
Tytuł "Kraina miodu" wprowadza lekkie zamieszanie. Nakręcony przez parę Macedończyków dokument nie jest wariacją na temat przebojowej animacji Disneya. Co nie znaczy, że z bajką nie ma nic wspólnego. Ma wspaniałe przesłanie, zwroty akcji, wojowniczą bohaterkę, szwarccharaktery, a nawet minimalistyczny happy end. I ta historia wydarzyła się naprawdę.
Wiele osób może się rozczarować (lub wręcz przeciwnie), ale to nie jest zwykły dokument o sekretnym życiu pszczół w stylu Discovery Channel. Miododajne owady są jednak ważnym elementem całej opowieści, której główną bohaterką jest 50-letnia Hatidze. Mieszka na mało przyjaznym pustkowiu, gdzieś na Bałkanach. Zarabia na życie sprzedając miód na targu w położonym niedaleko Skopje.
Przebieg filmu jest tak fabularny, że aż trudno uwierzyć, że to nie fikcja, lecz dokument. Mam fioła na punkcie produkcji, których twórcy mieli na tyle dużo cierpliwości, szczęścia i talentu, że udało im się uchwycić nieprawdopodobną historię, która mimochodem narodziła się w trakcie zdjęć. Tak było z "Sugar Manem", czy "Ikarem" i tak jest właśnie z "Krainą miodu". Aż musiałem pogrzebać w sieci, by sprawdzić jak Ljubomir Stefanow oraz Tamara Kotewska tego dokonali.
Historia historią, ale "Kraina miodu" jest też zrealizowana jak film artystyczny. Mroczne, długie, statyczne ujęcia z wnętrza chaty przypominają obrazy Caravaggia. Za serce chwytają piękne, słoneczne kadry z pszczołami. Wszelkie sceny "akcji" z sąsiadami są poprowadzone bezwstydną kamerą z ręki, która dodaje im surowości i brutalności. Sposób kręcenia jest nieprzypadkowy, różnorodny, a całość została zmontowana w klasycznym schemacie: wstęp, rozwinięcie, punkt kulminacyjny i zakończenie.
