Volkswagen nigdy nie kojarzył mi się z motoryzacyjnym szaleństwem. Aż do czasu, kiedy wsiadłem za kierownicę T-Roca w wersji R. Ta jedna literka w nazwie modelu to kolosalny szczegół, bo dość nudnego miejskiego crossovera zamienia w niezłego łobuza. Niestety, parę elementów psuje genialne pierwsze wrażenie.
Volkswagen może dość pewnie rozpychać się na rynku w segmencie crossoverów, bo ma swoje asy w rękawie. Najmniejszy z oferty T-Cross to wszechstronne auto, które naprawdę świetnie się prowadzi. Sprawdziłem go rok temu i stwierdziłem, że wygrywa z nudnym (ale bardzo solidnym) nieco większym T-Rokiem. Tyle że wtedy nie miałem jeszcze okazji testować T-Roca w wersji "hard".
Już wizualnie T-Roc R bije na głowę słabsze wersje tego samego modelu. Różnice są subtelne, ale widoczne. Bardziej efektowne wloty powietrza z przodu i cztery wystające końcówki wydechu z tyłu to dwa szczegóły, których nie można nie zauważyć.
Sylwetka może się podobać, szczególnie jeśli ktoś lubi sportowe dodatki. Trochę nawiązuje do Renault Captur, a patrząc na klapę bagażnika, wypada też wspomnieć o Audi Q2. Literka "R" wbudowana w grill to ostateczny dowód na to, że macie do czynienia z topową odmianą T-Roca.
Na pierwszy rzut oka ktoś może jednak wciąż powiedzieć, że to zwyczajny crossover, jakich jeździ po polskich ulicach tysiące. I nawet zgodziłbym się z tym, gdyby nie fakt, że T-Roc ma pod maską silnik 2.0 TSI o mocy 300 KM. Do tego 4MOTION, czyli napęd 4x4. Maksymalna prędkość? 250 km/h. To nie jest auto, którym tylko odwieziecie dzieci do szkoły i wstąpicie na zakupy. T-Roc R prowokuje do czegoś więcej.
Do setki przyspiesza w 4,8 sekundy, a niemiecki producent nawet podkreśla, że w tym T-Rocu można się poczuć... jak w bolidzie. Tutaj kogoś poniosła fantazja, jednak dynamiczny charakter jest nie do podważenia. Mamy choćby sportowe, obniżone o 15 mm zawieszenie i bardziej czuły układ kierowniczy.
No i to sztucznie podkręcone "strzelanie" z wydechów. Dla jednych ten dźwięk jest tandetny, inni będą zachwyceni. Osobiście wolę naturalne odgłosy niż takie pomruki z głośników, ale co kto lubi. Kiedy przegazujecie auto pod oknem sąsiada, raczej się nie zorientuje, że to wszystko ściema.
Osiągami auta można zarządzać dzięki trybom jazdy. To znany z innych aut grupy VW element systemu, który pozwala przełączać się np. na wariant "Eco" albo "Komfort". W testowanym T-Rocu miałem jeszcze opcje "Sport" i "Race". Ta ostatnia może dostarczyć wrażeń jak ze sportowego auta. Pełnię tych możliwości trzeba jednak sprawdzać na torze, a nie w ruchu ulicznym.
O torze wspominam celowo, bo T-Roc z pewnością mógłby zostać wystawiony na próbę w takich warunkach. Choćby dzięki funkcji "Launch Control", która przy starcie steruje sprzęgłem i 7-stopniowym DSG w taki sposób, aby optymalna prędkość obrotowa kół gwarantowała maksymalne przyspieszenie.
Z tego opisu wyłania się na razie obraz jakiegoś rasowego sportowego wozu. A trzeba pamiętać, że T-Roc R, razem z imponującymi parametrami jest autem do tańca, ale i do różańca. W środku komfortowo można podróżować zarówno z przodu, jak i z tyłu. Nikt nie powinien szorować głową po suficie ani przyjmować dziwnych pozycji, by zmieścić się z kolanami. Do bagażnika też wejdzie całkiem sporo. W tej wersji ma ponad 400 litrów, a kiedy złożycie tylną kanapę, pojemność zwiększy się do ponad 1200 l.
Niestety, w T-Rocu można znaleźć też elementy, które zupełnie nie pasują do auta kosztującego w podstawie ponad 170 tys. zł. Mowa tu o twardym plastiku, którego z perspektywy kierowcy było pełno. Cenię wnętrza volkswagenów za prostotę i solidność, ale tutaj coś poszło nie tak. Jakby tego było mało, jeden z tych plastikowych dodatków w trakcie jazdy zaczął irytująco trzeszczeć. Rozumiem, że trzeba było ciąć koszty, ale to już przelało czarę goryczy.
Na szczęście producenci nie oszczędzali na innych elementach. Miałem do dyspozycji wygodne fotele i system, który pozwala łatwo obsłużyć multimedia. Poza tym bez zarzutu działały wszystkie funkcje wspomagające w czasie jazdy, tj. asystent pasa ruchu, rozpoznawanie znaków drogowych czy kontrola tego, co dzieje się przed nami. Jeśli ktoś miał okazję jeździć jakimkolwiek nowym modelem Volkswagena, to szybko za kierownicą T-Roca poczuje się jak u siebie.
Dodam też, że T-Rokiem R miałem okazję jeździć głównie w mieście, ale kiedy wyjechałem na ekspresówkę poczułem, że łączy go coś... z Passatem. Chodzi o to, że oba auta świetnie sprawdzą się na długie trasy. Ze względu na komfort, ale też spalanie. T-Roc przy autostradowej prędkości palił mi średnio 10 litrów. Uznałem to za niezły wynik.
Ten crossover to propozycja dla tych, którzy mają w sobie trochę motoryzacyjnej fantazji. Z pewnością można kupić tańsze auto z tej półki, ale zapomnijcie wtedy o frajdzie z jazdy, jaką ja miałem przez tydzień za kierownicą T-Roca R.
Volkswagen T-Roc R na plus i minus:
+ Moc. To nie jest kolejny "grzeczny" crossover
+ Sporo miejsca w środku
+ Napęd 4MOTION robi różnicę
+ Precyzyjny układ kierowniczy
- Wykończenie wnętrza poniżej oczekiwań
- Cena jednak trochę za wysoka