Polska po wejściu do Unii Europejskiej zmieniła się tak bardzo, iż można odnieść wrażenie, że życie na wschodnim i zachodnim brzegu Odry niczym się nie różni. Pandemia koronawirusa zdaje się jednak dobitnie przypominać nam o tym, że w najważniejszych kwestiach – takich jak zdrowie – przepaść wciąż jest ogromna.
Wielu zakażonych, mało tragedii
Wskazują na to
globalne statystyki dotyczące rozwoju zagrożenia
koronawirusem i sytuacji pacjentów, którym przyszło zmagać się z COVID-19. Porównanie danych dotyczących
Polski i jej największych sąsiadów nie napawa optymizmem. Co prawda w
Niemczech zostało zdiagnozowanych aż 2078 przypadków zakażenia, ale walkę z koronawirusem przegrały jedynie trzy osoby. Dodatkowo 25 pacjentów już wyleczono.
Aktualne dane dotyczące Polski są pocieszające tylko na pierwszy rzut oka. Jak dotąd nad Wisłą zdiagnozowano zaledwie 51 przypadków zakażeń COVID-19, ale bardzo szybko pojawiła się pierwsza ofiara śmiertelna. Dającą do myślenia różnicę widać w ujęciu procentowym. W Polsce przypadki śmiertelne to ok. 2 proc. wszystkich zakażeń. Za naszą zachodnią jedynie ok. 0,14 proc.*
– Niemczech byliśmy po prostu liderem pod względem diagnostyki –
stwierdził Christian Drosten, który stoi na czele Instytutu Wirusologii w legendarnym berlińskim szpitalu Charité. A to pozwoliło za zachodnia granicą wyłapać jak najwięcej zakażonych – także młodych i odpornych ludzi, u których objawy były wręcz niezauważalne. Oni bowiem najłatwiej mogliby przekazać
COVID-19 innym, w tym osobom starszym i mającym obniżoną odporność, u których zakażenie częściej kończy się śmiercią.
Skuteczność niemieckiego podejścia widać także na porównaniu z innymi wielkimi państwami UE. We Francji liczba zakażonych jest podobna do tej w Niemczech (2284 osób), ale zmarło tam aż 48 pacjentów, czyli 2,1 proc. Podobnie sprawy mają się w Hiszpanii, gdzie śmiercią zakończyło się 55 z 2277 przypadków, czyli 2,41 proc. Jak wiadomo, najbardziej dramatycznie statystyki wyglądają we Włoszech, gdzie zmarło aż 827 z 12462 zakażonych – aż 6,64 proc.