
Czy uczelnie powinni dawać nam "wyprawkę" na survival na rynku pracy? Czy ta "wyprawka" powinna być zestawem konkretnych umiejętności czy może jedynie wyposażeniem intelektualnym? A przede wszystkim – po co nam w ogóle studia?
– Od przygotowywania do zawodu są, jak sama nazwa wskazuje, zawodówki. Według mnie rynek pracy nie ma problemu z humanistami, wręcz od lat mówi się, że są pożądani ze względu na umiejętność kreatywnego myślenia potrzebnego w każdym zawodzie.
Dominika martwi się jednak, że instytucja uniwersytetu uległa deprecjacji. – Niewiele osób idzie na studia z myślą o zdobywaniu wiedzy z dziedziny, która ich interesuje – ale też, nie oszukujmy się, nikt nikomu nie każe mieć zainteresowań. Do tego dochodzą chłoporobotnicze kompleksy naszego społeczeństwa, które sprawiają, że ludzie idą na studia, żeby zdobyć papierek i coś udowodnić światu, najczęściej dlatego, że rodzice im każą. To wszystko nie sprzyja raczej temu, żeby tłumy szły studiować filozofię czy antropologię, bo to są studia, które wymagają dużego intelektualnego zaangażowania. Kierunki filologiczne z kolei są oblegane przez ludzi idących po linii najmniejszego oporu – znam niemiecki, pójdę na germanistykę i będę miał skończone studia. Problemem polskiego szkolnictwa na każdym stopniu nie jest to, że nie przygotowuje do życia na konkretne sposoby (że nie uczymy się w liceum wypełniać PIT-u, a na studiach zdobywać pracę), tylko że nie uczą czegoś, co się przydaje zawsze i wszędzie – uczenia się, zdobywania nowych umiejętności i wiedzy.
Nie wiadomo dlaczego, nasz system edukacji nadal ma na celu produkcję pracowników – najlepiej przemysłu ciężkiego. Trwamy w XIX-wiecznym przekonaniu, że ludzi trzeba edukować tylko po to, aby mogli przeczytać w fabryce napis: Uwaga stopień! i sobie zębów nie wybić.
– Humanista powinien być człowiekiem z pasją, który, niczym biznesmen jest skłonny zastawić się i biedować, by spełniać się w badaniach naukowych, pisaniu, zgłębianiu „niepotrzebnej” wiedzy.
Czy istnieje jakaś recepta na rozwiązanie problemu? Jerzy Stachowicz ma dość sprecyzowaną wizję tego, co mogłoby pomóc uczelniom humanistycznym: – Uważam, że dla studiów humanistycznych. Zwłaszcza tych zajmujących się najbardziej „niepraktyczną” wiedzą pójście w stronę upraktyczniającą jest bardzo złym posunięciem. Jedynymi sposobami upraktycznienia niektórych kierunków, wydziałów itp. są przecież: już widoczne, całkowite przemodelowanie kierunków czy specjalizacji i dublowanie istniejących już na innych wydziałach oraz sztuczne wymyślanie „praktycznych zastosowań”.
Uważam, że wiele kierunków humanistycznych powinno funkcjonować nie w oparciu o zasadę „sprzedaży wiedzy praktycznej” dla jak największej ilości klientów, lecz na zasadzie budowania „marki segmentu premium”.
Niestety, wartość mojego dyplomu spada z roku na rok – przez rynek psuty przez prywatne uczelnie, przez niż demograficzny i walkę o studenta nawet za cenę przyjmowania i przepuszczania przez kolejne etapy głąbów.
Skończyłam SGH - i nie powiedziałabym, że ta ostatnia uczelnia zapewniła mi sukces w życiu zawodowym. Może dlatego, że mimo tytułu "magistra nauk ekonomicznych" nie czuję się specjalnie swobodnie w tej dziedzinie. W ogóle wydaje mi się, że ten papier nie jest mi do niczego potrzebny (na dowód tego powiem, że mój dyplom od dwóch lat leży sobie w dziekanacie SGH-u czekając aż będę miała czas go odebrać).
