Nadchodzi zima stulecia? Nadciągają arktyczne mrozy? Od kilku tygodni jesteśmy bombardowani takimi prognozami. Póki co temperatury w Polsce wciąż są na plusie i śniegu nie widać. Zobaczcie jak już jest na Syberii i jak żyje się przy wielkim mrozie. – Tam w dzień było –52 stopnie, a w nocy temperatura dochodziła do –60. Za to w domach upał, że nie można wytrzymać – opowiada nam jeden z podróżników.
Kilka dni temu w Wierchojańsku w Jakucji, uważanym za jeden z biegunów zimna, odnotowano –52,4 stopnia C. Uznano to za sytuację wyjątkową, gdyż o tej porze roku temperatura na ogół wynosi tam ok. –38 st. C.
Kolejnego dnia było –51 st. C i w mieście zamknięto szkoły. "W tym roku mróz przyszedł nagle. W ubiegłym tygodniu było jeszcze ok. 30 stopni poniżej zera" – mówiła agencji RIA Novosti Galina Dabanova, dyrektorka jednej ze szkół. Wyjaśniła, że tu uczniowie klas 1-11 przestają chodzić do szkoły, gdy termometr pokazuje –55 st. C. Ale teraz w Wierchojańsku wiał tak silny wiatr, że decyzję podjęto wcześniej właśnie z jego powodu.
Dziś sytuacja wróciła do "normy", prognozy mówią o –30, –40 C w najbliższych dniach. Część internautów ekscytuje się jednak tą temperaturą, wrzucają zdjęcia zrzutów ekranu i analizują, że – 50 bywa w Wierchojańsku w styczniu.
Jak w ogóle żyć w takim mrozie? Ludzie są zaprawieni do takich warunków, ale jednak...
– Najgorsze są pękające od zimna policzki – wymienia na pierwszym miejscu Nino Dżikija. Pochodzi z Nowosybirska, stolicy Syberii, oddalonej o prawie 3 tys, kilometrów od Wierchojańska. Od 17 lat mieszka w Polsce, jest dziennikarką, pracuje w Wirtualnej Polsce. Mówi, że u niej –50 C zaczynało być w styczniu.
– To już jest hardcore. Ale tam jest inny, suchy klimat. Gdy nie ma wiatru jest ok. Niczym nie smarowałam twarzy, w szalik się oddychało i było ciepło. Tylko rzęsy i brwi robiły się białe. Gdyby w Polsce było –50, nikt by nie przeżył – mówi. W Nowosybirsku szkoły często zamykano przy –35 C.
Nie zamykają domów
W Ojmiakonie w Jakucji (ok. 600 km od Wierchojańska), uważanym za jedno z najzimniejszych miejsc na ziemi, kiedyś odnotowano –71 stopni. W ostatnich dniach było tu ponad 40 stopni poniżej zera. Tu również widać, jak niektórzy już ekscytują się temperaturą.
– Po wyjściu na zewnątrz szron natychmiast osadza się rzęsach, brwiach czy brodzie. Czasem mróz napina skórę twarzy tak silnie, że powstają rozstępy. W Ojmiakonie mieszkańcy zabezpieczają twarz przed wyjściem na mróz grubą warstwą tłuszczu z renifera. Nie zamykają domów i pojazdów, bo zamarzają zamki. Chętnie też pokazują pewną sztuczkę – pojemnik z wodą wylewa się z rozmachem w powietrze. Woda natychmiast zamarza i spada w postaci lodowych grudek – opowiada naTemat Marek Śliwka, właściciel biura, które organizuje zimowe wyprawy do Jakucji.
Jej stolica, Jakuck liczy ok. 300 tys. mieszkańców. Jest bogata, położona na wiecznej zmarzlinie, uważana za najzimniejsze miasto świata. Rekord zimna padł w 1891 roku: -64,4 st. C. W mieście zwykle panuje mgła, jest strasznie słaba widoczność.
Ojmiakon oddalony jest o około tysiąc kilometrów, Wierchojańsk 600 km. Oba miejsca zaciekle rywalizowały o miano bieguna zimna. Wygrał Ojmiakon – wieś licząca ok. 520 mieszkańców. Ale pojawił się jeszcze inny konkurent – pobliska wioska Tomtor, gdzie rekord zimna wyniósł –72, 2 C.
Termometry w ogóle mają tam skalę do –70 stopni.
– Nigdy nie słyszałem, żeby mieszkańcy narzekali na mróz. Powiedziałbym wręcz, że są dumni, że mieszkają na biegunie zimna. A nawet, że zimą im łatwiej, bo rzeki są zamarznięte, co ułatwia transport i komunikację – mówi nam Grzegorz Woźnicki, podróżnik pasjonat z Poznania.
Tylko walonki i futra
Do Jakucji pojechał sam z Polski. W Jakucku spotkał się z Niemcem, Amerykanką i Rosjaninem, który był kierowcą ich wyprawy.
– Na początku Rosjanie sprawdzili, jak jestem ubrany. Miałem ciepłe rzeczy, ale stwierdzili, że to nie wystarczy. Dali mi swoją czapkę futrzaną, kufajkę wyściełaną włosiem i buty walonki. Oprócz tego miałem na sobie jeszcze kilka warstw ubrań. Kilka warstw skarpet. Wyglądałem jak robotnik z Syberii – opowiada ze śmiechem.
Przekonał się, że żadne najlepsze zachodnie ubrania, żadne najdroższe, najcieplejsze buty świetnych firm, zimą w Jakucji się nie sprawdzą. – Niemiec kupił sobie najdroższe ciepłe buty i przechodził w nich tylko jeden dzień. A potem zamienił na walonki.
Nino Dżikija zna to z codziennego życia. – Nie ma opcji, by jakikolwiek inny but dał ci takie ciepło. Dlatego na Syberii kobiety chodzą w futrach i w walonkach. To jest pewna logistyka, bo w pracy trzeba się przebrać w szpilki. Zdarzało się też odrywać rajstopy ze skórą. Jak jakaś modnisia wpadła na pomysł założenia na mróz rajstop 40 den – opowiada.
Czyli jak nie 40 den, to co? – To 100 den pod ocieplane spodnie. Ale w pracy można się przebrać w 20 den – tłumaczy.
Nie wyłączają silnika
Grzegorz Woźnicki dobrze pamięta swoje pierwsze spotkanie z dużym mrozem. Gdy przybył do Jakucka było –36 stopni. Wyszedł się przejść, wytrzymał jedynie 10-15 minut. Czuł, że zamarza i musiał szukać schronienia w sklepie.
Ale gdy po wyprawie przez Jakucję wrócił do miasta –36 stopni nie robiło już na nim wrażenia. – Tam w dzień było –52 stopnie, a w nocy temperatura dochodziła do –60. Raz na parę minut zdjąłem rękawicę, by porobić zdjęcia. Nie czułem ręki przez kilka godzin, do końca dnia – opowiada. Pojechali wtedy szukać sowieckich łagrów. I znaleźli – miejsca nikt nie pilnuje, jakby czas się w nich zatrzymał i ludzie dopiero co je opuścili.
Tu ciekawostka, którą podczas pobytu w Jakucji zaobserwował fotograf National-Geographic Steeve Iuncker. "Mieszkańcy często odwiedzają się nawzajem, lecz tylko na kilka chwil. Wtedy ogrzewają się np. gorącą herbatą lub ciepłym posiłkiem i idą dalej" – tak według niego radzą sobie z mrozem.
Grzegorz Woźnicki wspomina, że ludzie są bardzo gościnni. Gdy przyjechali, zorganizowali akademię, by pokazać przybyszom swoje tradycje i kulturę. Co jeszcze zwróciło jego uwagę zimą?
– Kierowcy ciężarówek nigdy na noc nie wyłączają silnika. Ciężarówka zawsze jest na chodzie. Gdy kierowca śpi, to silnik też jest włączony. Gdyby go wyłączył, to już by go nie zapalił – opowiada Woźnicki.
On ze swoją grupą przemieszczał się autem osobowym, ale Rosjanin zostawiał je w ogrzewanych garażach. To jedyny sposób, by samochód "przeżył". Mieszkał w chałupach, u Rosjan. Wszędzie, jak mówi, toalety były na zewnątrz.
Ale w domach aż buzowało od ciepła. – Upał, że nie można wytrzymać. Tam największą wartością, większą niż pieniądze, jest ciepło. Bardzo też zwracają uwagę na to, żeby szybko zamykać drzwi – mówi.
Marek Śliwka dodaje, że w tak przegrzanym domu może być nawet + 30 stopni.
Maraton na Bajkale
Jego największe doświadczenie z syberyjskim mrozem przytrafiło się jednak w innym regionie Syberii – na Bajkale, podczas maratonu po zamarzniętej tafli jeziora. To były 42 km w skrajnych warunkach.
Właśnie tam na własnej skórze poczuł, co to znaczy silny wiatr w czasie syberyjskiej zimy. Jak nie ma wiatru – to mówią wszyscy – da się żyć. Wiatr diametralnie zmienia wszystko.
W pewnym momencie, po starcie, Marek Śliwka poczuł, że pot zaczyna zamarzać mu na skórze. – Na starcie był umiarkowany mróz ok. 23 stopnie, jednak kiedy z pobliskich wysokich na 3500 metrów gór zszedł lodowaty wiatr, temperatura obniżyła się do ok. -40 stopni. Zacząłem biec szybciej, żeby dogrzać organizm. Ale przenikliwy chłód sprawił, że wszystko zamarzało. Gogle gwałtownie zaszły szronem. Odrzuciłem je więc, ale para wodna spod kominiarki zamarzała na twarzy w postaci warstwy lodu jeszcze bardziej utrudniając widoczność – opowiada.
Biegł ponad 4 godziny. W normalnych warunkach taka trasa zajęłaby mu 3 godziny i kilkanaście minut.
Mimo przygody na Bajkale, Marek Śliwka pobiegł potem w maratonie na Antarktydzie, a także inne ekstremalne na 7 kontynentach. Jako pierwszy w Polsce ukończył Ekstremalną Koronę Maratonów Świata. Od 4 lat pomaga w wyjazdach m.in. na maratony na Bajkale i Antarktydzie.
I tu ciekawostka – chętnych na maraton na Antarktydzie zwykle jest tylu, że w kolejce na listach oczekujących muszą czekać około pięć lat.
Wszystko zamarza
Nasz rozmówca na Bajkale nie zrobił żadnego zdjęcia, bo zamarzł mu aparat.
O tym, co zamarza na Syberii, krąży mnóstwo opowieści. "W Ojmiakonie zamarza atrament, wysiadają baterie w komórkach, okulary przymarzają do twarzy. Aby zimą wykopać grób potrzeba przynajmniej trzech dni” – relacjonował jeden z brytyjskich naukowców.
Nino pamięta, że jako dziecko wielokrotnie sama przymarzała do różnych metalowych przedmiotów. – No i mam takie jaskrawe wspomnienie z dzieciństwa, jak co zimę babcia próbowała wrzątkiem odkleić mój język od żelaznych karuzeli – mówi. Ale pamięta też ogromne zaspy. I jak dla zabawy skakali z dachu, z kilkupiętrowych budynków, w trzymetrowe zaspy.
Dziś bawią ją polscy drogowcy, którzy zawsze są zaskoczeni, gdy spadnie kilka centymetrów śniegu i jest paraliż. W Nowosybirsku ulice były odśnieżane, jeździł transport.
Tęsknicie za zimą stulecia? Popatrzcie jeszcze na tę mapę. Fakt, w listopadzie –50 to skrajność. Ale wokół wszędzie mocne –30, –40 st. C.
"Wszystkie te wysokotechnologiczne kurtki, swetry, skarpetki i buty zagranicznych turystów na nasze ekstremalne temperatury zupełnie się nie nadają. Minus 50 stopniom C. nie dał rady nawet japoński płaszcz z elektrycznym podgrzewaczem, bo na mrozie zamarzł, a w ciepłym domu zaczął pękać, i stał się już nieużyteczny". Czytaj więcej
Marek Śliwka
Na mecie nie rozdawano medali, kierowano natomiast wszystkich do pobliskiego hotelu. Niestety popełniłem na sam koniec duży błąd. Zaraz po wejściu do pokoju, czując jak mam zmarznięte ręce trochę odruchowo chwyciłem za rozgrzany kaloryfer. Adrenalina gwałtownie odpuściła i dopadły mnie dreszcze tak wielkie, że jeszcze dzisiaj, po 4 latach, na samo ich wspomnienie dostaję drgawek.