W połowie lutego, gdy rząd wiedział już o nadciągającej pandemii koronawirusa, Państwowa Agencja Rezerw Materiałowych wyprzedała za grosze prawie 63 tys. masek ochronnych, których dziś brakuje w szpitalach – informuje "Gazeta Wyborcza".
W mediach od blisko 20 lat, w naTemat pracuję od 2016 roku jako dziennikarz i wydawca
Napisz do mnie:
rafal.badowski@natemat.pl
Epidemia koronawirusa wciąż się w Polsce rozprzestrzenia. Do niedzielnego popołudnia w kraju stwierdzono zakażenie ponad 4 tysięcy osób (4102), z czego 475 pacjentów przybyło tylko w ciągu ostatniej doby. To stan na 5 kwietnia.
Jak podaje główny inspektor sanitarny, aż 17 proc. zakażonych to personel medyczny. To liczba zatrważająca, bo najwyższa w Europie. Kolejne 4,5 tysięcy lekarzy, pielęgniarzy i ratowników medycznych przebywa na kwarantannie.
Wiadomo, że w tak dramatycznej sytuacji niezbędne są specjalistyczne maski. Lekarze i ratownicy czasem wręcz o nie błagają. Jak ustaliła "GW", w połowie lutego odpowiedzialna za zaopatrzenie na czas kryzysu Agencja Rezerw Materiałowych sprzedała prawie 63 tys. specjalistycznych całotwarzowych masek neoprenowych. Chodzi o sprzęt Panoramasque typ 1710395 produkcji francuskiej.
Maski ARM sprzedawała po 10 zł za sztukę. W tym samym czasie w internecie kosztowały po 300-400 zł. Wszystkie poszły na pniu. Informatorzy dziennika przekazali, że towar wykupili "prywaciarze".
"Maski wymagały przeglądu"
Jak tłumaczyła się ARM? "Maski wymagały obowiązkowego przeglądu, który musiałby zostać zrobiony u producenta we Francji i wymagał dużych nakładów finansowych, co było nieuzasadnione ekonomicznie" – przekazał w mailu Dariusz Zawadka, dyrektor biura organizacyjnego w centrali ARM.
Lekarze i ratownicy są działaniem agencji zbulwersowani. – Czy zrobienie przeglądu to większy problem niż sprowadzanie sprzętu z Chin, często złej jakości, z podrabianymi certyfikatami – mówi wzburzony dyrektor jednego z dolnośląskich szpitali, w którym leczeni są zakażeni koronawirusem.
Jak informował dziennik, w połowie lutego agencja zajęta była głównie skupowaniem węgla. Domagali się tego górnicy protestujący przeciwko niskim cenom. A samej ARM zwiększono zatrudnienie, a koszt wynagrodzeń poszybował w stosunku do 2015 r. o 15 mln zł.