
Proszę wybaczyć, ale trochę zdradzić muszę, aby udowodnić, że "Hobbit" z Białegostoku daje radę. Tak bardzo daje radę, że od razu uprzedzam tych, którzy na spektakl chcieliby pójść z małymi dziećmi – momentami bywa naprawdę strasznie.
Napisałem: "krasnoludom"? No, to tu rąbka tajemnicy uchylę.
W wyprawie krasnoludów z kompanii Thorina czynnie uczestniczą sami widzowie. Dowódca na samym początku spektaklu dobiera sobie z publiczności członków drużyny. Piotr Szekowski rolę Thorina gra tak przekonująco, że jako dowódcy kompanii nie sposób mu się sprzeciwić. Każdy wybrany staje się Dwalinem i Balinem, Kílim i Fílim, Dorim, Norim oraz Orim, Óinem i Glóinem, a także Bifurem, Bofurem i Bomburem.
Zdarza się, iż jednego dnia "Hobbit" wystawiany jest aż trzy – w dwóch porannych spektaklach dla szkół oraz później wieczorem dla zwykłej publiczności. – Oczywiście jest to ogromny trud dla aktorów i tancerzy, którzy przecież wykonują na scenie wiele akrobacji wymagających dużego wysiłku fizycznego. Owszem, oni są zmęczeni, ale równocześnie są bardzo szczęśliwi, że widzowie nieustannie chcą przychodzić i że spektakl cieszy się tak wielkim powodzeniem – przyznaje w rozmowie z naTemat Martyna Faustyna Zaniewska z Teatru Dramatycznego im. Aleksandra Węgierki.
Przygotowanie "Hobbita", zorganizowanie produkcji i doprowadzenie do premiery w maju, wymagało bardzo wiele pracy od całego zespołu. Poza wszelkimi kwestiami artystycznymi w grę wchodziły uzgodnienia dotyczące praw autorskich. Polegało to na tym, że każdy element scenografii, każdy kostium, każda ingerencja w tekst musiał uzyskać akceptację agencji w San Francisco.