List do Janusza Korwin-Mikke
Bartosz Tarnowski
08 września 2012, 18:26·4 minuty czytania
Publikacja artykułu: 08 września 2012, 18:26 Jako osoba nie znająca się na ekonomii – staram się o niej nie wypowiadać, choć pewnie czasem mnie ponosi, gdy patrzę na debaty dotyczące podatków. Tak samo pan, jako osoba nie znająca się na sporcie osób niepełnosprawnych, nie powinien się pan o nim wypowiadać, zwłaszcza na blogu.
Po pierwsze dlatego, że myli pan ideę sportu z libertariańską ideą ekonomiczną – uporządkujmy zatem pojęcia. Pierwsza dotyczy samodoskonalenia się, druga – ekonomii i życia społecznego. Istotnie, gdyby na ekranie telewizora pokazywano biedaka jako wzór gospodarności – miałby Pan powody do niepokoju. Dziś jednak, gdy trwają igrzyska paraolimpijskie, pokazuje się (a właściwie – nie pokazuje) ludzi, którzy walczą z własną słabością i wygrywają z nią jako… wzór do naśladowania w walce ograniczeniami własnego ciała.
Tym jest właśnie sport – pracą nad sobą i rywalizacją z innymi. Pewnie większej liczbie osób, które coś „łupie w krzyżu”, mają nadwagę czy jakikolwiek inny defekt, bliższy będzie właśnie nasz sport – to jest mobilizacja do walki nad sobą, niezależnie od tego, kim się jest. Sportowcy z Igrzysk Olimpijskich to przecież w dużej mierze niedościgniony wzór, który raczej demobilizuje a nie motywuje (bo przecież „nigdy nie będę taki jak oni”).
Nie możemy – my, osoby niepełnosprawne – rywalizować z innymi na równych prawach w ich sportach. Przyczyny są dwojakie, sprzeczne – ponieważ jesteśmy siłą rzeczy słabsi, ale też dlatego, że… bywa, że osiągamy w sporcie lepsze wyniki (biegi długodystansowe – tu sportowcy na wózkach mają generalnie lepsze czasy od tych „biegających”). To po prostu inne sporty – tak jak bokserzy nie rywalizują z siatkarzami, do tego trzeba zdecydowanie innego typu sprawności fizycznej – i zapewniam, że w sporej większości sportów adaptowanych nie może pan uczestniczyć tylko ze względów formalnych – mianowicie nie jest pan niepełnosprawny.
Z chęcią jednak zmierzyłbym się z Panem w koszykówce na wózkach – zapraszam serdecznie na trening. Jeśli uważa Pan, że to sport nie jest, niech pan spróbuje. Zmęczy się. Rzuci do kosza raz, drugi, dziesiąty, a po dwóch godzinach Pan wstanie z wózka, i powie, czy to rzeczywiście nie jest sport.
Specjalistyczny wózek pożyczę, o ile nie będzie się Pan brzydził – czy nie uzna, że może się panu ograniczyć motoryka. To jednak pogląd wzięty z przesądów ludowych, nie zaś nauki – zapewniam, osoby spędzające czas z niepełnosprawnymi nie stają się mniej sprawne, tak jak ortopedzi nie łamią sobie częściej nóg, rąk i kręgosłupów, a onkolodzy nie są bardziej narażeni na zachorowanie na raka. Zresztą – czy nie bał się Pan tego, zakładając Fundację Indywidualnego Kształcenia?
Czy ja naprawdę muszę ukrywać swoją niepełnosprawność? Staram się ją tylko zniwelować. Staram się być jak najmniej zależny od społeczeństwa – pracuję, wybieram się z powrotem na studia, żyję w sposób aktywny, a także staram się w tym wspierać inne osoby niepełnosprawne w ramach Fundacji Aktywnej Rehabilitacji.
Ale jestem jaki jestem. Nie zmienię tego. Ukrywając to – ukrywam siebie. Nie mam zamiaru robić tego z powodu Pańskiej zachcianki, albowiem właśnie podstawowym powodem do wstydu dla mnie jako człowieka nie byłaby moja niepełnosprawność, ale zależność od innych. W wypadku systemu, w jakim żyjemy – od Państwa Polskiego, i mojej rodziny. Im mniej jestem od nich zależny – tym mniejszy powód do wstydu. Każdy z nas jest po prostu trochę ograniczony – mniej, lub bardziej. Nie jesteśmy bowiem doskonałymi istotami duchowymi, ale każdy z nas ma własne ograniczenia i predyspozycje. Pan jakby starał się o tym zapomnieć…
Nie twierdzimy bowiem, że mamy predyspozycje do sportu takiego, jak na Igrzyskach Olimpijskich. Ale pierwszym powodem, dla którego powstał sport niepełnosprawnych, nie była chęć robienia wszystkiego tak, jak inni, a chęć poprawiania własnej sprawności, co jest nam niezbędne do normalnego życia i funkcjonowania – choćby do tego, żeby dojechać do pracy. Użyczę Panu wózka, zaproszę do przejechania drogi między moim domem a moją pracą – być może zrozumie Pan wtedy, jak bardzo trening jest nam potrzebny. Chyba nie muszę mówić Panu, staremu kapitaliście, jak wzmacnia ten pęd rywalizacja? Że nie potrzebujemy tylko sportów umysłowych (choć piszę to z żalem – bawiłem się brydżem przez jakiś czas), ale też tego sportu wymagającego wysiłku fizycznego, który nas napędzi?
Tak jak każdy z nas ma predyspozycje do innych dyscyplin sportu, tak i my ze sportów adaptowanych wybieramy te, w których idzie nam najlepiej, czy które najbardziej poprawiają naszą sprawność. Tymczasem mówi Pan – przecież w sporcie chodzi o to, by wybrać najlepszego. Ok, ja powiem zatem – sprawdzam. Z punktu widzenia logiki matematycznej, przy pańskich założeniach – sport nie istnieje. Nie ma bowiem sposobu, by znaleźć człowieka najbardziej sprawnego fizycznie – można to tylko zmierzyć w różnych segmentach. Tak samo w sportach walki nie powinno być kategorii wagowych, itd., itp… Sport niepełnosprawnych jest po prostu kolejnym segmentem, tak jak w wypadku innych sportów – wybrała za nas natura.
Dlaczego to jednak do Pana piszę? Aby wziął Pan odpowiedzialność za swoje słowa. Niech Pan sobie wyobrazi, że ktoś z Pana wyznawców, którzy zaciekle bronią Pana wszędzie i w każdej sprawie, złamie sobie tego lata kręgosłup. Ot, na przykład skacząc do wody w miejscu do tego nie przeznaczonym, albo dlatego, że w bok jego samochodu wjedzie pijany kierowca, a On – za Pana przykładem – nie zapnie pasów bezpieczeństwa. Czy weźmie Pan odpowiedzialność za jego stan psychiczny? Za to, że będzie teraz chciał ukrywać swoją niepełnosprawność, zamiast wyjść z domu i pracować?
Moja niepełnosprawność nie jest powodem do dumy. Jednak nie jest też, i nie będzie, powodem do wstydu. Proszę do swojego słownika dodać słowo neutralny. Niepełnosprawność jest neutralna, nie jest bowiem wadą czy zaletą – choć oczywiście lepiej jest być zdrowym.
A nawiasem mówiąc – chętnie się od Pana nauczę brydża.
Z wyrazami szacunku,
Bartosz Tarnowski