Ich działania bardzo pomagają PiS. Fatalne decyzje kolejnych liderów lewicy dają do myślenia
Eliza Michalik
01 maja 2020, 12:50·3 minuty czytania
Publikacja artykułu: 01 maja 2020, 12:50
Nie jestem zwolenniczką teorii spiskowych, ale gdybym była, z pewnością zaczęłabym się teraz mocno zastanawiać, o co chodzi z tym, że od dawna, wszystko, co robi lewica bardzo pomaga PiS. Nie mam oczywiście na myśli tego, co mówią liderzy lewicy, ale to co robią. Bo prawda jest taka, że wbrew ich słowom, ich działania bardzo PiS pomagają, wręcz ułatwiają.
Reklama.
Szereg fatalnych decyzji kolejnych liderów lewicy, od wystawienia Magdaleny Ogórek na prezydenta, poprzez decyzję o starcie w wyborach parlamentarnych w 2015 roku jako koalicja, a nie partia – czemu "zawdzięczamy" rządy PiS, aż po dzisiejsze nawoływanie do udziału w ustawionym i bezprawnym głosowaniu ministra Sasina i Poczty Polskiej – naprawdę daje do myślenia.
Czy to możliwe, żeby sprawne i nie pozbawione przecież inteligentnego przywództwa partie lewicowe w kluczowych dla Polski momentach ciągle podejmowały tak nietrafione i szkodliwe dla obywateli decyzje? Których w dodatku nie potrafią w żaden sensowny i logiczny sposób uargumentować?
Szczerze mówiąc trudno mi w to uwierzyć.
Rzecz jasna jeszcze trudniej w to, że lewica mogłaby mieć jakiś interes w tym, żeby rządy PiS, najpierw uzyskane dzięki ich niekompetencji, dziś przedłużyć, za pomocą prezydentury Andrzeja Dudy, o kolejne pięć lat.
Wytłumaczenie kuriozalnego zachowania polityków lewicy jest zapewne, jak w życiu najczęściej bywa, banalnie proste. Prawdopodobnie nie myślą oni wcale o interesie Polski, a wyłącznie własnej partii i swoim własnym, personalnym, traktując sytuację z majowymi wyborami jak kolejny kryzys polityczny i próbując ugrać na nim jakieś swoje partyjne korzyści. Ot, ktoś urośnie, kogoś się skasuje, ktoś zabłyśnie w mediach i sięgnie po więcej władzy, kogo innego się wytnie. Tego wypromuje, owego usadzi. Tu się z kimś dogada, a tam przemebluje – a potem, jakoś to będzie. Business as usual.
Oczywiście oznaczałoby to, że lewica kompletnie nie rozumie, w jakim punkcie historii naszego kraju teraz jesteśmy i jak bardzo poważna jest sytuacja. I nie rozumie, że niedługo po "wygranych” (a ja sądzę raczej, że ustawionych pod Andrzeja Dudę) wyborach zniknie cała scena polityczna, na której toczą teraz swoje piaskownicowe walki na szpadelki, tak jak zniknie opozycja, poza nieliczną, koncesjonowaną, bo zacznie być zwyczajnie i prawdopodobnie dość prymitywnie i jawnie, prześladowana.
Nie rozumie też lewica, że zniknie ten cały matrix, w którym się teraz poruszają i knują, święcie przekonani, że to realny świat: fasadowa już szczątkowa atrapa parlamentaryzmu i wolnej Polski, przysłaniająca ponurą prawdę o dyktaturze, którą już mamy i która domyka się właśnie nad ich bezradnymi i nic nie rozumiejącymi głowami, zaprzątniętymi do samego końca banalną krzątaniną.
Dlatego, gdy słyszę, że "Z Gowinem się nie rozmawia”, wzruszam już tylko ramionami, tak naiwna i niemądra jest ta argumentacja. Jest oczywiste, że w polityce rozmawia się z każdym, kto może pomóc w realizacji planu. Tyle, że trzeba go mieć i umieć wdrożyć.
Z Gowinem rozmawia się tak, jak rozmawia się z każdym, w warunkach wojennych, wymagających misternego połączenia wielu różnych interesów i punktów widzenia, tak, żeby ludzie, których na co dzień niewiele łączy, mogli coś razem wygrać: w tym wypadku wolną od sfałszowanych wyborów i reżimu Polskę.
Nie trzeba czytać Maxa Webera, z którego tezą o skuteczności w polityce się zgadzam (moralnością polityka jest jego skuteczność w działaniu na rzecz dobra państwa, które reprezentuje i jego obywateli, a nie bycie "dobrym" człowiekiem, tak jak ową dobroć rozumiemy potocznie), żeby to wiedzieć, choć obserwując poczynania Biedronia i innych nie mogę oprzeć się nieco złośliwej konstatacji, że jakaś lektura klasyków myśli politycznej mimo wszystko dobrze by im zrobiła.
Zresztą, czy lewica ma w ogóle prawo, po swoich różnych wyczynach oceniać, z kim warto rozmawiać, a kto nie jest rozmów godny? Raczej nie, bo musiałaby najpierw wyjąć wielką spróchniałą belkę ze swojego własnego oka.
Równie wzruszający, co niedorzeczny jest argument o "walce, którą trzeba stoczyć z PiS 10 maja w obronie Polski, bo nie można oddać Ojczyzny walkowerem”, bo to oczywiście nie będzie żadna walka, tylko podłożenie się do użycia cwaniakom z PiS, którzy wykorzystają później koncertowo start Biedronia w Sasinowo – pocztowym głosowaniu – żeby wykazać, że nie było to aż tak wielkie przestępstwo, skoro brała w nim udział nawet opozycja.
To samo dotyczy zresztą postępowania i przemówień Hołowni i Kosiniaka - Kamysza, choć nie ich dotyczy ten artykuł.
Szkoda, że postępowanie lewicy przeczy znanej tezie, że ludzie uczą się na błędach. Jak teraz jasno widać, robi to tylko prawica.