
Od samego początku wiemy, że trafiliśmy na film J.J. Abramsa. Po stosunkowo wyważonym, nakręconym przez Riana Johnsona "Ostatnim Jedi", reżyser "Przebudzenia mocy" wrócił na najważniejszy fotel na planie, by spiąć najnowszą trylogię w swoim stylu. Wrzuca więc nas w sam wir wielowątkowej, szalonej akcji, od której aż pęka głowa. Przez to, że we wcześniejszych częściach rozkręcono wiele wątków i postaci, to teraz przydałoby się je zebrać wreszcie w całość i dlatego czasem film ma teledyskową formę.
Od samego początku dowiadujemy się, że wszystkie trzy części nowej trylogii mają w miarę spójną fabułę, a przynajmniej główny wątek. Co nie znaczy, że niektórzy bohaterowie z poprzedniego filmu Johnsona nie zostali potraktowani przez Abramsa po macoszemu (np. Generał Hux i Rose Tico), bo już nie starczyło dla nich miejsca. Jednak koniec końców nie zostajemy pozostawieni z niedomkniętymi historiami pierwszo- i drugoplanowych postaci.
Udane zwieńczenie trylogii, ale sagi?
Jak na finał przystało, pojawią się w nim praktycznie wszyscy najważniejsi bohaterowie sagi - czy to osobiście, czy to w postaci duchów, wizji lub głosów w tle. Połączenie tego z klasycznymi motywami muzycznymi Johna Williamsa tradycyjnie przyprawi o ścisk w gardle najwierniejszych fanów, a pożegnanie Lei (Carrie Fisher zmarła długo przed premierą, więc część scen wygenerowano na komputerze) najwrażliwszych fanów doprowadzi do łez. Spokojnie, elementów komediowych i mrugnięć okiem dla starych wyjadaczy jest też bez liku.
"Gwiezdne wojny: Skywalker. Odrodzenie" to pełne zwrotów akcji i samej akcji widowisko. Stanowi satysfakcjonujące ukoronowanie nowej trylogii, która nie oszukujmy się - nie była wybitna. Pozwala również spojrzeć na nią zupełnie inaczej, dlatego odświeżenie jej sobie za jakiś czas będzie całkiem racjonalnym rozwiązaniem. Padawan nie przerósł jednak mistrza Jedi i do poprzednich trylogii nawet nie ma co startować.