokazuje sukcesy ludzi predystynowanych do tego, żeby ich przygoda z weganizmem się powiodła.
Nawet grupa strażaków, która w ramach testu przeszła na tydzień na weganizm, dostała od producentów dokumentu paczki pełne żywności na tydzień. Wszyscy testowani ciągu tygodnia zgubili kilka kilogramów, poprawił się ich cholesterol i ciśnienie krwi. Wspaniale, tylko przyklasnąć. Ale nie wiadomo co dalej po tym tygodniu. Tłumnie ruszą do marketów po warzywa i zapomną o hot dogach?
Ten dokument w istocie rzeczy jest trochę naiwny
Arnold Schwarzenegger pod koniec produkcji przytomnie mówi, że nie chodzi o to, żeby nagle odciąć się od mięsa. Bo przecież ktoś zaraz zapyta (mówi to sam Arnold): a kim ty właściwie jesteś, żeby mi czegoś zakazywać? Sugeruje, żeby zacząć od jednego dnia bez mięsa.
Ale jeden dzień bez mięsa nie zrobi z ciebie weganina. Powiem więcej – Polacy kulturowo mają przetestowane od setek lat niejedzenia mięsa w piątki i jakoś każdy dalej czeka na tego niedzielnego kotleta.
I wreszcie trochę kłóci się to z przekazem dokumentu – bo pomimo wypowiedzi Schwarzeneggera z filmu dowiecie się, jak fatalny wpływ na nasz organizm ma nawet jeden posiłek z mięsem. Co pewnie jest przesadą, ale taka tutaj jest teza.
"The Game Changers" robi więc świetne wrażenie w trakcie seansu i coraz gorsze, im więcej o tym myślisz. To jednak produkcja na tyle dobra, że ja… chcę spróbować. Zobaczymy, co z tego wyjdzie. To już jest jakaś zmiana.