Takich emocji widzowie "Rolnik szuka żony" się nie spodziewali. Dwoje uczestników zamiast wyznawać sobie miłość, prawie rzuciło się sobie do gardeł. Nie obyło się bez wzajemnych pretensji i wulgarnych wyzwisk. Co na to widzowie? Są... zachwyceni. O czym to świadczy? O tym, że – zarówno w telewizji, jak i w życiu – najbardziej lubimy jedno: "dramę". Byleby nie dotyczyła bezpośrednio nas samych.
Takiego konfliktu w sześciu edycjach "Rolnik szuka żony" jeszcze nie było. Owszem, konflikty się zdarzały. Ale nie kłótnia na sto fajerek. Bohaterami dziesiątego odcinka, o którym internauci mówią od niedzieli, byli Marlena i Seweryn. Oboje od początku mieli się ku sobie i – jak przyznała uczestniczka podczas kłótni – kontaktowali się za plecami innych pretendentek do serca rolnika, co samo w sobie budziło już emocje.
Te emocje wzięły jednak górę w ich ostatniej rozmowie. Wcześniej 22-letnia Marlena spakowała się i opuściła gospodarstwo – usłyszała bowiem od Seweryna, że za bardzo zaangażowała się w ich relację. Podczas spotkania w parku ich wszystkie pretensje i żale wystrzeliły jak korek od szampana. Z chaotycznej i agresywnej kłótni można było wywnioskować jedno: on czuł się zaszczuty, miał jej dosyć i przerosły go rozmowy o ślubie, ona twierdzi, że on się nią bawił ("wysyłał jej buziaczki na Instagramie") i ją oszukał. A wcześniej wyznała mu miłość. Podobno po winie.
Padły ostre zdania. – Ty też dużo piłeś i to mi przeszkadzało. Jesteś oszustem. Zachowałeś się jak gimbus. Zabawiłeś się mną. Wykorzystałeś mnie żeby zrobić sobie reklamę agroturystyki. Miałam dużo dupków w moim życiu, ale takiego ch...a to jeszcze nie miałam – mówiła Marlena. – Ja też nie miałem takiej ku...y – odpowiedział Seweryn.
Ostro. Ale... właśnie tego potrzebowali widzowie.
A internet je popcorn
O kłótni Seweryna i Marleny huczy cały internet. Pod poświęconym im postem na fanpejdżu "Rolnik szuka żony" na Facebooku jest blisko... 4 tysiące komentarzy. Na Twitterze pod hasztagiem #rolnikszukazony komentarzy dotyczących innych uczestników na razie nie uświadczymy. Co piszą ludzie? Jedni biorą stronę Marleny, inni Seweryna. Nie zawsze w kulturalny sposób. Inni mówią, że tego się spodziewali, bo to dzieciaki.
Ale większość po prostu... się cieszy. "Warto było czekać cały sezon na taką dramę", "Miód na moje serce", "Czekam na ich spotkanie w ostatnim odcinku" – piszą. To wygląda tak, jakbyśmy zrobili sobie w mikrofalówce wielką michę popcornu i z lubością oglądali konfrontację, w których padają "ch...e" i "ku...y". Lepsze niż kino. Tworzymy memy, czytamy komentarze, żartujemy. Internet dawno nie miał takiej imprezy zafundowanej przez program telewizyjny. I to o rolnikach szukających miłości.
Ktoś z zewnątrz mógłby powiedzieć, że coś jest nie tak. Coś jest nie tak, że tak bardzo ekscytuje nas kłótnia 22-letniej kobiety i 28-letniego mężczyzny, w którym się zakochała. I to przed kamerami. Dlaczego podobnej furory nie robią wyznania miłości albo sympatyczne scenki z życia?
To proste. Bo potrzebujemy dramy.
Drama alert
Drama, czyli z angielskiego po prostu dramat. Ale bynajmniej nie chodzi o rodzaj literacki, który upodobał sobie Szekspir. W miejskim slangu drama to po prostu wyolbrzymiona reakcja na jakieś wydarzenia, kłótnie, plotki, szantaże czy wbijanie sobie noża w plecy. Ktoś wywołuje dramę, a inni ją oglądają. I bardzo lubią to robić.
W internecie roi się od memów na temat dramy. Na niektórych podekscytowane osoby podsłuchują jakąś kłótnię. Na innych udają, że drama ich nie interesuje, ale patrzą zza węgła albo podsłuchują. Ale na wiekszości ktoś je wyżej wspomniany już popcorn, co wywyższa dramę do rangi kinowej rozrywki. Jeśli pod internetowym postem trwa jakaś zagorzała dyskusja, na mem z popcornem natrafimy na pewno wielokrotnie.
O czym to świadczy? O tym, że potrzebujemy emocji. Tak jak kiedyś ludzie żądali chleba i igrzysk, tak my chcemy krwi, mięsa i wyzwisk. Nie ma wątpliwości, że gdybyśmy wznowili starcia na arenach z gladiatorami i lwami, na widowni nie byłoby wolnego miejsca. Nie łudźmy się, że bylibyśmy "lepsi" i bardziej cywilizowani. Nie bylibyśmy.
Drama tak, ale bez nas
Walki gladiatorów na szczęście nam na razie nie grożą. Dlaczego? Bo mamy telewizję. Ekwiwalentem takich krawych igrzysk są dla współczesnych show z "prawdziwymi ludźmi" – "Z kamerą u Kardashianów", "Big Brother", "Love Island", "Warsaw Shore", "Rolnik szuka żony". Nie mówiąc już o walkach "Fame MMA", którym do antycznych igrzysk najbliżej. Możemy mówić, że to głupota, ale tak naprawdę skrycie to uwielbiamy.
Jednak zasada dramy jest jedna: nie może dotyczyć nas. My chcemy ją tylko oglądać. Nasze życie ma być spokojne i stabilne, żadne konflikty czy problemy nie są mile widziane. Co innego drama u innych. Tę z lubością oglądamy, żeby zaspokoić swoją potrzebę emocji i intryg. A ta potrzeba jest w ludziach silna od zawsze.
Czy powinniśmy się siebie wstydzić? Być może. Ale póki nie robimy innym krzywdy, a nikt – dosłownie – nie rzuca się drugiemu do gardeł, być może możemy sobie wybaczyć. Zaakceptujmy siebie, jako żądnych krwi podglądaczy. Tacy jesteśmy. Szkoda tylko tych, którzy w tę dramę się wplątali. Im akurat nie zazdrościmy.