– Nowe samoloty oznaczają w polskim lotnictwie bojowym technologiczną rewolucję. Są w stanie zapewnić przewagę na polu walki naszym wojskowym pilotom – mówił w Dęblinie Mariusz Błaszczak. Nie wszyscy jednak zgadzają się z szefem resortu obrony narodowej. W tle pojawiają się bowiem ważne pytania o konieczność dokupienia uzbrojenia, brak offsetu i alarmująco krótki serwis, który gwarantują nam Amerykanie.
"Kupujemy F-35 (mające 800 błędów oprogramowania i wady w uzbrojeniu) za 550 mln zł/sztukę. Duńczycy płacili ok. 345 mln zł. 18 mld zł (za 35 samolotów) to 75 tys. nowych mieszkań! MON kupuje je bez analizy, bez przejrzystości i porozumienia. Możliwe, że ze wdrożeniem, to 35 mld" – zauważył w swoim tweecie Robert Biedroń.
Zarzuty opozycji wiążą się przede wszystkim z brakiem offsetu – czyli transferu technologii, np. metod produkcji myśliwców – oraz z tym, że amerykański producent zapewnia wsparcie serwisowe Polaków tylko do... 2030 roku. Były ambasador Polski w Kanadzie, a dziś senator Platformy Obywatelskiej Marcin Bosacki pisze więc wręcz o "skandalu".
W piątek w Dęblinie odbyło się jednak uroczyste podpisanie umowy zakupu myśliwców F-35A Lightning II z udziałem prezydenta Andrzeja Dudy, premiera Mateusza Morawieckiego, szefa MON Mariusza Błaszczaka oraz ambasador USA w Polsce Georgette Mosbacher.
– To historyczny moment. Oznacza bowiem wzmocnienie bezpieczeństwa nie tylko Polski, ale całej Europy – mówił prezydent. – Dołączamy do elitarnego grona państw, które mogą korzystać z tego sprzętu. Rozwijamy siły zbrojne szybciej niż kiedykolwiek – powiedział o kontrowersyjnym zakupie Mateusz Morawiecki.
Do 2026 r. powinniśmy otrzymać pierwsza partię 16 samolotów F-35A Lightning II. Do 2030 r. mamy mieć gotowe do użycia kompletne 2 eskadry – czyli 32 myśliwce. Zawarta w piątek umowa opiewa łącznie na aż 4,6 mld dolarów.