– Turystyka ma być przyjemna, beztroska. Natomiast jeśli trzeba będzie wszędzie nosić rękawiczki i maseczki, chować się za pleksi, a zamiast posiłków w restauracji będą one roznoszone do pokoi, wiele osób może nie czerpać z tego radości – mówi w rozmowie z naTemat Jan Mazurczak, Prezes Zarządu w Poznańskiej Lokalnej Organizacji Turystycznej.
Poniższy artykuł jest częścią cyklu "Świat po pandemii". To akcja zainicjowana przez Sebastiana Kulczyka i jego platformę mentoringową Incredible Inspirations, w której wspólnie publikujemy 21 tekstów wyjaśniających, jak będzie wyglądała nasza rzeczywistość i "nowa normalność" po kwarantannie i koronawirusie. Czytaj więcej
Chcę porozmawiać o tym, co będzie, ale zaczniemy inaczej. Jak źle jest teraz?
Jest bardzo źle. Chyba nigdy nie było tak źle. Prosty przykład – w 2001 roku po atakach na WTC nastąpiło chyba największe załamanie rynku hotelowego w USA. Wtedy sieć Marriott mówiła o 25-procentowym nagłym spadku przychodów. To było uderzenie w branżę. Wydawało się, że gorzej być nie może. Żadne analizy ryzyka nie zakładały większych spadków, zwykle twierdziło się, że do tej kwoty warto mieć poduszkę finansową. Teraz mamy spadek w zasadzie o 100 proc. Nikt nie był na to przygotowany.
Gdzie więc leżą kłopoty branży?
Zostajemy w turystyce ze stałymi rachunkami, turyści żądają zwrotu gotówki, a przychodów w zasadzie w ogóle nie ma. To ogromne zagrożenie dla biur podróży i hoteli. Branża często pracuje na dużym obrocie i małej marży. Jest dużo stałych kosztów związanych choćby z czynszem za nieruchomość. Do tego dochodzą stałe umowy na media, z pracownikami, kredyty.
To są gigantyczne straty. Jest taki kluczowy wskaźnik w hotelarstwie – RevPAR. To frekwencja w obiekcie razy średnia cena. Dzięki temu otrzymujemy informację, ile każdy pokój w hotelu przynosi pieniędzy. RevPAR dla Poznania był w marcu na poziomie 180 zł według badań firmy STR. Czyli jeżeli mamy średni obiekt hotelowy, który ma 150 pokoi, i pomnożymy to przez 180 zł oraz przez 30 dni w miesiącu, daje nam to kwotę 810 tysięcy złotych.
To był mniej więcej przychód, na który mógł liczyć hotel.
Dokładnie, a teraz spójrzmy na dane za marzec, czyli 47 zł RevPAR, a przecież w pierwszych dniach tego miesiąca wszyscy normalnie jeszcze pracowali. Mnożąc teraz tę kwotę przez 150 pokoi oraz 30 dni daje nam to kwotę 211 tysięcy. Brakuje nam 600 tysięcy złotych, które musimy gdzieś znaleźć jeszcze w marcu. A perspektywa jest taka, że w kwietniu nie będzie nawet tego.
I jakie jest wyjście dla branży turystycznej?
Są podmioty, które myślą nad restrukturyzacją, niektóre rozważają upadłość. Dodajmy jednak, że wejście na ścieżkę restrukturyzacji może pozwoli zachować przedsiębiorstwo, ale ono będzie miało później – po pandemii – trudniejszy start. Jeśli jednak nic nie będziemy robić, scenariusz może okazać się jeszcze gorszy.
A pomoc rządowa?
Obecnie oferowana pomoc pozwoli przetrwać parę miesięcy, szczególnie tym, którzy mają oszczędności. Ale jeśli popyt nie wróci, to nawet jeśli zaczniemy w wakacje zarabiać jakieś pieniądze, będziemy i tak działać na deficycie. Nikt nie wie, jak długo. Są prognozy międzynarodowej firmy badawczej STR, które mówią, że do stanu z 2019 r. wrócimy w połowie 2022 roku. To oznacza, że być może przez dwa lata część branży turystycznej będzie dokładać do interesu.
Nie wyobrażam sobie dokładać tak długo do biznesu, który wcześniej świetnie działał.
Dlatego mamy wiele hoteli, które rozważają wręcz zamrożenie działalności na 12 miesięcy, czyli nieotwieranie się, nawet jeśli będzie taka możliwość. Ten brak działalności przy ograniczeniu stałych wydatków, zamrożenie kredytów może wydawać się dla wielu najprostszy i pewnie wiele hoteli tak zrobi. Bo nawet jeśli w połowie maja uznamy, że możemy otwierać hotele, to muszą być jeszcze chętni do przyjazdu.
Właśnie – czy klienci będą chcieli wrócić do turystyki?
Badań i prognoz jest mnóstwo, niektóre powstały już po wybuchu epidemii, ale one często się wykluczają. Wszyscy oczywiście liczą, że turystyka ruszy, ale mam wrażenie, że badania sprzed dwóch tygodni to prehistoria. Tak szybko wszystko się zmienia. Niemniej jednak na podstawie obecnych informacji możemy założyć, że spora część ludzi, która do tej pory spędzała wakacje za granicą, bo przywykliśmy, że to tanie i przyjemne, a do tego dobrze wygląda w social media, będzie chciała spędzić czas w kraju.
Ale to badanie jest – że tak powiem – życzeniowe?
Dotyka pan sedna. Wszyscy zdajemy sobie sprawę, że epidemia nie ustanie od jutra.
Minister Szumowski straszył, że wakacji nie będzie w tym roku.
To były rzeczywiście niefortunne słowa. On powiedział, że nie będzie takich wakacji, do jakich przywykliśmy. Ale nie do końca wiadomo, kto do czego przywykł. Jeśli ktoś przywykł do wakacji na spływie kajakowym i noclegu w namiocie, to on będzie miał takie wakacje. Ale jeśli ktoś przywykł do pobytu w wielkim obiekcie, gdzie na śniadaniu spotyka się 800 osób, to ta osoba nie będzie miała takich samych wakacji.
Jakie są więc największe trudności dla turystów?
Docieramy do pierwszej bariery: psychologicznej. Nie do końca wiemy, jak będziemy się zachowywać, kiedy podróżowanie będzie znów możliwe, nie wiemy czy to będzie komfortowe. Turystyka ma być przyjemna, beztroska. Natomiast jeśli trzeba będzie wszędzie nosić rękawiczki i maseczki, chować się za pleksi, a zamiast posiłków w restauracji będą one roznoszone do pokoi, wiele osób może nie czerpać z tego radości. Te osoby będą chciały oszczędzić pieniądze, przełożyć wakacje na inną okazję. Ale tak wygląda sprawa dziś, być może te ograniczenia za trzy miesiące będą inne lub się do nich przyzwyczaimy.
Druga sprawa to brak samego czasu na turystykę. Teraz w wielu miejscach pracownicy wybierają urlop nie tylko zaległy, ale i na ten rok. Może się okazać, że nawet jeśli te osoby nie będą się bały podróżować, to nie będą miały czasu na wakacje. A firmy na pewno będą chciały nadrobić stracony czas i zyski z pierwszej połowie roku.
Trzeci problem to nowe ograniczenia związane z ograniczaniem dystansu. Mogą być na tyle uciążliwe, że zmniejszą dostępność pokoi. Już się mówi, że cena biletu lotniczego wzrośnie dwukrotnie, bo trzeba będzie zwiększyć przestrzeń pomiędzy pasażerami. Jeśli w restauracji hotelowej będziemy musieli mieć wokół siebie pięć metrów wolnej przestrzeni, to nawet jeśli będą wolne pokoje, to nie będziemy mogli ich sprzedać, bo nie damy rady tych ludzi wyżywić. Możliwych kłopotów jest wiele, o niektórych z nich pewnie sobie nawet nie zdajemy sprawy.
Ale nie tylko turyści podróżują. Niektórzy jeżdżą nie dlatego, że lubią, tylko bo muszą. Bo tego wymaga ich praca.
Od turystyki biznesowo-korporacyjnej też będziemy odcięci w dotychczasowej skali. Wiele firm już zamroziło wszystkie wyjazdy służbowe i te podmioty mogą nie być skłonne do szybkiego odmrażania ich.
Może w ogóle takie wyjazdy znikną. Wiele firm zorientowało się, że te wszystkie spotkania mogą odbywać się przez internet.
Jest taka szansa, to też pretekst do oszczędności i nienarażania pracowników, bo przecież ktoś może zakazić pół biura po podróży, ale mimo wszystko przez Internet łatwiej kontynuować relacje biznesowe niż nawiązywać zupełnie nowe. W tym kontekście wyjazdy służbowe nie znikną, podobnie jak targi czy konferencje.
Ale duże branżowe wydarzenia są już przekładane.
Wiele wydarzeń bazujących na międzynarodowych gościach jest już przenoszonych na przyszły rok. Przykład: w czerwcu w Poznaniu mieliśmy gościć prestiżową konferencję European Cities Marketing dla 120 miast europejskich organizacji zajmujących się turystyką. Przenieśliśmy to na wrzesień, ale 2021. Przeniesiony został Światowy Kongres Historyków z sierpnia 2020 r. na sierpień 2021. W listopadzie miało się odbyć w Poznaniu największe forum dla amerykańskich agentów turystycznych działających w Europie. Przeniesione na marzec 2021.
Zapytam brutalnie: ale może po prostu ci, którzy są najlepiej przygotowani, najwięksi, przetrwają ten trudny czas, a potem spiją śmietankę?
Niewykluczone, choć pojawią się też pewnie nowe podmioty. Być może ten, kto szykował się na otwarcie w 2022 roku, wejdzie na mniejszy rynek, choć trzeba pamiętać, że poza podażą spadnie też popyt. I nie wiem czy przetrwają najwięksi. Oni mogą mieć problemy z utrzymaniem płynności. Kolejne spółki linii lotniczych Norwegian ogłaszają bankructwo. Do tej pory turystyka była tak rozgrzana, że każdy mógł popełnić wiele błędów, a rynek i tak to wybaczał. Teraz może być tak, że przetrwają ci, którzy będą najlepiej zorganizowani czy będą mieli najlepsze kontakty. Bo turystyka to branża bardzo interpersonalna. Ważne jest, żeby utrzymywać doskonałe relacje z kontrahentami. Jeśli będziemy kłócić się w sądzie, a z partnerów zostaniemy wrogami, to nawet po przeżyciu tego kryzysu nie wyobrażam sobie tych relacji później. A turystyka to budowanie latami kontaktów. Trzeba będzie wykazać się pewną elastycznością.
Mówimy o firmach. A miasta? Kto będzie miał największy problem?
Najwięcej stracą liderzy. Z dużych polskich miast Kraków jest najbardziej uzależniony od turystyki. Tam problem może być najbardziej odczuwalny, ogromne trudności dotkną także miast uzdrowiskowych, kurortów nad morzem czy w górach. Często cała lokalna gospodarka jest tu uzależniona od turystyki. Ludzie wydają pieniądze nie tylko w hotelach, ale i w sklepie, kantorze czy u fryzjera. Od kolegów z miejscowości w górach słyszałem, że jak tak dalej pójdzie, to za dwa miesiące jedyne przedsiębiorstwo to będą Lasy Państwowe, bo nawet urząd gminy nie będzie miał z czego żyć. Nikt nie przyjeżdża, nikt nie zarabia, nikt nie płaci podatków. Turystyka w Polsce zatrudnia ok. 5 proc. ludzi, ale są miejsca, gdzie jest to 50 proc. Tam sytuacja będzie dramatyczna.
Załóżmy jeszcze inną sytuację. Badania, które pan przywołał, zakładają, że turyści zostaną w kraju. Ale może okaże się, że wszystko wraca do normy i można znowu lecieć do Egiptu.
To są badania, które błyskawicznie się starzeją w tych warunkach. Za dwa miesiące może być zupełnie inna sytuacja, ale nie tylko w branży, ponieważ i turyści mogą stracić pracę i nie będą mieli za co podróżować. Jest tyle zmiennych, że do badań podchodzimy z dużą rezerwą. Teraz mało kto chce płacić za loty, hotele czy atrakcje z góry, nikt nie planuje wakacji za granicą. Ale może jakiś cud się wydarzy, podróżowanie stanie się możliwe i bezpieczne, bilety na loty będą bardzo tanie i ruszymy do tego Egiptu. Uważam, że to jednak bardzo mało prawdopodobny scenariusz. Na pewno czeka nas nieobliczalność. Może się zdarzyć tak, że jeszcze wszyscy w hotelach będą szczęśliwi, bo będą mieli wysokie obłożenie, ale i może się zdarzyć, że ludzie jednak uznają, że nie jest bezpiecznie i się wycofają w ostatniej chwili.
A co pokazują przykłady z innych rynków?
Trochę obserwujemy rynek chiński. Tam obłożenie hoteli wraca obecnie do poziomu 30 proc. To taki poziom minimalnej opłacalności przy bardzo ograniczonych kosztach. Ale jeśli uznajemy, że mamy u nas o trzy miesiące opóźnioną sytuację, to oznaczałoby, że dopiero w połowie wakacji ludzie zaczną podejmować pierwsze podróże. W tym kontekście może na przełomie wakacji i jesieni będzie można podjąć pierwsze poważne decyzje biznesowe.
Ktoś w tej branży w ogóle przeżyje, jeśli dopiero w połowie wakacji zacznie się jakiś ruch?
Wiele podmiotów żyje od sezonu do sezonu. Wirus przyszedł po sezonie zimowym, który był dobry dla branży narciarskiej i hoteli w górach, z kolei reszta w tym czasie wydawała oszczędności. Martwe wakacje mogą się okazać gwoździem do trumny. Ale oczywiście branża przeżyje, jestem tego pewien. Za bardzo pokochaliśmy podróżowanie, byśmy mieli z niego całkowicie zrezygnować ot tak.
A czy branża jest w stanie przetrwać drugą falę pandemii jesienią? Bez szczepionki i przy minimalnym obrocie latem?
Nikt tego nie wie. Każdy rozważa różne opcje, na dziś trudno o optymistyczny scenariusz. Właśnie dlatego wiele hoteli chce się zamknąć na rok. Trzeba też pamiętać, że zanim szczepionka powstanie i zostanie masowo podana, zanim odrodzą się kontakty biznesowe, zanim jakieś oferty w turystyce zorganizowanej zostaną zakontraktowane, sprzedane jakieś pakiety, zanim ludzie uwierzą, że to bezpieczne, to boję się, że mogą minąć lata. Ale nie mamy żadnych danych porównawczych. Świat, który znamy, nigdy nie zderzył się z takim problemem.
Jak to wszystko minie, to ludzie będą też zniechęceni do dalekich podróży. Pojawi się wiele nowych wymogów przy lataniu, wiele linii tego nie przetrwa. Podróż z jedną przesiadką do Sydney nie będzie już taka oczywista.
Będzie inaczej, zapewne trudniej. My wciąż jednak prognozujemy na podstawie tego, co wiemy teraz. Ta rozmowa miesiąc temu wyglądałaby inaczej, inaczej by wyglądała za miesiąc. Może się wkrótce okazać, że ludzie zapomną o problemie, przywykną, że jest jakieś ryzyko, które zostanie matematycznie obliczone. Wzruszą ramionami, będą dalej żyć i zaczną podróżować.
Brzmi to dość optymistycznie.
Jako naród mamy skłonność do zapominania o trudnych tematach po 2-3 latach. Może i w tym przypadku będziemy zachowywać się tak jak wcześniej, bo będziemy tak chcieli robić. A nie myśleć o regulacjach, pamiętać o strachu. Uczymy teraz ludzi turystyki krajowej, skoro może się okazać, że trzeba będzie zostać w kraju i tym samym wesprzeć polską branżę turystyczną. Ludzie przywykli, że podróż Z Warszawy do Poznania czy do Lizbony może mniej więcej kosztować tyle samo. Teraz już tak nie będzie, więc pokazujemy wspólnie z innymi miastami, co można zrobić w Polsce w wakacje. Sami ruszamy z wirtualną edycją akcji Poznań za pół ceny. Mamy o tyle komfortową sytuację, że Polska generalnie jest ładnym krajem. Mamy dużą podaż jeśli chodzi o atrakcje, ale i duży popyt. Nie jest tak jak choćby w Pradze, gdzie zarabia się głównie na turyście międzynarodowym. Sami Czesi nie są w stanie tego ruchu zastąpić.