Prezes Polskiego Towarzystwa Wirusologicznego ocenia, że szczyt zachorowań na koronawirusa w Polsce będzie 11 kwietnia.
Prof. Małgorzata Polz-Dacewicz wskazała dokładną datę szczytu epidemii koronawirusa w Polsce. Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta
Reklama.
– Do 11 kwietnia spodziewanych jest już 20 tysięcy przypadków. Liczymy, że to będzie właśnie szczyt i od tego momentu liczba zachorowań będzie się zmniejszać – powiedziała prof. Małgorzata Polz-Dacewicz w rozmowie z "Kurierem Lubelskim".
Na jakiej podstawie tworzone są takie prognozy? – Mamy takie precyzyjne wyliczenia oparte o analizy matematyczno-statystyczne i analizy porównawcze dokonane na podstawie sytuacji w innych krajach, np. w Chinach. Według tej prognozy do 7 kwietnia w Polsce może być 10 tys. zachorowań – tłumaczy wirusulog.
Zdaniem profesor, oznaczałoby to, że epidemia zacznie się powoli wygaszać. Liczba zakażonych ma spadać stopniowo. – Mówi się, że wygaszanie epidemii potrwa do czerwca, ale to dość optymistyczny scenariusz. Niektórzy uważają, że ten wirus w ogóle nie zniknie i będzie krążył w populacji ludzkiej – ocenia Małgorzata Polz-Dacewicz.
Wirusolodzy podkreślają, że choć jest nadzieja, że koronawirus koreluje z pogodą i temperaturą, to jednak nie ma dowodów na ścisłe powiązanie tych zjawisk.
Społeczeństwo musi przechorować
Eksperci często wskazują jednak na jeszcze jedną rzecz. Finalnie epidemia wygaśnie prawdopodobnie dopiero, gdy większość społeczeństwa "przechoruje" lub gdy pojawi się szczepionka.
Wcześniej dr Paweł Grzesiowski stwierdził, że dzięki skutecznemu spowalnianiu za ok. 3-4 tygodnie czeka nas szczyt zachorowań. Łatwo policzyć, że tzw. piku w liczbie zakażeń można spodziewać się między 19 a 26 kwietnia. Później już liczba zakażeń powinna spadać.

Czytaj także:
źródło: "Kurier Lubelski"