W 1944 roku połowę Waffen-SS stanowili ochotnicy nie urodzeni w Niemczech: Ukraińcy, Łotysze, Chorwaci, Holendrzy, Bośniacy, Duńczycy, Rumuni, a nawet…tybetańscy mnisi. W planach Himmlera było utworzenie swego rodzaju Unii Europejskiej rządzonej nie przez nazistów, ale przez oficerów SS. Christopher Hale wchodzi w polemikę ze słynną książką Daniela Goldhagena "Gorliwi kaci Hitlera", w której ów twierdzi, że Holokaust był zbrodnią tylko i wyłącznie niemiecką. Według Hale'a jest "brudnym sekretem Europy".
W mojej książce są dwa rozdziały o Polsce, ale nie ma tam mowy o polskiej kolaboracji. Mówiąc o Drugiej Wojnie Światowej zawsze musisz zacząć od faktu, że zaczęła się od zniszczenia państwa polskiego i likwidacji polskiej inteligencji. Niemcy używali zwycięskiej kampanii w Polsce, jako argumentu, że oddziały Waffen-SS są zdolne dokonać rasowej anihilacji, że zostali dobrze przygotowani do wojny. Wyniszczenie konkretnych grup społeczeństwa polskiego poprzedza zniszczenie europejskich Żydów. Polacy więc nigdy nie dostali propozycji, aby stać się częścią narodu niemieckiego, jak to miało miejsce w przypadku innych narodów europejskich. Nie było polskiego Quislinga ani Petaina, ale też Niemcy nie żadnego nie chcieli.
Polacy nie zostali wystawieni na próbę, tak jak inne narody europejskie, bo od razu zostali zakwalifikowani jako "nieużyteczni".
I tutaj pojawia się paradoks. Powinna zostać dokonana analiza, ja akurat się tym w mojej książce nie zajmowałem, dlaczego na Zachodzie uważa się, że Polacy niemalże dorównywali Niemcom w ich stosunku do Żydów. Wiem, że w czasie wojny i po jej zakończeniu, miały miejsce w Polsce pogromy, że szukano możliwości wzbogacenia się "na Żydach" – są to zachowania godne absolutnego potępienia, ale to nie znaczy, że Polacy byli znaczącymi podwykonawcami Ostatecznego Rozwiązania. Nie mają związku z machiną Zagłady. Jeśli spojrzymy na obozy takie jak Treblinka i Sobibór, zobaczymy, że osoby, które pomagały niemieckim oficerom to nie Polacy. Odkryłem, że tylko jedna grupa Polaków – górale, była przez Niemców brana pod uwagą jako ewentualna wspólnota germańska, podatna na zgermanizowanie. Jednak to się nie udało. Nie ma więc na nic nigdy czarno-białej odpowiedzi, ale ze 100% pewnością można powiedzieć, że Polacy nie uczestniczyli w Holokauście jako sprawcy. Holokaust to zupełnie coś innego niż lokalne pogromy. Idea, że możesz zniszczyć cały naród różni się od idei przemocy skierowanej w kierunku najbliższych sąsiadów. Idea niemiecka mogła być co prawda wygodnym kontekstem, ale taka lokalna agresja nigdy nie była jej częścią. Wiem, że ostatnio wybuchł wielki skandel w związku z wypowiedzią Obamy, które wspominał o "polskich obozach".
To było dla Polski bardzo bolesne wydarzenie. Na arenie międzynarodowej zostaliśmy nazwani oprawcami, kiedy w istocie jesteśmy ofiarami. A wszystko przez bardzo niebezpieczną ambiwalencję jaka jest zawarta w sformułowaniu "polskie obozy". Może to znaczyć "obozy, które istniały na terenie Polski", ale może znaczyć także "obozy, które zostały utworzone przez Polaków". W Polsce nigdy byśmy nie powiedzieli "polskie obozy" i to powinno być punktem odniesienia.
Rozumiem. Zdecydowanie nie można więc mówić inaczej niż "obozy niemieckie"
Niektórzy mówią też nazistowskie.
Ja używam słowa "niemieckie". Na początku lat 60., podczas procesu Eichmanna, odbywały się negocjacje między rządem Wielkiej Brytanii a rządem Izraela, dotyczącego tego, jak sobie radzić z tym procesem. "Der Spiegel" napisał jakiś czas temu, że podobno zawarto wtedy układ, żeby skoncentrować się na opisywaniu Eichmanna jako na symbolu zła, zapobiegając rozszerzaniu się winy na całe Niemcy. Wciąż mówili także "nazistowski", zamiast "niemiecki". Ale ci naziści byli przecież Niemcami. Niemcy myślą o nazistach jakby byli jakiś gatunkiem z innej planety, którzy przypadkiem wylądowali w Niemczech w 1933, zrobili straszne rzeczy, a potem wrócili do siebie. W Niemczech wciąż jest tabu, że 1945 nie był żadnym rokiem zero, że po wojnie nie dokonało się żadne radykalne odcięcie, a wręcz przeciwnie – kontynuacja. Duża część administracji Trzeciej Rzeszy została po prostu przesunięta do administracji RFN. Przetrwały przedsiębiorstwa z okresu Trzeciej Rzeszy. Niemcy nie chcą o tym myśleć.
Często będąc w Niemczech słyszę, że Brytyjczycy mają obsesję na punkcie Drugiej Wojny Światowej i Hitlera. Jest w tym ziarno prawdy. Dla Brytyjczyków Druga Wojna to po prostu wojna o słuszną sprawę. Mają wobec niej komfortowy dystans, bo nigdy nie dotarła na ich ziemie, a okupacja nigdy nie zmusiła ich do dokonywania niewygodnych wyborów. W Niemczech jest inaczej – to byli oprawcy, ta wojna im ciąży. Uwielbiają mówić o rozliczaniu się z przeszłością, powstało mnóstwo pomników i muzeów, ale czy naprawdę chodzi tutaj o zrozumienie Zagłady czy o pokazanie światu, że tak, przyjmujemy przeszłość do świadomości, ale nie naciskajcie już nas w tej sprawie. Spójrzcie na nasze pomniki i idźmy dalej. Ja natomiast nie jestem pewny, czy zdążyliśmy już zrozumieć co się stało i dlaczego. Nie wiem, czy kiedykolwiek zrozumiemy.
Jeśli jednak nie przepracujemy traumy Zagłady istnieje bardzo duże prawdopodobieństwo, że będziemy się zachowywać zgodnie z jej efektami. Co na pewno wpływa także na dzisiejszą politykę międzynarodową. Pod recenzjami twojej książki czytałam już komentarze, że udział muzułmanów w oddziałach SS nie dziwi, bo Arabowie przecież mają w sobie ogormną nienawiść – i dalej o dżihadzie i 11 września.
Istniał faktycznie 15-tysięczny odział bośniackich muzułmanów. Nie ma jednak dowodów, że bośniaccy muzułmanie brali udział w mordowaniu Żydów na Bałkanach. Są za to dowody, że była to jedyna dywizja SS, w której wybuchł bunt przeciwko Niemcom. To tragedia historyczna, że al-Husseini, Wielki Muffa Jerozolimy pojechał do Berlina i podzielił nienawiść w stosunku do Żydów z reżimem niemieckim. Powrócił na Bliski Wschód w 1945 roku i zatruł niektóre aspekty kultury islamskiej europejskim antysemityzmem. Cała antysemicka mitologia została importowana do islamskiego dyskursu. Wielki Muffa był środkiem, który umożliwił jej transfer. Po wojnie na Bliskim Wschodzie pojawia się antysemityzm europejski.
W reakcjach na twoją książkę pojawiają się także zarzuty, jakoby wspominanie o członkach SS spoza Niemiec mogło prowadzić do rozmycia niemieckiej winy.
Ktoś mnie ostatnio zapytał, czy mógłbym traktować ludzi rekrutowanych przez SS jako ofiary. Oczywiście, że nie! Każda jednostka dokonuje moralnego wyboru. Myślę jednak, że trzeba przede wszystkim myśleć o procesie – wtedy widzisz mechanizmy administrowania, które prowadzą do miejsca, w którym jeden człowiek naciska spust, żeby zabić bliźniego. Ciekawe jest studiowanie raportów, w których oficerowie SS skarżą się, że Rumuni z Einsatzgruppen źle wykonują morderstwa, że jest brudno i chaotycznie, zostawiają ciała na ulicach i polach. Jest słynne przemówienie Himmlera z Poznania, w którym mówi o ludobójstwie jako o koniecznym zadaniu, za które przyszłe pokolenia będą wdzięczne. Jest zmartwiony tym, jakie efekty na młodych Niemcach może mieć wykonywanie tylu egzekucji. Himmler sam źle się poczuł, kiedy był świadkiem akcji plutonu strzelniczego. Rekrutował więc lokalny narybek do brudnej roboty, żeby wyręczyć niemieckich chłopców.
Jaki był twój obraz Waffen-SS, zanim rozpocząłeś research do swojej książki?
Pierwsza książka, jaką napisałem dotyczyła niemieckiej ekspedycji do Tybetu. Przed tą książką właściwie w ogóle nie miałem jakiegokolwiek obrazu SS. Pisząc "Krucjatę alpinistów" zrozumiałem, że SS było jak akademia. Himmler stworzył, w krótkim czasie, nową arystokrację. Himmler, w przeciwieństwie do Hitlera, miał ambicje intelektualne, zależało mu na tym, żeby SS było także elitą umysłową. SS wchodziło więc we współpracę z niemieckimi uniwersytetami, które stworzyły intelektualną podwalinę pod stworzenie oddziału w 1933 roku. Eugenika, badania nad rasą i najważniejsze dla mojej książki przekonanie, że poza terenem Niemiec zachowały się, rozproszone pozostałości rasy germańskiej. Nie chodzi tylko o folksdojczów – Himmler sięgał tak daleko, że Aryjczyków poszukiwał wśród Azjatów i mieszkańców Tybetu. To stało za tą masową rekrutacją – Himmler chciał zebrać żniwo krwi niemieckiej z każdego miejsca świata. To był szalony pomysł, ale realizowany bardzo metodycznie. Taki szczególny rodzaj wampiryzmu.
Popularny w Europie obraz SS jest jednak zupełnie inny. W rozpowszechnionym przekonaniu SS to hermetycznie zamknięta wspólnota Aryjczyków najczystszej krwi, starannie wyselekcjonowana spośród rasy germańskiej.
Przy okazji pisania pierwszej książki udało mi się zrobić wywiad z jednym z członków ekspedycji do Tybetu, o imieniu Bruno Beger. Był antropologiem. Powiedział mi, że 1944 zostało mu przydzielone zadanie przeanalizowania rasowego bośniackich muzułmanów, którzy byli rekrutowani przez SS w Chorwacji. Byłem zaskoczony – jak takie zadanie ma się do rasowej polityki Trzeciej Rzeszy? Jak bośniaccy muzułmanie z Bałkanów, mają się do SS? I to było pytanie, na które chciałem odpowiedzieć w "Katach Hitlera". Większość studiów nad Waffen SS jest dokonywane przez historyków, których interesują jedynie mundury i odznaki, co moim zdaniem jest dość obrzydliwe. Mówią: Trzecia Rzesza była zdesperowana, potrzebowała po prostu jakichkolwiek ciał, żeby je wsadzić w mundury i rzucić do walki z Rosją. W jakimś stopniu jest to oczywiście prawda, nigdy nie ma jednego powodu dla popełnienia jakiegoś czynu, ale nie można ominąć wspomnianego uzasadnienia, które stało za polityką SS.
Pisanie zacząłem więc od prostolinijnego pytania – czy Daniel Goldhagen miał rację w "Gorliwych katach Hitlera"? Włożyłem słowo "zagraniczni" w środek jego tytułu – Z "Gorliwych katów Hitlera" powstali więc "Gorliwi kaci Hitlera z zagranicy" [ trudno tu o zgrabne tłumaczenie, po angielsku tytuły brzmią Hitler's Willing Executioners i Hitler's Foreign Executioners, w Polsce przełożeni jako "Kaci Hitlera"] Nie można nazwać tej zbrodni po prostu niemiecką – to była moja pierwsza myśl. Kończąc książkę, zająłem jednak stanowisko neogolhagenowskie, które łączy ze sobą teorie Goldhagena i mój wyjściowy pogląd.
Stwierdziłem mianowicie, że Niemcy bardzo sprawnie administrowali innymi grupami narodowymi, które wcielali do SS, a które potem często brudziły sobie ręce za nich. Jeden z obrazów SS, jaki mamy przed oczyma, to te wszystkie dziwne rytuały. Myślę, że okultystyczne zwyczaje były jak konieczny branding, budowanie marki, podobnie dziś jak się buduje markę Apple Computers. Przecież kiedy Himmler w 1929 roku dostaje tę robotę, ma tylko około stu osób, które są zwykłymi strażnikami podczas przemówień Hitlera. Dziesięć lat później jest to już imperium w obrębie imperium. Himmler myślał o Europie nie jako o rządzonej przez nazistów, ale rządzonej przez SS, o SS-Europie. Oczywiście, nie mógł o tym mówić otwarcie, bo musiał pozować na najlojalniejszego sługę Hitlera. Ale na pewno cały czas miał w głowie wizję unii europejskiej, administrowanej przez jego oficerów.