
Na sequel najbardziej dochodowej animacji w historii kina widzowie musieli czekać aż 6 lat. Czy warto było? Jeśli jesteś fanem "Krainy lodu", to rozpłyniesz się w dalszych przygodach Elsy i spółki niczym bałwan Olaf przy kominku. Jeśli szukasz teorii spiskowych, to... również będziesz miał używanie.
"Królowa śniegu" XXI wieku
Elsa od dziecka była inna - miała "moc", której nie miał nikt inny i która przynosiła jej same problemy. W końcu postanawia "wszystkim wbrew" zamknąć się na odludziu w "królestwie samotnej duszy". Metaforę pierwszej części, podobnie jak i cytowany tekst oscarowej piosenki "Mam tę moc", można interpretować wielorako, jednak wielu dopatrywało się w niej manifestu o wyjściu z szafy, wszak Elsa deklarowała: "Wyjdę i zatrzasnę drzwi!". To nie wszystkie przesłanki budujące tę teorię.
Skoro kontekst społeczny mamy już z głowy, to skupmy się na samym filmie. "Kraina lodu 2" nie wgniotła mnie w fotel jak poprzedniczka. Poprzeczka została ustawiona zbyt wysoko - zarówno pod względem treści, jak i strony audiowizualnej. Sequel nie jest zwykłym odcinaniem kuponów, bo był potrzebny. Przede wszystkim po to, by odpowiedzieć na inne pytanie dotyczące Elsy - skąd ma swoją lodową moc?
Sequel rozwija całe uniwersum. Poznajemy lepiej królestwo Arendelle i jego mroczną historię (ten motyw znów daje spore pole do politycznej interpretacji i refleksji). Pojawiają się też nowi bohaterowie, których potraktowano po macoszemu i praktycznie nic się o nich nie dowiadujemy - jestem jednak przekonany, że to tylko fundamenty pod kolejną część.
