Ługi – lider zespołu Skowyt. Rockman. Artysta. Pracownik korporacji z duszą anarchisty. Kibic piłkarski. Jego bezkompromisowe teksty o polskim rynku muzycznym publikowane w NaTemat poruszyły artystów, odbiorców i recenzentów. Czy to początek rewolucji w myśleniu o polskim rocku? A może to tylko świetnie zaplanowany PR?
Kilka dni temu na koncercie powtórzyliśmy ten apel ze sceny – Jeśli ktoś chce ściągnąć naszą muzykę, to zapraszamy! Natomiast, jeśli chcesz i możesz nas wesprzeć finansowo, to płyty będą sprzedawane po koncercie. Po tym apelu sprzedaliśmy ponad 50 płyt – i to był rekord, bo normalnie sprzedajemy po 5-6 egzemplarzy. Wniosek jest taki: kiedy jesteś OK wobec ludzi, pokazujesz, że nie chcesz z nich zdzierać kasy, tylko chcesz się podzielić swoją muzyką, oni się odwdzięczają i cię wspierają.
Zarzut, który najczęściej padał w komentarzach do twojego tekstu w naTemat brzmiał: Psujecie rynek artystom, którzy chcieliby zarabiać na siebie i sugerujecie, że to postawa roszczeniowa.
„Achtung! Polen” to jest album Skowytu. Nie namawiam nikogo do kradzieży cudzych płyt. Zresztą być może źle zatytułowałem ten tekst - powinien się nazywać poznaj moją muzykę, weź sobie moją muzykę, daję ci ją.
Come and take it!
Tak właśnie jest napisane na fladze, którą rozwijamy na koncertach. Jeśli więc ten apel przysporzył nam kilku tysięcy fanów, to mnie to zwyczajnie cieszy i nie obchodzi mnie, czy ucierpiał nam tym jakiś celebryta albo nawet undergroundowiec. Oni tworzą sobie własne relacje z odbiorcami, ja własną. Nie jesteśmy kolektywem. Nie działam dla nich, ani oni dla mnie nie działają.
Jednak deklarując, że nie musisz zarabiać na swojej sztuce, zachęcasz ludzi, żeby traktowali artystów jak hobbystów, którzy na bułkę i tak zarobią w innym zawodzie.
Większość artystów żyje w jakimś skansenie mentalnym. Nie nadążają za tym, co się dzieje. Może przez to, że na co dzień zajmuję się grami komputerowymi, czyli mega dynamiczną dziedziną rozrywki, postrzegam wielu artystów, którzy się wypowiadają przeciwko piractwu jako anachronicznych. To ludzie, którym wciąż wydaje mi się, że kiedy nagraj ą album, wszyscy padną na kolana. Tymczasem solówek nie gra się od lat, Jimmy Hendrix też od dawna nie żyje. Dzisiaj, aby zarabiać na muzyce, trzeba być blisko z ludźmi. Robisz to za pomocą koncertów albo Internetu. Odbiorcy muszą mieć poczucie, że się z tobą komunikują.
Kiedyś rockman to był wielki gwiazdor na scenie, który oczarowywał tłumy. Dzisiaj wpuszczasz swoją piosenkę w sieć i od razu masz radykalny odzew na to, co robisz, wszyscy cię oceniają. Trzeba wyjść ze skansenu, bo nie utrzymamy bastionu przekonania, że trzeba płacić za muzykę. Płacić powinni tylko ci, którzy naprawdę chcą zapłacić. Ci, którzy nie chcą, nigdy nie zapłacą, choćbyśmy wyszli z siebie. Dla mnie fajne jest to, że mówię ludziom: hej, ukradnij moją płytę, a oni na to: taaak? No dobra to ja ją kupię. Dzieje się tak dlatego, że nie mówię: musisz kupić moją płytę, bo wtedy słuchacz mi powie: taaak? To spieprzaj, niczego nie będę kupował, tylko sobie ściągnę.
Artyści powinni być swoimi własnymi managerami?
Zespół, który buduje z fanami więź emocjonalną, tak naprawdę nie potrzebuje nikogo dodatkowo. Żeby być blisko z ludźmi, nie potrzebujesz menagera. Musisz być silny ludźmi, którzy o tobie mówią. Może, gdybyśmy grali muzykę pop, jakieś wejścia do telewizji by nam pomogły. Ale nie jesteśmy takim zespołem i nigdy nie zrobimy takich ruchów. Lepiej, żebyśmy my i artyści nam podobni nigdy na to nie liczyli. Nasi znajomi wystąpili kiedyś w TV, dostali 2 tys. lajków na fanpage'u, ale im się to nie przełożyło na nic więcej – zagrali trasę, gdzie pojawiało się po 20 osób na koncertach. Publiczność mainstreamowa nie wesprze artysty undergroundowego na dłuższą metę. Złapie tylko chwilową zajawkę. Inaczej działa Peal Jam, inaczej Nicki Minaj. Nie można umizgiwać się do mainstreamu, bo przemiele, wypluje i zapomni.
Kuba Wojewódzki twierdzi, że będzie pomagał zaistnieć początkującym zespołom.
Nie szanuję tej inicjatywy. Dwa razy byliśmy zapraszani do udziału w jego programie. Kazano nam grać z playbacku. Nie będę skakać jak małpa przy mikrofonie. Pamiętam Kubę z czasów magazynu Brum, ale to był inny Wojewódzki, inna epoka, inny czas dla muzyki rockowej w Polsce. Wszyscy się chwalili: Słucham polskiego rocka. Dlatego jeśli facet pozwalał na takie rzeczy w jednym swoim programie, to pozwoli i w następnym. Koniec końców wyjdzie kolejny cyrk a nie wsparcie młodych, myślących artystów.
Jak jest teraz?
Jest masakra. Mainstream to papka totalna. Ale mainstream to najmniejszy problem. Prawdziwy problem polega nam tym, że underground też jest papką. Jest zżerany przez mainstream, bo muzycy wiedzą, że jeśli ośmielą się być wyraźni, to zostaną zamieceni pod dywan. Mało kto decyduje się więc na radykalny wyraz artystyczny. Młode kapele wyglądają często jakby się przez przypadek na scenie. Muzycy grają na gitarze, bo akurat nie jeżdżą na desce albo nie programują. Nie stać mnie na to, żebym jako odbiorca mógł się z nimi identyfikować. A dla mnie muzyka gitarowa to muzyka identyfikacji. Jeśli nie z ideą, to przynajmniej z emocjami. Nie twierdzę, że w Skowycie jesteśmy mistrzami, ale wierzę, że na naszych koncertach jest power.
Na naszym ostatnim koncercie w Warszawie na scenę weszło 30 osób. Akustyk panikował, dostajemy opierdziel. Ale mnie to nie obchodzi, najwyżej tam więcej nie zagram. To jest punkowe credo – różnica między sceną, a widownią nie powinna być duża, zawsze powinna być możliwość podmiany. Ostatnio w Parku Sowińskiego prowadząca wyrzuciła nas ze sceny, bo dwie dziewczyny weszły na górę i zatańczyły obok nas. Kiedy publika zaczęła buczeć z dezaprobatą, poprosiła, żebyśmy wrócili. Nie zrobiliśmy tego. To jest traktowanie artysty jak małpy. Najpierw wypieprzaj, a potem wracaj. Nie wróciliśmy na scenę, nie dostaliśmy pieniędzy, bo nie damy sobą tak pogrywać. Dopóki nie rozwalam sprzętu, to ja decyduję, co się na moim koncercie będzie się działo.
Bywasz kontrowersyjny. Odbiorcy oburzają się na teksty niektórych piosenek. Na przykład: Ona jest nazi.
To jest niesamowite, bo na tę piosenkę obrazili się ludzie z przeciwnych obozów ideologicznych. Obrazili się radykalni narodowcy, ale to było jasne – piosenka była wymierzona w nich. Natomiast obraziło się też na nas środowisko punkrockowe, które stwierdziło, że jeśli ubieramy przekaz antynazistowski w ładną piosenkę, która wpada w ucho, to nawet jeśli nie naumyślnie, i tak promujemy nazizm. Jeśli idziesz na squot i przychodzą ludzie, którzy chcą ci dać w maskę za to, że nagrałeś kawałek antynazistowski, a oni są antynazistami, to coś cię trafia. Ale wiem na przykład od znajomych, że ta piosenka to mega przebój na imprezach gejowsko-lesbijskich.
Pokolenie Chuj – to z kolei piosenka-komentarz to rozmaitych etykietek pokoleniowych, jakimi się oznacza kolejne generacje. Trudno też uniknąć skojarzeń z Generacją Nic Cool Kids of Death
Tekst powstał w 10 minut, to był taki wymiot rzeczami, które nas wkurwiają plus – zgadłaś, mocny diss na Cool Kidsów, którymi ja jako fan jestem zawiedziony. Mam wrażenie, że po pierwszym mocnym kroku, wycofali się. Mogli coś zmienić, po tych tekstach w Wyborczej, po pierwszej płycie. Jeśli możemy dzisiaj mówić o jakiś pokoleniu, to tylko o takim, które nie może być sklasyfikowane. Próbuje się je więc dyskryminować jako takie, które nie ma nic do powiedzenia, nie myśli.
Ja neguję sens „pokoleniowania”. Pokolenie chuj - czyli pokolenie „chuj to znaczy”. Nagrałem tę piosenkę o moim pokoleniu, czyli o ludziach, którzy byli mali pod koniec komuny, "na przełomie systemów", natomiast jest odbierana jako opis pokolenia dzisiejszych nastolatków. Z tej nijakości w myśleniu o wszystkim, pogardy dla pojęć-wydmuszek może się wyłonić jakaś fajna rzecz. Jeśli coś się zmieni, to nie będzie kwestia pojęć, ale emocji. Gniew, bunt, niezadowolenie. Pojęcia powinno być później. U nas jest odwrotnie. Ludzie chcą ubrać w pojęcia coś, czego nie da się w nie jeszcze ubrać.
Pretensje, które niektórzy do was mają, wynikają również z tego, że oburzają się: po co tyle tych negatywnych emocji, przecież wszystko jest w sumie ok, po co znów się wkurzać, czy nie można być po prostu zadowolonym z życia?
Może ja jestem negatywnym typem, ale uważam, że jesteśmy bardzo daleko od „ok". Skowyt powstał jako happening mający wyrażać niechęć do tego, co się dzieje dookoła. A mam wrażenie, że od kilku lat żyjemy w jakiejś zaklętej rzeczywistości. Społeczeństwo nie potrafi się porozumiewać, jest totalnie rozpierdolone. I podział na tych, którym się udało i na tych którzy są z tyłu, podział na tych, którzy są za PO i tych, co za PIS-em, podział na religijnych i antyklerykałów, to jest totalna tragedia i to się źle skończy. Nie wiem, czy bezpośrednim starciem, ale tu się dzieje grube gówno. Mam wrażenie, że rzeczywistość się zmieniła, a ludzie to przeoczyli. Jakie ma dla mnie znaczenie, czy człowiek z którym rozmawiam jest za PO czy PiS? To wirtualny problem! "Achtung Polen!" jest dokładnie o tym.
Czyli?
U nas jest stan wojny, ale bez rozlewu krwi. Poziom nienawiści między ludźmi jest niesamowity. Może ja też jestem winny? Mówi się, że muzyka łagodzi obyczaje. A Skowyt dolewa oliwy do ognia. Nasza wojna jest jednak toczona głównie z rynkiem muzycznym. Ja nie zmienię tego kraju, nie zmienię Kaczyńskiego czy Tuska, ale może ja i kilku innych zmienimy coś naszym poletku. Żebym nie był zestawiany z Budą Suflera i Lady Pank. Ja się trochę wstydzę czasem, że gram rocka, bo ludzie podstawiają to pod totalne dyrdymały. Chciałbym się rano obudzić i usłyszeć kawałek młodej kapeli, która śpiewa o tym, co mnie dzisiaj otacza a nie o stanie wojennym i transformacji. Żeby nastąpiła zmiana warty, a nie w kółko „w koło jest wesoło” i „i love you”. Nie ma już dużej różnicy między Muńkiem a Marylą Rodowicz. Dzisiaj dominuje nastawienie – buntowaliśmy się już w przeszłości, może teraz wreszcie jest czas żeby było miło i przyjemnie? A ja mam poczucie, że trzeba być czujnym. Za dużo przyjemności i komfortu powoduje otępienie.
Zdrowa dawka agresji nie zaszkodzi?
Wiesz, ja jestem też kibicem piłkarskim. I to środowisko bywa dla mnie również inspiracją. Większość kibiców to nie są osoby, które bezmyślnie krzyczą rasistowskie hasła jak przedstawiają to media. To ludzie, którzy chcą mieć swoją oazę wolności – trybunę. Trybuny dziś to taki rezerwuar buntu, który jeszcze 20 lat temu należał do punk rocka. To są w większości twardzi ludzie o twardych poglądach i to należy szanować w świecie gdzie brak poglądów jest cnotą. Dobry przykład to hasło „Precz z komuną” – hasło, którego używają wszyscy w środowiskach piłkarskich. Długo nie mogłem tego zrozumieć, jaka komuna, jacy komuniści? O co w ogóle chodzi? Nie jestem też zwolennikiem ultra prawicowych poglądów, więc to wszystko mnie trochę drażniło.
A potem przestało?
Poszedłem na mecz Polonii Warszawa, której kibicuję od lat. Ultrasi wyciągnęli ten transparent i w ciągu 5 minut wszyscy zostaliśmy potraktowani gazem… Dzieciaki, staruszkowie, zwykli kibice. Tylko z powodu transparentu, który nie łamie polskiego prawa. Okazało się, że delegat PZPN, który zlecił tę akcję, był 20 lat w PZPR. I ok - komuny już nie ma, ale okazuje się, że dzieją się jednak rzeczy, które wystawiają na próbę demokrację. W czasie, kiedy Tusk wydał wojnę kibicom, tylko za śpiewanie piosenki kibicowskiej zostaliśmy momentalnie zawinięci z kilkoma kolegami na ulicy. Ja wiem, że kibice to nie są aniołki. Natomiast do wszystkiego musi być miara. Ci ludzie na następny mecz wyjdą z trzema transparentami.
Jeśli ktoś zamyka komuś innemu twarz – kibicom, hipsterom broniącym Powiśla, czy punk rockowcom – to jest to nadużycie w ograniczaniu wolności słowa. Żyjemy w demokracji, gdzie każdy, kto nie namawia do realnej nienawiści i agresji, powinien móc się wypowiedzieć. W związku z tym uważam, że zdrowa dawka agresji rozumianej jako wyrażenie swoich poglądów jest ok.
Mógłbyś o sobie powiedzieć, że jesteś anarchistą?
Pracuję w korporacji. Muszę zarabiać na chleb i znam się na grach. Uczestniczę jednak od wielu lat w szeroko rozumianej scenie anarchistycznej. Chciałbym więc, żeby ten pierwiastek anarchizmu we mnie pozostał na zawsze. Na pewno w Skowycie jestem ultra-anarchistą. Nasze występy są dzikie, często pełne sprzeczności. Ale być może mogę mieć sprzeczne wewnętrznie poglądy? Punk ze squotu by mnie obśmiał i powiedziałby, stary, kim ty jesteś, jakimś udawanym korpopunkiem. Miałby trochę racji. Ale ja prowadzę walkę, żeby mieć skrawek przestrzeni dla siebie, móc siebie wyrazić nawet, jeśli to jest sprzeczne wobec wszystkiego, co robię w pracy. Czasem sam siebie okłamuje, czasem się uczę. To jest dla wielu osób za dużo, jeśli chcesz dzielić się sprzecznościami, pokazać swoją wewnętrzną anarchię, swoją walkę.
Nie przeszkadza Ci taka schizofrenia?
Może są ludzie spójni wewnętrznie i są w stanie utrzymać integralność. Ja taki nie jestem. I cieszę się z tego.
To jak zachowujesz wiarygodność?
Pytanie tylko, czy wiarygodność musi zależeć od spójności. A może to jest właśnie ciekawe, że jest taki wariat, który się miota. Czterech wariatów. Na pewno Skowyt jest w jednym spójny - w tym, że atakuje i pobudza. I w tym, że nikt nigdy nie będzie nam mówił co mamy robić. Ani wydawca, ani organizator koncertów, ani publiczność.
Siebie nawzajem też atakujecie? Nie jesteśmy w stanie wyprodukować jednej myśli przewodniej. Nagrywanie płyty „Achtung, Polen!” to był proces wewnętrznego są konfliktowania się o muzykę i słowa. To sprzeczność na kliku etapach - jest we mnie, jest w gronie skowytowym i wychodzi w kontakcie ze światem zewnętrznym. To wielki chaos.
Ale dlaczego chaos nie miałby być interesujący? Rozpieprzanie jest równie ciekawe, co budowanie. A może rozpieprzanie jest budowaniem? Nie chce tłuc odbiorców po głowie - zgadzaj się ze mną, kupuj moja płytę, kup moje idee. Ludzie nie są głupi i sami sobie wybiorą, kto jest dla nich autentyczny: Skowyt, punk ze squotu czy Zbigniew Hołdys. Niech komentują twoją muzykę, mówią, że jesteś fajny albo jesteś złamanym chujem. Demokracja na tym nie polega, żeby się od siebie odsuwać, a żeby stanąć na tym samym rogu. Tak jak na demonstracji. Wtedy widzę, do kogo krzyczę. Biorę na siebie ryzyko, że mi przypieprzy a on, że ja przypieprzę jemu. Demokracja to nie jest bułka z masłem. To jest niezły clash.
Nie boisz się czasem, że wyjdzie z tego tylko bezsensowna jatka?
Jestem otwarty na konfrontacje. Przychodzą ludzie po koncercie urażeni jakimś numerem, to im się czasem tłumaczę, ale czasem też mówię, wypi**dalaj, najwyżej daj mi w ryj, to porozmawiamy na innym poziomie. To nie jest bez sensu, to obrona wartości w które się wierzy. To wolność.
Nie przebierasz w słowach.
Ludzi, którzy piszą o rebelii w muzyce nie drażni, że Iggy pokazuje fiuta, a Rage Against The Machine paliło flagę USA. Uważają to za kanon rocka. Potem za to przychodzą na koncert Skowytu i odsądzają nas od czci i wiary, twierdząc, że nasze prowokacje to jest marketing i robienie sobie rozgłosu. Owszem - to jest autopromocja, ale autopromocja, która wyzwala myślenie. Rzeczywiście podpompowaliśmy Skowyt przy ostatnich moich artykułach – ale w dobrej sprawie.
Jest dziś taki trend, każda działalność artystyczna, co bardziej kontrowersyjna, od razu uznawana jest za tanie skandalizowanie. To zapraszam więc wszystkich tych, którzy mają problem ze Skowytem, do przyjścia na nasz koncert. Od pierwszych 5 minut widać, że to nie jest żadna szopka. Nie wszystko musi byś ściemą. Oficjalnie stwierdzam, że my nie jesteśmy marketingiem i PRem. Chociaż oczywiście zaraz napiszą mi, że to, co zrobiłem, było właśnie marketingiem i PR-em.