
Najpierw były plotki, potem niemal potwierdzone informacje, teraz – absolutna pewność. W FIFIE 13, popularnej symulacji piłki nożnej na komputery i konsole, zabraknie Ekstraklasy. Po raz drugi, bo w poprzedniej edycji gry też oficjalnie polskiej ligi nie było.
REKLAMA
– Tak, mogę ostatecznie potwierdzić, w 13 edycji FIFY nie będzie Ekstraklasy – powiedział mi dziś rzecznik Ekstraklasy S.A. Adrian Skubis. Pod koniec sierpnia serwisy zajmujące się grami pisały już, że najprawdopodobniej powtórzy się sytuacja z zeszłego roku. Przy czym padały wtedy zapewnienia o tym, że "rozmów jeszcze nie zamknięto".
W efekcie w FIFIE zabraknie oficjalnie T-Mobile Ekstraklasy – będzie za to "Liga Polska". Nie będzie Legii ani Lecha, tylko L. Warszawa i L. Poznań. Oczywiście, idzie za tym brak oficjalnych strojów i herbów klubów, chociaż nazwiska piłkarzy mają być prawdziwe.
Skubis, co prawda, podkreśla, że "rozmowy nadal się toczą, a Ekstraklasa robi wszystko, by trafić znowu do FIFY". Tylko co z tego? Już w zeszłym roku padały takie zapewnienia. Wówczas serwisy od gier pisały wprost, że polska liga ma "zbyt wygórowane wymagania finansowe". Dziwiło to o tyle, że nie oszukujmy się – polska liga do światowych tuzów nie należy, więc skąd te "wymagania"?
Zawsze wydawało mi się, że rok – bo dokładnie tyle mija od jednej FIFY do drugiej – to chyba wystarczająco dużo, żeby się porozumieć. Najwyraźniej nie. Kiedy spytałem rzecznika Ekstraklasy, jaki jest powód tego nieporozumienia, Adrian Skubis stwierdził tylko, że "to zbyt złożone przyczyny, by krótko o nich mówić". Niespecjalnie byłem zdziwiony tą odpowiedzią, ale przecież pan Skubis nie jest niczemu winien – i przecież naturalne jest, że odpowie tak, by Ekstraklasę stawiać w jak najlepszym świetle, nawet jeśli to z jej winy rozmowy zakończyły się fiaskiem.
Winić natomiast można osoby decyzyjne, odpowiedzialne za losy Ekstraklasy w FIFIE. Pozornie może się wydawać, że to błahostka. Co tam, kilku klubów nie będzie, pal licho, piłkarze przecież mają prawdziwe nazwiska. Niestety, nie jest to tak proste, jak byśmy chcieli. Po pierwsze bowiem, licencje od zawsze były siłą FIFY i nie da się ukryć, że możliwość zagrania ukochanym klubem daje ogromną frajdę. Mimo wszystko, prowadzenie w boju L. Warszawy wykastrowanej z herbu i nazwy, nie jest tym samym. Szczególnie, kiedy bramki wsadza się Barcelonie czy Realowi. I nie widzę powodu – szczególnie jeśli miałyby nim być pieniądze – dla którego nasze drużyny miałyby być potraktowane gorzej, niż te z Danii czy Norwegii – bo nawet tamtejsze ligi są w FIFIE licencjonowane. Tylko my, z europejskiego podwórka piłki nożnej, jesteśmy bezimienni.
Po drugie, Ekstraklasie na udziale w FIFIE powinno po prostu zależeć. W tej chwili jest to, zapewne, najpopularniejsza gra sportowa w Polsce i Europie i jedna z najbardziej znanych na świecie. Ostatnia, 12 edycja gry, tylko w pierwszym tygodniu (i to niecałym) została kupiona przez ponad 3 miliony graczy i cały czas zyskuje fanów. Polacy grają w FIFĘ licznie i co więcej – odnoszą na tym polu sukcesy. Ale to potężne narzędzie promocyjne Ekstraklasa sama odrzuca. Brak naszej najlepszej ligi może zostać odebrany jedynie jako bycie zbyt słabym, by warto było nas tam wrzucać.
Być może oburzenie graczy – i moje – jest nieadekwatne do sprawy. Może to tylko kompletnie nieznaczący fakt, który nie przekłada się w żaden sposób na realny odbiór Ekstraklasy (który chyba i tak nie może być gorszy). Ale przykład FIFY dobitnie pokazuje kondycję osób, które zarządzają polską piłką. Określić to można tylko jednym, młodzieżowym słowem: żenada. A myślałem, że większej niż afera z meczami polskiej reprezentacji i pay-per-view już nie będzie.
