Strona stratakazika.pl wywołała poruszenie w internecie. Jej autor przekonuje, że wytwórnie muzyczne mydlą ludziom oczy argumentem, że jeśli ktoś nie ściągnąłby nielegalnie płyty, to na pewno by ją kupił. W opozycji stoją przedstawiciele branży muzycznej. Hirek Wrona twierdzi, że złodziejstwo wyssaliśmy z mlekiem matki, a artyści z kolei nie są zaangażowani w obronę swoich praw. Są bowiem sposoby, by wilk był syty i owca cała.
Radek Czajka, twórca strony Stratakazika.pl walczy z hipokryzją przemysłu muzycznego. Przekonuje, że ściągający muzykę z sieci są moralnie szantażowani argumentem "jakby nie ściągnął to na pewno by kupił". Swoją tezę podpiera badaniem "Obiegi kultury” Centrum Cyfrowego. W rozmowie z naTemat tłumaczy, że "tzw. piraci to po prostu aktywni uczestnicy kultury i jednocześnie najlepsi klienci w obiegu formalnym". Pyta też, czy dobrym sposobem na zwiększenie sprzedaży książek byłoby zamykanie bibliotek.
Zarówno artyści, jak i przedstawiciele wytwórni są podzieleni. Tomasz Lipiński, znany z występów w zespołach "Tilt" czy "Brygada Kryzys", członek Rady Akademii Fonograficznej ZPAV przekonuje, że słowo pirat jest zbyt emocjonalnie nacechowane, a ściągania muzyki z sieci nie da się uniknąć. Punkt poboru pieniędzy powinno się umieścić na poziomie wydawców treści, przenieść obowiązek opłacania artystów z internautów na dostarczycieli.
Po czyjej stronie powinni stać artyści? Internautów czy wytwórni muzycznych? A może są "trzecią stroną" w tym sporze, między przysłowiowym młotem a kowadłem?
Hirek Wrona: Artyści nie są trzecią stroną. Są najważniejsi w sporze o własność intelektualną. Chodzi przecież o ich pieniądze, prawa, ale przede wszystkim o godność. Okradając, obdzieramy ich z godności. Ale nie są pomiędzy młotem, a kowadłem. W Polsce artyści zachowują się trochę po tchórzowsku, nie potrafią tupnąć nogą i powiedzieć swoim fanom, żeby kupowali oryginalne płyty.
Raz widziałem jak raper O.S.T.R nie podpisał płyty człowiekowi, bo była piracka. Kazał mu przyjść z oryginalną, wtedy z chęcią złoży na niej autograf. Mało mamy takich przypadków. Artysta świadomie wybiera sobie wspólnika w postaci wytwórni fonograficznej by ta działała w jego imieniu. I ta to robi. Więc niech później nie udaje, że jej nie lubi.
Czyli oni też są winni tej sytuacji?
W pewnym sensie tak. Muszą dojrzeć do walki o swoją godność. Nie mają świadomości, że razem, zjednoczeni, mogą walczyć z kradzieżą.
Rozmawiałem z muzykiem, który mówił, że mało znany artysta, którego płyta w sklepie sprzedawana jest za 30 złotych, dostanie z tych pieniędzy tylko 5 złotych. Może to wytwórnie są najbardziej pazerne na pieniądze?
Jeżeli robi się gazetę, to swoją działkę musi dostać kioskarz, kolporter, drukarz. Każdy produkt niesie za sobą koszty produkcji i dystrybucji. Dziś mamy na to wiele różnych sposobów. Artysta może nie produkować w ogóle fizycznych płyt, tylko udostępniać swoją muzykę w wersji cyfrowej, bez pośredników. Może wszystko zrobić samemu, a dystrybuowanie zlecić jakiejś firmie. Jak komuś nie pasuje wytwórnia, może robić coś po swojemu. Wolność Tomku w swoim domku. Ale większość muzyków jest leniwa. Myślą, że jeśli będą ciągle narzekać, to coś się zmieni. Ale są też tacy, którzy zakasali rękawy i wydają muzykę po swojemu korzystając z nowoczesnych form dystrybucji.
Spotkałem się z opinią artysty, który mówił, że nie przeszkadza mu nielegalne ściąganie jego płyt, bo to zwiększa wpływy z koncertów.
To jedna z form dystrybucji "po swojemu". Artysta ma prawo udostępnić swoją muzykę za darmo i czerpać zyski z koncertów. Też spotkałem się z takimi opiniami, ale to nie jest w porządku. Bo jeśli ma się podpisaną umowę z wytwórnią, a jednocześnie daje przyzwolenie na kradzież swoich płyt wynagradzając sobie straty koncertami, to na lodzie zostaje wytwórnia, której nikt nie zwróci pieniędzy zainwestowanych w produkcję nagrań, promocję i dystrybucję.
Stratakazika.pl sugeruje, że argument "jakby nie ściągnął, to na pewno by kupił" jest bzdurą, a internauci są przez to moralnie szantażowani i nazywani niesłusznie złodziejami.
To argument tych, którzy kradną przede wszystkim muzykę, ale i filmy oraz gry. Odpowiedź na niego też jest przez nich zmyślona. Tak nie jest. Nie mam zamiaru pałować się czy dyskutować ze złodziejem, bo to nie jest żaden partner do rozmowy. Mam kilkanaście tysięcy płyt, za wszystkie zapłaciłem. Dziś w internecie jest wiele form by legalnie sprawdzić, czy dany produkt się nam podoba. Można wyrobić sobie opinię, czy kupić oryginał.
Byli już tacy, którzy mówili, że ziemia należy do wszystkich i należy ją uwłaszczyć albo, że jest tylko jedna słuszna rasa: nordycka. Wiadomo, jak to się skończyło. Nie będziemy mieć nigdy jednej wspólnej własności w internecie czy w czymś co tym mianem określimy. Na całej awanturze o ACTA tak naprawdę najbardziej mogli skorzystać Facebook, YouTube czy Google z jednej strony, a producenci podróbek z Chin i Wietnamu z drugiej. Nie mówię, że oni podjudzali do protestów, ale są bez wątpienia beneficjentami.
Ma pan lepszy sposób jak rozwiązać ten problem? Piractwo to dość powszechne zjawisko.
Ja nazywam to złodziejstwem. Jest dużo modeli i rozwiązań, o których moglibyśmy dyskutować godzinami. Takim rozwiązaniem może być też propozycja Antoniego Piekuta, którą opisał na blogu w naTemat. Podstawą jest jednak wewnętrzne przekonanie, że uczciwie czerpiemy z dóbr kultury. Ludzie często nie są świadomi, że są legalne kanały dystrybucji. Mój sąsiad i kolega, nasz mistrz Olimpijski Tomek Majewski powiedział w wywiadzie dla "GW", że kradnie muzykę z sieci. Powiedział coś bardzo złego. Rozmawiałem z nim o tym. Okazało się, że używał last.fm, YouTube czyli legalnych kanałów. A myślał, że on w ten sposób piratuje. Tomek nie był świadomy, że nie robi nic złego.
Prowadzę akcję "Bądź świadomy". Nie przypadkiem nosi taką nazwę. Chcę by ludzie wiedzieli jak legalnie korzystać z własności intelektualnej. Lecz nie mam dużego wsparcia od artystów i mediów. Zaledwie kilkunastu mnie wsparło. Mam świadomość, że trzeba koniecznie zmienić dystrybucję własności intelektualnej. Pytanie jak? To kwestia dyskusyjna. Trzeba wybrać odpowiedni sposób. Można skorzystać z wzorców amerykańskich. Może nim być obejmowanie mecenatem niektórych obszarów przez państwo lub jeszcze inne rozwiązanie. Najważniejsze jest jednak poczucie zwykłej ludzkiej uczciwości.
A z tym w Polsce krucho?
Na własne życzenie ciągnie się za nami w Europie ta opinia złodziei. Wyssaliśmy to z mlekiem matki. Najpierw chłop okradał pana, potem okradaliśmy kolejno zaborców, okupantów, komunistów. A nie zdajemy sobie sprawy, że okradamy samych siebie. Nie może pokutować w nas to przeświadczenie, że nam się należy wszystko za darmo. Myślimy sobie: jak ściągnę jedną płytę, to wykonawca albo jakiś szef amerykańskiej wytwórni nie zbiednieje. My ciągle kombinujemy jak ukraść i ominąć prawo, zamiast jak coś zbudować. To do niczego nie prowadzi.