Po trupach do celu. Kaczyński nie oszalał, PiS robi tak nie pierwszy raz
Karolina Lewicka
24 marca 2020, 15:00·4 minuty czytania
Publikacja artykułu: 24 marca 2020, 15:00
To sytuacja jak z Gogola - i śmieszna, i straszna. Cały świat zatrzaskuje wrota oraz okiennice, ludzie dobrowolnie uwięzili się we własnych domach, a wszystkie masowe wydarzenia - i małe, i duże, i nawet te ogromne - zostały przesunięte lub odwołane. I właśnie wtedy, w takiej apokaliptycznej sytuacji, na scenę wkracza prezes PiS.
Reklama.
Ta nie byle jaka figura polskiej polityki oznajmia nam wszystkim, stanowczym tonem nieznoszącym sprzeciwu, że wypchnięcie na ulice trzydziestu milionów ludzi - już za parę tygodni - jest nie tylko możliwe, ale i zasadne. Zarażeni członkowie francuskich komisji wyborczych nie robią na nim wrażenia. Po prostu ma człowiek fantazję!
Pełną parą ruszyła produkcja memów. Urna wyborcza stała się urną pogrzebową. Radzono przy tym, by pójść za ciosem i wziąć na siebie ciężar organizacji imprez, z których inni tchórzliwie się wycofali. Dajcie nam igrzyska, my je zrobimy, nawet jutro!
To komponent komiczny, pośmialiśmy się, będzie nam lżej. To teraz czas na dramat.
Ludzie chorują i umierają. Jeśli nie odizolujemy człowieka od człowieka, zachoruje i umrze jeszcze więcej z nas. Wszyscy jesteśmy zagrożeni. Przeciwnik jest złośliwy i niewidoczny. A Jarosław Kaczyński mówi, że podpisy można zbierać, spotkania wyborcze organizować, zakazu nie ma. Wychynął z nowogrodzkiego Matriksu?
Nie, prezes PiS nie oszalał. Nie pogrążył się w obłędzie. Nie stracił kontaktu z rzeczywistością. Nie rozdaje nieistniejącego kwiecia. Jarosław Kaczyński - tak jak zawsze - gra cynicznie i bezwględnie, byle tylko osiągnąć swoje. Per fas et nefas. Po trupach do celu. To amoralna polityka, jej jedyną zasadą jest działać skutecznie.
Kaczyński dostrzegł w tym epidemicznym czasie sporą szansę na doprowadzenie do reelekcji Andrzeja Dudy. Bo jest lęk, który gromadzi wyborców wokół władzy. Bo nie ma konkurentów - siedzą w domach i niewiele mogą. Stąd trwa spektakl, w którym prezydent co dzień ratuje Polskę i Polaków - dziś przedsiębiorców, jutro rolników.
Druga kadencja Dudy jest Kaczyńskiemu niezbędna, by wciąż dzierżyć cugle władzy w rękach. Po epidemii utrzymanie dużego Pałacu może być trudniejsze - w kraj uderzy kryzys gospodarczy, co do tego nie ma żadnych wątpliwości, a ludzie, po wyjściu z szoku i strachu, zaczną rozliczać rządzących z zarządzania kryzysowego.
I z obietnic, które składano - o silnym i sprawnym państwie. Tymczasem Polska jest, jak była - z kartonu. Ignorująca ustalenia wywiadu. Niewydolna na poziomie systemu, choćby w obszarze edukacji i służby zdrowia. I z pustym skarbcem. Wszak pieniądze, które z helikoptera chce rozrzucać minister rozwoju, zostały już wydane.
Dlatego PiS ryzykuje, chcąc położyć na szali zdrowie i życie Polaków. Czy mu się to uda? Aleksander Kwaśniewski w rozmowie ze mną przekonywał, że nie - bo nacisk rzeczywistości i presja faktów będą za chwilę tak duże, że nawet Kaczyński nie da rady się temu przeciwstawić. Ale jeszcze wcześniej będzie pierwsze „sprawdzam”.
Czyli dziesiąta rocznica katastrofy smoleńskiej. Kaczyński jest pewien, że „jakieś obchody urządzić z całą pewnością można”. I w ten sposób zyskujemy klamrę, która spina nam całą dekadę działalności prezesa - od wykorzystania trumien pasażerów Tupolewa do uprawiania polityki po wykorzystanie epidemii do kampanii wyborczej.
Smoleńsk udowodnił, że prezes PiS nie cofnie się przed niczym. Kłamano, że doszło do zamachu. Pozwolono Antoniemu Macierewiczowi, by przez wiele lat truł Polaków bredniami o wybuchach. Wyciągnięto ciała z grobów, by przeciągać prokuratorskie śledztwo. Oskarżano o spisek, zdradę dyplomatyczną i zbrodnię swych konkurentów.
Przez wiele lat z bliska obserwowałam ów smoleński obłęd. Długo nie mogłam pojąć, dlaczego prezes Kaczyński inspiruje i zezwala na działania ośmieszające tę tragedię. Te wszystkie gniecione puszki, wybuchające parówki, kompromitujący się „eksperci”.
Albo się szanuje brata, który zginął, albo robi się z jego śmierci widowisko polityczne.
Okazało się, że tragicznie zmarły Lech Kaczyński został przerobiony na „poległego pod Smoleńskiem”, bo jego bratu było to potrzebne do utrzymania władzy w partii i zdobycia władzy w kraju - mit zamachu chronił Jarosława przed rozliczeniami wewnętrznymi za kolejne wyborcze porażki, mitem zamachu okładano Platformę.
Katastrofa smoleńska i planowanie wyborów w czasie epidemii mają jeszcze jeden punkt wspólny. Obie sytuacje to gra w rosyjską ruletkę. Uda się, albo się nie uda.
Ignorowane są procedury, ludzie zostają narażeni na ryzyko. Dziesięć lat temu była presja, by to w Katyniu zainaugurować kampanię prezydencką Lecha Kaczyńskiego.
Teraz jest presja, by Polacy poszli do urn, by wybrać - najlepiej w I turze - Andrzeja Dudę. Ktoś się zarazi? Trudno, demokracja ma swoje prawa. Frekwencja będzie niska? Nie szkodzi. Kampanii wyborczej nie było? Skąd, ona się przecież odbywa. Osoby w kwarantannie nie będą mogły zagłosować? Komisja pójdzie do nich i już.
W tym spektaklu, reżyserowanym przez prezesa PiS, ochoczo główną rolę gra sam urzędujący prezydent. O Smoleńsku też mówił, co partia kazała. To i teraz powtarza, że nie widzi przeszkód dla wyborów w pierwotnym terminie. Jest wiernym uczniem Jarosława Kaczyńskiego. Dla obu najważniejsza jest władza. A cel uświęca środki.