Prawdziwa historia okrutnego mordu dzieci z serialu HBO. Kim była "Trójka z West Memphis"?
Sonia Stępień
29 lutego 2020, 08:39·5 minut czytania
Publikacja artykułu: 29 lutego 2020, 08:39
Początek lat 90., trzech uroczych chłopców zasztyletowanych i porzuconych w lesie w Arkansas. Scena zbrodni przypominała swoisty satanistyczny akt. Wszyscy byli wówczas przekonani, że za bestialskimi morderstwami stało trzech nastolatków, interesujących się okultyzmem. Z czasem jednak ich wina zaczęła budzić coraz większe wątpliwości.
Reklama.
Okultystyczny rytuał czy zwykły sadystyczny mord?
5 maja 1993 roku trzech ośmiolatków, Chris Byers, Stevie Branch i Michael Moore, wybrało się na rowerową przejażdżkę po okolicy. Tego feralnego dnia chłopcy nie wrócili jak zwykle na obiad do domu. Zaniepokojeni rodzice bezzwłocznie zgłosili zaginięcie synów, a policja od razu przystąpiła do poszukiwań.
Śledczych na miejsce naprowadził samotny dziecięcy but, dryfujący po błotnistej, śródleśnej przełęczy w Robin Hood Hills. Po 24 godzinach intensywnych poszukiwań, zwłoki całej trójki zlokalizowano w wypełnionym wodą rowie melioracyjnym. Ciała chłopców były nagie, ich kończyny ciasno spętano sznurówkami. Każde z dzieci wykazywało ślady brutalnego znęcania się, włączając w to liczne rany cięte i tłuczone głowy, tułowia oraz klatki piersiowej. Obrażenia obszarów genitalno-analnych wskazywały na molestowanie seksualne, z wykorzystaniem nieznanego obiektu. U dwóch chłopców odnotowano także specyficzne zasinienie okolic jamy ustnej, obserwowane u dzieci zmuszanych do wykonania stosunku oralnego.
Jedna z ofiar, Christopher Byers, została poddana kastracji. Za przyczynę śmierci Steviego uznano wykrwawienie, jego koledzy natomiast najprawdopodobniej zmarli w skutek utonięcia. Podczas późniejszego procesu prokuratura dowodziła, że rany pochodziły od ząbkowanego noża, natomiast obrona utrzymywała, że zadały je leśne zwierzęta już po śmierci ofiar.
Gasnące tropy
Obrażenia ofiar skłoniły śledczych do wniosku, że morderstw dokonano w ramach satanistycznego bądź okultystycznego rytuału. Co wydawało się dziwne, na terenie, na którym znaleziono zwłoki, nie wykryto żadnych istotnych wskazówek. Brzeg kanału był kompletnie pozbawiony śladów krwi, uprzątnięto także liście i elementy ściółki. Jeden z obecnych tam policjantów twierdził, że znikome ilości krwi wykryto jedynie w wodzie, w której pływały ciała, jednak podobno nie poddano jej analizie.
Pierwsze podejrzenia padły na dwóch nastoletnich narkomanów. Młodych aresztowano i poddano testom wariograficznym, które oblali. Jeden z zatrzymanych zeznał, że „być może” zabił ofiary, ale szybko się z tego wycofał. Chłopak przez nadużywanie narkotyków i alkoholu miał cierpieć na zaniki pamięci. Jego zeznań ostatecznie nie dopuszczono jako dowód.
W sprawie przewinęła się także postać tajemniczego czarnoskórego mężczyzny. Wieczorem w dniu morderstw pracownicy restauracji zlokalizowanej około mili od miejsca zbrodni widzieli w damskiej toalecie podejrzanego mężczyznę. Wydawał się zdezorientowany, krwawił i obijał się o ściany. Na miejscu zabezpieczono ślady, które rzekomo zostały zgubione. Co ciekawe, na jednej z ofiar znaleziono włos, później zidentyfikowany jako należący do czarnoskórego mężczyzny.
Szata zdobi mordercę
W latach 80-tych i 90-tych w Ameryce, a zwłaszcza na jej małomiasteczkowych obszarach o głęboko zakorzenionych tradycjach chrześcijańskich, występowało zjawisko, które bywa nazywane „satanistyczną paniką”. Bardzo religijne osoby miały tendencje do tłumaczenia wszelkich niezrozumiałych dla siebie wydarzeń ingerencją diabła. W tamtym okresie odsunięcie się od Kościoła, czy nawet alternatywny wygląd oznaczał proszenie się o kłopoty.
Z braku nowych tropów, podejrzenia policji padły w końcu na miejscowego „dziwaka”. Damien Echols był w tych czasach zbuntowanym nastolatkiem, ubierał się na czarno i słuchał metalowej muzyki. Prawdopodobnie właśnie jego nietypowy wygląd zwrócił uwagę małomiasteczkowych funkcjonariuszy. Istotną wtedy według śledczych okolicznością, łączącą Echolsa z "okultystyczną" zbrodnią, miały być m.in. znalezione w jego pokoju pentagramy, płyty z metalową muzyką czy książki Stephena Kinga. Dzisiaj takie wnioskowanie wydaje się śmieszne, wtedy jednak w niektórych rejonach zdarzało się, ze na podstawie subiektywnych domniemywań czy argumentów ad personam orzekano prawomocne wyroki.
Dowody zebrane przeciwko nastolatkowi nie były zbyt przekonujące. O jego winie miał świadczyć m.in. telefon świadków, którzy widzieli go feralnego wieczora, spacerującego ze swoją dziewczyną w okolicach lasów Robin Hood. Podobno jego ubrania były ubrudzone błotem. Oprócz tego dwie dwunastoletnie dziewczynki zarzekały się, że podsłuchały jak chłopak chwalił się znajomym zamordowaniem trzech małolatów.
Gwóźdź do trumny
Echols jeszcze przed udowodnieniem mu winy stał się wrogiem nr 1 policji i lokalnej społeczności. Jego przeszłość, na kartach której widniały m.in. problemy psychiatryczne i agresywne zachowanie, w zasadzie stawiała go na straconej pozycji. W dodatku, podczas przesłuchania, chłopak ze szczegółami opisywał „hipotetyczne” morderstwo, co zostało odebrano jako wiedza, którą może posiadać tylko prawdziwy zabójca. Chłopak twierdził później, że był to jedynie efekt jego złośliwości i bujnej wyobraźni.
Sterta dowodów przeciwko Echolsowi urosła, kiedy przesłuchano jego kolegę, Jessiego Misskelley. Zeznania Misskelley’a stały się najbardziej dyskusyjnym punktem w sprawie. Mimo upośledzenia umysłowego, IQ 72 i nieletniego wieku, przesłuchanie odbyło bez obecności opiekunów. Przepytywany przez policję przez 12 godzin ostatecznie przyznał się do zabójstw. Rzekomo wskazał Echolsa i ich wspólnego kumpla, Baldwina, jako współwinnych. Chłopak szybko wycofał zeznanie, twierdząc, że policjanci znęcali się nad nim. Mimo tego całą trójkę aresztowano i wkrótce skazano. Echols otrzymał wyrok śmierci, a Baldwinowi i Misskelley’owi wymierzono karę dożywotniego pozbawienie wolności.
Odrodzenie umarłej sprawy
Sposób poprowadzenia sprawy przez lokalną policję był szeroko krytykowany przez społeczeństwo. Niedoświadczonym w sprawach takiej wagi funkcjonariuszom wytykano błędy m. in. w zabezpieczeniu dowodów na miejscu znalezienia zwłok czy w metodach przesłuchiwania podejrzanych. Postęp technologiczny, jaki dokonał się w dziedzinie kryminalistyki od czasu morderstw w Robin Hood Hills, po latach pozwolił odświeżyć sprawę i zweryfikować dowody. Motorem napędzającym ideę wznowienia procesu Trójki był Echols, który w 2007 roku wniósł o wykonanie niestosowanych jeszcze w latach 90-tych badań DNA. Testy genetyczne wykazały brak powiązania między skazanymi mężczyznami, a materiałem biologicznym, znalezionym na miejscu zbrodni.
Zrobiło się jeszcze ciekawiej, gdy okazało się, że część śladów biologicznych z miejsca przestępstwa należało do Terry'ego Hobbsa, ojczyma jednego z zamordowanych - Stevena Brancha. Podczas nowego postępowania zakwestionowano m.in. wiarygodność zeznań Misskelleya. Obrona oparła się na opiniach ekspertów kryminalistycznych, w tym dwóch patologów, odontologa i patologa pediatrycznego, którzy ponownie przeanalizowali rany zabitych. Według ich niezależnie wydanych stanowisk, większość obrażeń ofiar została zadana pośmiertnie, przez leśne drapieżniki, a nie ząbkowany nóż.
Nowe życie
Ostatecznie, w 2011 roku Echols, Misskelley i Baldwin zawarli z sądem rzadko stosowany rodzaj ugody - Alford Plea. Na jej mocy oskarżeni mogli utrzymywać o swojej niewinności, przyznając jednocześnie, że istnieją wystarczające dowody, aby ich skazać. Dodatkowo wszyscy mężczyźni otrzymali karę 10 lat w zawieszeniu. Porozumienie odbiera im prawo do odszkodowania. Innymi słowy, dla większości świata nie są mordercami, podczas gdy według stanowego prawa są winni zarzucanych im czynów. Na tym sprawa została zakończona, innych winnych nie poszukiwano. 11 sierpnia 2011 roku „Trójka z West Memphis” opuściła mury zakładu karnego po spędzeniu w nich 18 lat i 78 dni.
Proces Echolsa, Baldwina i Misskelleya zyskał międzynarodowy rozgłos za sprawą dokumentu, wyprodukowanego przez HBO - "Paradise Lost: The Child Murders at Robin Hood Hills" oraz jego dwóch kontynuacji. Twórcy filmu zagłębili się w temat oraz w środowisko West Memphis, przeprowadzając serię wywiadów ze skazanymi, ich rodzicami, rodzicami ofiar oraz z policjantami zaangażowanymi w sprawę. Obraz niejako obnażył ówczesną społeczność Arkansas, ukazując ją jako konserwatywnych, fanatycznych chrześcijan, skłonnych piętnować ludzi na podstawie ich odrębności. Losem trójki z Memphis zainteresowały się znane osobistości świata filmu i muzyki, takie jak Johnny Depp i Eddie Veder, którzy wspierali osadzonych w walce o wolność.