– Gdy pada hasło, że jedzie pacjent "dodatni", personel niebędący w danej chwili na sali chorych (w części ”bezpiecznej”), a więc ubrany jedynie w maski chirurgiczne, chowa się w pokojach. Potem salowa, w pełnym sprzęcie, musi umyć hol i zdezynfekować całą przestrzeń. I dopiero wtedy możemy wyjść i dalej pracować – zdradza w rozmowie z "OKO.press" dr Marzena Pietraszek, kardiolog i specjalistka chorób wewnętrznych ze szpitala MSWiA w Warszawie. Jej zdaniem statystyki dotyczące covid-19 w Polsce są wielokrotnie, nawet kilkadziesiąt razy zaniżone.
Plusy i minusy, czyli "dodatni" kontra "ujemni" w czasie pandemii
Kiedy świat toczy globalną walkę z koronawirusem, na odizolowanych od zwykłych ludzi oddziałach zakaźnych rytm dnia wygląda zupełnie inaczej niż dawniej. W tej niecodziennej rzeczywistości panuje podział na tych "dodatnich" (czyli zakażonych koronawirusem) oraz tzw. "ujemnych", u których nie potwierdzono obecności SARS-CoV-2. To właśnie im przypadła w udziale bohaterska rola pomocy chorym na covid-19, zanim "plus" oznaczający wirusa przemieni się w zwykły krzyżyk...
Jedną z takich osób jest dr Marzena Pietraszek. Lekarka od ponad miesiąca jest w stanie pełnej gotowości do udzielania pomocy zakażonym.
– Staramy się być solidarni, wiemy, że jeśli zabraknie jednego z nas, praca zostanie zepchnięta na kolegę czy koleżankę. Taki zawód wybraliśmy, etyka nie pozwala nam, żebyśmy schowali się w domach – nie kryje specjalistka. Jej życie zostało obecnie całkowicie podporządkowane obowiązkom zawodowym.
Trudne powroty z pierwszej linii frontu
– Musiałam stworzyć rytuał powrotu do domu. Najpierw kąpię się w pracy, po przyjściu przemykam przez dom, by nie zetknąć się z dziećmi. Znów biorę kąpiel, wrzucam ubrania do pralki, dezynfekuję wszystko, co trzeba zdezynfekować. I dopiero witam się z bliskimi.
Choć lekarka może korzystać z hotelu, to nie kryje, że kontakt z bliskimi ma dla niej mimo wszystko większe znaczenie. Jako matce małych dzieci trudno jest jej powiedzieć po prostu: „nie przytulaj się”, kiedy stęskniony maluch do niej lgnie.
Skala zakażeń koronawirusem jest dużo większa niż podają oficjalne dane?
– Według ministerstwa danego dnia w całym kraju było siedem zgonów. Jak to możliwe skoro tylko w naszym szpitalu było ich cztery? Myślę, że dane są nie kilka, ale kilkadziesiąt razy zaniżone – twierdzi dr Pietraszek. Lekarka obawia się, że szczyt zachorowań może być ciągle dopiero przed nami. Kulminacyjny moment pandemii może przyjść według niej za dwa lub trzy tygodnie. Do tego czasu musi stawiać czoła wyzwaniom, które stawiane są przed nią każdego dnia. Dla niej największym z nich jest zdecydowanie... osamotnienie.
– To najtrudniejszy temat. U nas większość hospitalizowanych to osoby zaawansowane wiekowo. Część z nich nie ma telefonów komórkowych, inni mają zespół otępienny i zupełnie nie są w stanie skontaktować się z rodziną – wyjaśnia lekarka. Bez kontaktu z bliskimi trudno jest jednak powrócić do sił. W takich momentach ich wsparcie może okazać się niezastąpione. Zwłaszcza kiedy w chwilach zwątpienia zaczyna się postrzegać, że istnieją "plusy dodatnie i plusy ujemne" – jak mawiał klasyk.