Anatomia nienawiści. Opowiem Państwu, jak i od kiedy PiS szczuje i obraża
Karolina Lewicka
18 lutego 2020, 05:58·4 minuty czytania
Publikacja artykułu: 18 lutego 2020, 05:58
Środkowy palec Joanny Lichockiej już przeszedł do historii polskiej polityki. Na pewno stanie się jednym z symboli toczonej obecnie kampanii wyborczej. Może, choć nie musi, wpłynąć na ostateczny wynik tej rozgrywki. Ale przede wszystkim – jak w soczewce skupił filozofię polityczną PiS. Filozofię, którą tworzy triada: zwyczajne chamstwo, systemowy hejt i udawanie ofiary.
Reklama.
Powrót chama
Politycy PiS lata temu odrzucili polityczną poprawność. Niektórzy z nich nigdy nie dysponowali też kulturą osobistą. A to ta miękka kompetencja nie pozwala człowiekowi pewnych rzeczy, zwłaszcza publicznie, mówić czy robić. Kiedy brakuje kindersztuby, język parlamentarny przekształca się w knajacki, możliwe jest i „spieprzaj, dziadu!” Lecha Kaczyńskiego i „stul pysk!” Krystyny Pawłowicz. Zachowania stają się zaś nieobyczajne, to gest Lichockiej czy Piotra Pyzika.
Ów brak kultury – prawdziwy lub demonstrowany – jest w PiS-ie świetnym sposobem na zbudowanie własnej pozycji i popularności. To przykład dawnego rzecznika PiS, Adama Hofmana (chciał wieszać Janusza Palikota na gałęzi), czy Dominika Tarczyńskiego, który nie cofa się przed formułowaniem gróźb wobec konkurentów PiS-u, a Lecha Wałęsę zapraszał „na solo”. Arogancja, buta, pogarda, prymitywizm, chamstwo i agresja są w modzie. Za to się w PiS-ie wysoko punktuje.
Przy okazji obalić należy mit dżentelmena z Żoliborza, całującego damy po rękach. Jarosław Kaczyński daje miejsca na listach wyborczych partyjnym hunwejbinom, nie karze ich za mowę nienawiści, ale nagradza. Od lat otacza się ludźmi, którzy nie mogą uchodzić za arbitrów elegancji. To prezes PiS – i to jego najcięższa wina - odpowiada za stworzenie systemu zorganizowanej nienawiści, orwellowskiego Ministerstwa Miłości, które wykańczało ludzi psychicznie i fizycznie.
Przemysł nienawiści
My nigdy nie sialiśmy nienawiści – mówi Jarosław Kaczyński. Ten sam, który w 1993 roku uczestniczył w spaleniu kukły Wałęsy pod Belwederem. Ten sam, który po utracie władzy w 2007 roku uruchomił przemysł nienawiści. Najpierw była to wojna polsko-polska, czyli nieuznawanie rządzącej PO za prawomocną władzę oraz deprecjonowanie jej wyborców. Potem Smoleńsk, służący Kaczyńskiemu do mnożenia zarzutów o zamordowanie prezydenta i współpracę z Putinem oraz do etykietowania nieswoich wyborców jako targowiczan. Przez lata wzruszano na to ramionami: „Ach, bo to PiS!”. Stosowano wobec tej partii standardy inne niż wobec wszystkich innych. Na PiS machano ręką albo się śmiano. I tak doczekaliśmy czasów, kiedy w machinę nienawiści wprzęgnięto całe państwo po wygranych w 2015 roku wyborach.
Na służbę zostały zaciągnięte media publiczne. Ich głównym celem jest zadanie przeciwnikom politycznym ciosów poniżej pasa. Są gnojeni i prześladowani. Mnożone są wobec nich absurdalne zarzuty. Są wyszydzani. Adamowicz, Grodzki, Tusk i wielu innych. To zorganizowany hejt za publiczne pieniądze, robiony przez ludzi bez właściwości. W prześladowaniach aktywnie pomaga prokuratura. Ściga, kogo trzeba, swoich nie rusza. Służby specjalne podsłuchują i szukają haków. W Ministerstwie Sprawiedliwości możliwa była farma trolli. Pisowskie samorządy szczują na LGBT.
Odwracanie kota ogonem
Przy tym wszystkim PiS jest sprytny. Wie, jak skuteczna jest technika odwracania sensu i jak łatwo przekierować uwagę opinii publicznej, krzycząc: „łapać złodzieja!”. Dlatego za każdym razem odwraca kota ogonem. Lichocka pokazała środkowy palec? Lichocka zaraz wytłumaczy, że „zostało to zmanipulowane przez przemysł nienawiści w wykonaniu PO”. PiS ma zresztą konkretną procedurę działania w takich sytuacjach.
Może sprawę bagatelizować (Stanisław Janecki po wydarzeniach na Powązkach w 2011 roku: „Politycy PO powinni dziękować Bogu, że spotkały ich TYLKO gwizdy i buczenie”). Może przekonywać, że został sprowokowany i/lub zaatakowany (Jacek Sasin o krytykach jedzącej na sali plenarnej Krystyny Pawłowicz: „To sprawiało wrażenie zorganizowanej akcji”). Lub stwierdzić, że po latach ciężkich prześladowań ze strony PO, w końcu komuś puściły zszargane nerwy (Radosław Fogiel po geście Lichockiej: „Prawa strona od lat musi wysłuchiwać obelg”). Czyli PiS standardowo oskarża swoich przeciwników o to, co sam robi, siebie kreując na prześladowanego.
Dawno temu, bo po parlamentarnej kampanii z 2007 roku, psycholog społeczny prof. Rafał Ohme, był pytany o ten właśnie mechanizm przez „Gazetę Wyborczą”. Tłumaczył wówczas: „PiS próbuje przy każdej okazji pokazać się w sytuacji ofiary. To bywa skuteczne. Np. kiedy Jarosław Kaczyński wezwał Donalda Tuska do przeprosin za chamstwo w kampanii, a ten – choć nie rozumiał, za co ma przepraszać – w końcu ustąpił i przeprosił”.
Wypisz-wymaluj: Puck. Grupa działaczy pomorskiego KOD-u skandowała „marionetka!” pod adresem Andrzeja Dudy, a PiS przez kilka następnych dni próbował wymusić przeprosiny od Małgorzaty Kidawy-Błońskiej, która krzyczącym podała rękę. Tygodnik „Sieci” dał zdjęcie wicemarszałek Sejmu z podpisem „hejt we krwi”. Tym razem jednak opozycji nie dotknął syndrom szantażowanego – nie miała za co przepraszać, więc nie przeprosiła.
Historia partii Prawo i Sprawiedliwość pokazuje, że ugrupowanie to nieustannie się rozwija, doskonaląc techniki siania nienawiści. PiS nie potrafi inaczej, może to robić tylko jeszcze skuteczniej. Kłamstwo, propaganda, hejt. Przy jednoczesnym prezentowaniu moralnej wyższości. Zabójcze kombo. Zabójcze dla naszego państwa, narodu i społeczeństwa.