Byli ze sobą 23 lata. Nie wzięli ślubu, nigdy ze sobą nie zamieszkali, nie głosili o swojej miłości na prawo i lewo. A łączyło ich uczucie, o którym marzy każdy: zgodne, silne, harmonijne. Takie, która trwa nawet po śmierci. Wisława Szymborska i Kornel Filipowicz to pierwsi bohaterowie cyklu "Miłość retro" w dziale "Związki", w której będziemy przypominać miłosne relacje znanych, sławnych i lubianych sprzed lat.
"Umrzeć – tego się nie robi kotu.
Bo co ma począć kot
w pustym mieszkaniu.
Wdrapywać się na ściany.
Ocierać między meblami.
Nic niby tu nie zmienione,
a jednak pozamieniane.
Niby nie przesunięte,
a jednak porozsuwane.
I wieczorami lampa już nie świeci".
Niby kot, a jednak osoba. Kobieta. Szymborska. Polska noblistka była po stracie Kornela Filipowicza właśnie jak to osiercone zwierzę z wiersza "Kot w pustym mieszkaniu". Wiersza, który napisała po śmierci ukochanego w 1990 roku. I który w polskiej literaturze wciąż jest jednym z najpiękniejszych wyrazów żałoby. I miłości.
"Dama serca"
Szymborska i Filipowicz kochali się bardzo mocno. Tak mocno, że niektórzy nie mogą wręcz uwierzyć, że takie uczucia istnieją. I to nawet nie wśród nabuzowanych hormonami nastolatków, ale dojrzałych ludzi z karbem życiowych doświadczeń. On był mężem malarki Marii Jaremy, która zmarła w 1958 roku i z którą miał syna Aleksandra, a potem historyczki sztuki Marii Próchnickiej, matką jego drugiego dziecka Marcina. Małżeństwo nie przetrwało. A ona była żoną poety Adama Włodka, z którym rozwiodła się w 1954 roku po sześciu latach bycia razem.
Poznali się juz w latach czterdziestych, w 1946 albo 1947 roku. Szymborska mówiła później: "Siwiejący blondyn, opalony, w niebieskich wypłowiałych spodniach, bluzie w takim cudownym żółtym rozbielonym kolorze. Pomyślałam: 'Boże, jaki piękny mężczyzna'. Ae to nie miało wtedy żadnych konsekwencji. Przez całe lata patrzyliśmy na siebie z daleka. Myślę, że dopóki byłam w partii, nic między nami nie było możliwe. Co prawda, jego żona też należała do PZPR, ale malowała abstrakcyjnie, więc była źle widziana". Związali się dopiero w październiku 1967 roku.
Ona była słynną poetką i przyszłą noblistką, Filipowicz – prozaikiem i nowelistą. Jednym z najwybitniejszych w polskiej literaturze, jednak stosunkowo mało znanych. A szkoda, bo jego opowiadania to mistrzostwo krótkiej formy.
Uważała tak zresztą sama Szymborska, która po otrzymaniu literackiego Nobla w 1996 tak mówiła krytykowi i dziennikarzowi Janowi Pieszczachowiczowi: ''Szkoda, że Kornel nie może tego zobaczyć. Dla mnie byłoby to coś więcej niż oficjalne splendory. To on powinien dostać jako prozaik wielką nagrodę''. – Zakochana kobieta gotowa byłaby ukochanemu nawet Nobla oddać! – skomentował to Jerzy Pilch trochę z oburzeniem, trochę z podziwem, trochę ze wzruszeniem.
Oboje wspierali jednak swoją twórczość. A była to twórczość zupełnie inna – Filipowicz pisał zwięźlę i bez ozdobników, Szymborska uwielbiała liryczny ton i zabawy słowne. Inni byli zresztą sami partnerzy. On uwielbiał łowić ryby i jeździć na biwaki, ona lubiła miejskie życie i miała fascynujące zamiłowanie do kiczu. Jednak jakoś to grało i to przez 23 lata.
Szymborska była bowiem w Filipowiczu zakochana jak pensjonarka. On zresztą w niej też. Urszula Kozioł mówiła w "Wysokich Obcasach": "Był zakochany jak sztubak, cały promieniał od środka tym uczuciem i kiedy tak jakoś zawadiacko i zaczepnie zagadnął mnie, co sądzę o W., pomyślałam, że ma w sobie coś z błędnego rycerza, który rad by wyzwać na pojedynek każdego, kto nie podzielałby podziwu dla damy jego serca''.
A tłumacz Karl Dedecius mówił również w tym samym artykule: ''Wcześniej oboje sprawiali na mnie wrażenie melancholijnych samotników. Teraz pasowali do siebie jak męski i żeński rodzaj liścia miłorzębu. Stanowili organiczny związek, jedność i całość''.
"Mielibyśmy przed sobą wiosnę i lato"
Być może było im ze sobą tak dobrze, bo byli ze sobą na własnych warunkach? Nigdy się nie pobrali ani nie zamieszkali razem. Ba, nawet nie opowiadali publicznie o swoim związku, który w Krakowie był jednak tajemnicą poliszynela. Wiedzieli o nich ich przyjaciele, wiedzieli na mieście, ale dopiero po śmierci Filipowicza w latach 90. Szymborska powiedziała w wywiadzie: "Byliśmy ze sobą 23 lata. Cudowny człowiek, świetny pisarz. Nie mieszkaliśmy razem, nie przeszkadzaliśmy sobie. To byłoby śmieszne: jedno pisze na maszynie, drugie pisze na maszynie... Byliśmy końmi, które cwałują obok siebie".
Potrafili nie widzieć się przez trzy dni. Rekordem była jesień 1968 roku, kiedy przyszła noblistka była w sanatorium w Zakopanem. Pisali wtedy do siebie list za listem, które można przeczytać w zbiorze ich korespondencji wydanej w 2016 roku "Najlepiej w życiu ma Twój kot".
16 września, Kornel do Wisławy: "Kochana Wisławo! W dniu moich imienin życzę Ci, abyś niczego sobie nie wmawiając, w sposób wolny i nieprzymuszony, długo mnie jeszcze lubiła. Może 1/2 roku – a nawet rok?!! Byłoby lepiej, jakbyś mnie lubiła jeszcze 1 rok, bo mielibyśmy przed sobą wiosnę i lato". Ten sam dzień, Wisława do Kornela: "Kornelu! Bardzo Cię kocham. Proszę nie nadużywać telefonu, podając to w wątpliwość! Przez telefon trudno mi cokolwiek udowodnić. Ale bardzo mnie martwi, że i w listach mi się to nie udaje". A innego dnia napisała: "Najlepiej w życiu ma Twój kot, bo jest przy Tobie".
Ich związek był też udany, bo mimo że byli inni, mieli punkty wspólne. Pierwszym punktem wspólnym była oczywiście literatura. Drugim – wyjazdy na łono natury: biwaki w Nowosądeckiem i wakacje w Wielkopolsce. Filipowicz łowił ryby, Szymborska zbierała jagody. A trzecim? Aktywizm. Filipowicz był społecznikiem, buntował się przeciwko partii, którą Szymborska opuściła w 1966 roku. To za jego sprawą poetka bardziej zaangażowała się w politykę i działalność opozycyjną.
W 1975 roku oboje podpisali List 58 do Sejmu, który był protestem przeciwko wpisania do Sejmu nadrzędnej roli PZPR oraz sojuszu z ZSRR. A trzy lata później ich podpisy pojawiły się pod deklaracją założycielską Towarzystwa Kursów Naukowych, które było związane z Komitetem Obrony Robotników i uważane przez komunistyczne władze za "działalność antysocjalistyczną". Ich wspólne 23 lata były więc pisaniem, czytaniem, podróżowaniem za miasto i walką z systemem. I nieustannym kochaniem.
Kochaniem, które objawiało się w prozie życia. Jak w tym liście Szymborskiej: "Kochany Kornelu! Byłeś wczoraj (poniedziałek) jakiś smutny, co od razu mnie zmartwiło. Ja znowu (dla odmiany) zaczynam się czuć bardzo dobrze, chce mi się jeść, a nawet już kupować jakieś swetry, co świadczy o gwałtownej poprawie. Ale i tak nie będę całkiem zdrowa, póki i Ty nie będziesz, w razie czego z tym zdrowiem poczekam na Ciebie".
"Na jedno się nie godzę"
Kornel zmarł 28 lutego 1990 roku w Krakowie. Szymborska żyła dalej, a o swojej rozpaczy nie mówiła głośno. Przemycała ją tylko w swoich wierszach, jak we wspomnianym już "Kocie w pustym mieszkaniu". Kornel – bezimienny i kochający – pojawiał się w każdym jej późniejszym tomiku. Jak w wierszu "Pożegnanie widoku" ze zbioru "Koniec i początek" z 1993 roku, w którym poetka wyznała, że już nigdy nie pojedzie w miejsce, w których była z ukochanym:
"Przyjmuję do wiadomości,
że – tak jakbyś żył jeszcze –
brzeg pewnego jeziora
pozostał piękny jak był. (...)
Na jedno się nie godzę.
Na swój powrót tam.
Przywilej obecności -
rezygnuję z niego.
Na tyle Cię przeżyłam
i tylko na tyle,
żeby myśleć z daleka".
Szymborska zajęła się również propagowaniem twórczości Filipowicza. Przygotowała do wydania dwa tomy jego opowiadań ("Rzadki motyl" i "Cienie"), do obu napisała przedmowę. W każdą rocznicę śmierci organizowała spotkania towarzyskie, na których ich wspólni przyjaciele wspominali Kornela. A w dwudziestą rocznicę jego śmierci, w 2010 roku, z jej inicjatywy ukazała się książka "Byliśmy u Kornela. Rzecz o Kornelu Filipowiczu'' zapełniona fragmentami z jego dziennikami i zdjęciami.
"Myślę tu o Tobie ciągle i kocham Cię bezustannie (tylko z przerwą obiadową)" – napisała do niego w liście 10 lipca 1968 roku. Ale raczej skłamała – żadnych przerw w tej miłości nie było.