Nie przesadzę, jeśli napiszę, że ten film powinni obejrzeć wszyscy, którzy choć w najmniejszym stopniu zauważają, że coś jest nie tak z klimatem. Jego twórcą jest Kuba Witek, który wziął udział w ekspedycji Instytutu Oceanografii Państwowej Akademii Nauk i popłynął razem z naukowcami z Sopotu do Arktyki. To, co tam zobaczył, włożył w dokument "Ruch lodu", który momentami przypomina wizję apokalipsy. Szkoda tylko, że dzieje się ona w tym momencie.
Obrazy, które możemy zobaczyć w pana filmie, są momentami przerażające. Niektóre wyglądają jak żywcem wyjęte z filmów katastroficznych. Czy naprawdę jest aż tak źle?
Nie mam dużego porównania, bo była to moja pierwsza wyprawa, ale już sam fakt, że podczas niej było bardzo ciepło i wszystkie moje zimowe ubrania przez całą podróż przeleżały zamknięte w walizce, jest pewną oznaką, że jesteśmy świadkami czegoś odstającego od normy. Bywały dni, że do 2:00 w nocy siedzieliśmy na pokładzie w samych krótkich koszulkach.
Kiedy odbyła się wyprawa?
W lipcu.
To ciekawe spostrzeżenie, bo myśląc o Arktyce nasuwają nam się raczej skojarzenia z mrozem, śniegiem i ostrym wiatrem. A tutaj dodatnie temperatury...
Tak, ci którzy regularnie pływają do Arktyki, mówili, że jeszcze kilkanaście, a już na pewno kilkadziesiąt lat temu nie byłoby to możliwe.
A wracając do obrazów...
Podczas wyprawy zadawałem mnóstwo pytań naukowcom i przyznam, że sam wiele się nauczyłem. Ale nie trzeba być wielkim ekspertem, żeby dostrzec na filmie obrazy, które pokazują, w jak bardzo tragicznym stanie są obecnie lodowce. Widać, gdzie one były wcześniej, a gdzie są teraz. I to robi ogromne wrażenie. Oczywiście – negatywne.
Co najbardziej zszokowało pana podczas pobytu w Arktyce?
Odpowiem nieszablonowo, bo i plastik na brzegach, i topniejące lodowce (może nie aż w tak opłakanym stopniu), były tym, czego spodziewałem się, że zobaczę podczas wyprawy. Zaskoczyła mnie natomiast ogromna liczba turystów, którzy szturmują Arktykę i to w tak bliskiej odległości od Longyearbyen (głównego miasta norweskiej, arktycznej prowincji Svalbard – red.).
Co chwilę można było spotkać pontony pełne turystów z aparatami wyposażonymi w długie obiektywy. Ostatniego dnia, kiedy zawijaliśmy na ląd, do Longyearbyen przycumował wielki statek turystyczny, z którego wysiadły setki ludzi. Coś niesamowitego. Rozczarowało mnie także samo Longyearbyen. Może lepiej wygląda ono zimą, bo o tej porze roku jest tam brudno, wszędzie walają się śmieci, a na plażach zalega złom.
Do tego całe miasto przestawiło się na turystykę – całe pola zastawiono setkami skuterów śnieżnych, które tylko czekają na osoby chcące zapuścić się wgłąb wyspy.
Wspominał pan o rozmowach z naukowcami. Jak oni komentują zmiany, które zachodzą w Arktyce?
Profesor Marcin Węsławski, kierownik tej ekspedycji, mówił mi, że najbardziej odczuwalną zmianą, którą zaobserwował przez te wszystkie lata badań i wypraw na Spitsbergen, a jeździ tam od lat 70., jest to, że kiedyś Svalbard był totalnie suchą, arktyczną pustynią.
Natomiast w ostatnich latach pojawiły się tam opady deszczu, co jest kolosalną zmianą i wyznacznikiem, że klimat w Arktyce się zmienił. Jest cieplej, występują osuwiska skał, lawiny błotne i to dzieje się teraz, to nie jest zapowiedź zmian w przyszłości.
Ale dlaczego Arktyka? Skąd pomysł na wyprawę w tym kierunku i na nakręcenie filmu dokumentalnego?
Tak jak wspomniałem, była to moja pierwsza tego typu wyprawa na Spitsbergen, chociaż interesuję się zmianami klimatu już od jakiegoś czasu. Zapoczątkowała to moja spontaniczna wyprawa na Islandię. Trzy lata temu zrobiłem sobie tam taki jednoosobowy rajd rowerowy dookoła wyspy. Po prostu chciałem poobcować z naturą. Od tamtego momentu jestem na Islandii kilka razy w roku.
Dodatkowym i nieoczekiwanym efektem mojej wyprawy było to, że poznałem tam wielu Polaków. O nich także nakręciłem film i jednym z wątków, który w nim poruszyłem, były właśnie zmiany na wyspie związane z turystyką i klimatem. Sam zresztą na własne oczy zobaczyłem w jak zastraszającym tempie cofają się lodowce na Islandii i to nie w ciągu dziesięcioleci, a zaledwie paru ostatnich lat.
Zacząłem aktywnie działać w temacie zmian klimatycznych, chciałem się przysłużyć i dołożyć swoją cegiełkę w walce o ratowanie środowiska. W ten sposób zauważono moją pracę i zaproszono mnie do udziału w ekspedycji.
Praktycznie całą wyprawę spędził pan na statkach z ekipą badawczą. Jak wygląda codzienność podczas takiej ekspedycji? Dostał pan jakieś obowiązki?
Przyznam szczerze, że nie oczekiwano ode mnie, żebym wykonywał jakieś prace. Wiadomo, na takim statku jak "Oceania", na której spędziliśmy sporo czasu, cały czas jest co robić i sporo się działo. Ja przez większość czasu filmowałem, ale w wolnych chwilach starałem się także pomagać. Zazwyczaj były to jakieś prace fizyczne.
Zaskoczyło mnie w sumie to, że naukowcy pracowali niemal od rana do nocy, bo to nie jest tak, że wyruszając w taką wyprawę jadą sobie na wczasy. Otaczały nas wspaniałe okoliczności przyrody, to prawda, ale oni cały czas robili swoje badania, przeprowadzali pomiary i zbierali próbki.
Pana film kończy się pytaniem: "czy wreszcie posłuchamy naukowców, którzy od wielu lat wiedzą i mówią o zmianach klimatu"? Jaka jest odpowiedź na to pytanie?
Mam nadzieję, że w końcu tak się stanie. Cieszy mnie, że nastąpił tak bardzo widoczny wzrost świadomości wśród ludzi na temat zmian klimatycznych. To jest ważne. I tak naprawdę wykształciły się dwie drogi. Jedna jest taka, o której mówi Greta Thunberg, czyli, że każdy z nas może coś zrobić dla środowiska. Każdy gest się liczy. I ja w taki sposób staram się żyć.
Druga droga dotyczy wielkich korporacji i mocarstw, które tak naprawdę toczą grę o Arktykę, bo cofający się lodowiec otwiera nowe szlaki komunikacyjne i handlowe oraz potencjalne złoża surowców. I tak naprawdę los Ziemi i klimatu leży głównie w ich rękach. W porównaniu do nich, Europa jest maleńkim producentem zanieczyszczeń.