Eksperci próbują wskazać przynajmniej przybliżoną datę szczytu zachorowań na koronawirusa w Polsce. Głos w takim tonie zabrał dr Paweł Grzesiowski, specjalista w dziedzinie immunologii i terapii zakażeń. O jeszcze dokładniejszą prognozę pokusiła się prof. Małgorzata Polz-Dacewicz, prezes Polskiego Towarzystwa Wirusologicznego.
W mediach od blisko 20 lat, w naTemat pracuję od 2016 roku jako dziennikarz i wydawca
Napisz do mnie:
rafal.badowski@natemat.pl
– Do 11 kwietnia spodziewanych jest już 20 tysięcy przypadków. Liczymy, że to będzie właśnie szczyt i od tego momentu liczba zachorowań będzie się zmniejszać – powiedziała prof. Małgorzata Polz-Dacewicz w rozmowie z "Kurierem Lubelskim".
Na jakiej podstawie tworzone są takie prognozy? – Mamy takie precyzyjne wyliczenia oparte o analizy matematyczno-statystyczne i analizy porównawcze dokonane na podstawie sytuacji w innych krajach, np. w Chinach. Według tej prognozy do 7 kwietnia w Polsce może być 10 tys. zachorowań – tłumaczy wirusulog.
Zdaniem profesor, oznaczałoby to, że epidemia zacznie się powoli wygaszać. Liczba zakażonych ma spadać stopniowo. – Mówi się, że wygaszanie epidemii potrwa do czerwca, ale to dość optymistyczny scenariusz. Niektórzy uważają, że ten wirus w ogóle nie zniknie i będzie krążył w populacji ludzkiej – ocenia Małgorzata Polz-Dacewicz.
Wirusolodzy podkreślają, że choć jest nadzieja, że koronawirus koreluje z pogodą i temperaturą, to jednak nie ma dowodów na ścisłe powiązanie tych zjawisk.
Społeczeństwo musi przechorować
Eksperci często wskazują jednak na jeszcze jedną rzecz. Finalnie epidemia wygaśnie prawdopodobnie dopiero, gdy większość społeczeństwa "przechoruje" lub gdy pojawi się szczepionka.
Wcześniej dr Paweł Grzesiowski stwierdził, że dzięki skutecznemu spowalnianiu za ok. 3-4 tygodnie czeka nas szczyt zachorowań. Łatwo policzyć, że tzw. piku w liczbie zakażeń można spodziewać się między 19 a 26 kwietnia. Później już liczba zakażeń powinna spadać.