
Pewnie nikt maczający nachosy w guacamole nie zastanawiał się nad tym, jak powstaje główny składnik zielonego sosu. W internecie znajdziemy sporo informacji na temat awokado, którego uprawa jest niezwykle wymagająca. Oto 4 dające do myślenia aspekty uprawy "masła Boga", jak określali je Aztekowie (jego polska, ale nieużywana nazwa to smaczliwka):
Awokado ma ogromne pragnienie. "Dwa razy więcej niż naturalny las. Do wyprodukowania pół kilograma awokado, czyli około trzech dorodnych sztuk, potrzeba aż 272 litrów wody. 'Pobierana' jest z rzek i podglebia . Zwiększa się zatem ryzyko susz i pożarów" – czytamy w artykule na stronie smoglab.pl. W Chile toczy się wręcz wojna o wodę, która jest po(d)bierana na potrzeby plantacji.
2. Lasy
Jednym z najgorszych skutków mody jest deforestacja pod uprawę sadów m.in. w stanie Michoacán w Meksyku (eksportuje milion ton awokado rocznie - najwięcej na świecie). "
Odbywa się to z pogwałceniem prawa, którego władze nie są w stanie wyegzekwować. Rocznie we wspomnianym stanie wycina się 20 000 ha lasów, z czego od 6000 do 8000 ha związanych jest z uprawą zielonych owoców. Czy to dużo? 20 tys. ha to mniej więcej tyle co powierzchnia Opola i Białegostoku łącznie" – czytamy na stronie sidorski.pl. Do tego dochodzi degradacja gleby, a zwierzęta tracą swoje domy.
Uprawa awokado odbija się na zdrowiu nie tylko rolników, ale i okolicznych mieszkańców. Producentom zależy na jak najdorodniejszych owocach, więc plantacje spryskiwane są pestycydami. Na tym etapie nikt nie żałuje pieniędzy na środki ochronne roślin. Problem w tym, że potem rolnicy chorują na nowotwory, astmę, mają problemy ze skórą, a ich dzieci rodzą się z deformacjami.
Popyt zwęszyły również meksykańskie kartele narkotykowe. Ze względu na warunki geograficzne, w Michoacán produkuje się nie tylko zakazane substancje, ale i uprawia legalne awokado. Generalnie jest jak w serialu "Narcos" - na południu Meksyku rządzą kartele (Familia Michoacana i Caballeros Templarios), które żyją ze ściągania haraczów od wszystkich przedsiębiorców - również od koncernów i plantatorów awokado. Jeśli ktoś nie chce płacić, jest mordowany lub porywany dla okupu. W tej części świata to codzienność.
Do tego musimy doliczyć jeszcze obciążający planetę koszt transportu, opakowań, magazynowania, a także energia użyta do trzymania owoców w warunkach chłodniczych. Na szczęście nie każde awokado dostępne w polskich sklepach pochodzi z Ameryki Łacińskiej, co nie znaczy, że nie mogą do nas trafiać za pośrednictwem m.in. Niemiec i Holandii.
To jeden z wielu produktów w sklepach, którego pochodzenie jest mocno kontrowersyjne. Nie tak dawno temu podobna burza przeszła przez media w związku z olejem palmowym, który powstaje kosztem życia orangutanów. Niewiele osób zdaje sobie też sprawę z tego jak negatywny wpływ na mieszkańców Peru i Boliwii ma światowy popyt na komosę ryżową (quinoa). Większości z nich już nie stać na ich własny wyrób, zastępując ją chlebem i makaronem.
Im dłuższy jest łańcuch dostaw i jest więcej pośredników, tym trudniej uchwycić to, co się dzieje po drodze i nasz wpływ na to, co mamy na talerzu, jest mniejszy. Zastąpienie awokado np. bobem od znajomego rolnika sprawia, że mamy czystsze sumienie i odrobinę pomogliśmy planecie. Ale tak naprawdę potrzebna jest zmiana całego systemu produkcji żywności, a do tego decyzje konsumenckie nie wystarczą, potrzebne są działania polityczne.
Jeśli już chcemy kupić nasz ulubiony owoc, sos, czy pastę, to miejmy jednak zawsze z tyłu głowy to, co wyprawia się w Chile i Meksyku. Powinniśmy zwracać uwagę na etykietę (najlepiej jakby był napis "Fair Trade") i wybierać awokado pochodzące z bliższego nam rejonu świata np. z Hiszpanii, Sycylii, Turcji czy Izraela.