Komuś, kto od lat mieszka w mieście, miło wyrwać się czasem z betonowej dżungli, choćby literacko. Co pozwoli zaspokoić to pragnienie? Otóż kryminały z akcją umiejscowioną na polskiej prowincji. Można wręcz pokusić się o stwierdzenie, że powieści o małomiasteczkowych zbrodniach to już osobny podgatunek w świecie rodzimej literatury. Miejsca, gdzie diabeł mówi dobranoc, z zamkniętymi społecznościami, mają bowiem swój nieodparty urok, tworząc idealną scenerię do konfrontacji z mroczną stroną ludzkiej natury. Dowodzi tego powieść "Więzy krwi", najnowszy kryminał Hanny Greń.
Urodzona w Wiśle autorka, znana miłośnikom kryminałów, tym razem zabiera czytelnika do Świercznicy, fikcyjnej górskiej miejscowości graniczącej z również fikcyjnym Strzygomiem. Powód? Doszło tam oczywiście do niewyjaśnionej zbrodni. Jej okoliczności poznajemy już w prologu. Przerażona młoda dziewczyna biegnie przez las, starając się uciec przed swoim prześladowcą. Na myśl o tym, co ją spotkało, zbiera się jej na płacz. Nietrudno domyślić się, że została zgwałcona. Sprawcą jest ktoś, kto obiecując pomoc, zwabił ją w pułapkę. Już w tym momencie pojawia się sugestia, że z wioską, do której trafiła, jest coś nie tak, a jej mieszkańcy prędzej powiedzą: "sama była sobie winna", niż otoczą ją wsparciem. Nie dane jest nam o tym się ostatecznie przekonać, gdyż dziewczyna zostaje złapana i zamordowana.
Ofiarą okazuje się 23-letnia Wioletta Kamińska, która z nieznanych powodów przyjechała z drugiego końca Polski do małej wsi. Po trzech miesiącach od tej zbrodni sprawca pozostaje nieustalony, a miejscowa policja skłania się ku wersji, że gwałcicielem i mordercą był ktoś przejezdny. Marcin Lipski, komendant komisariatu z sąsiedniego Jodłowca, nie jest o tym jednak przekonany, ponieważ mieszkańcy Świercznicy w kontaktach z policjantami okazali się wyjątkowo mało rozmowni. Prosi więc znajomą byłą policjantkę, Dionizę Remańską, by incognito udała się do wioski i wybadała sprawę zagadkowej zbrodni.
Wraz z główną bohaterką i jej towarzyszką (do Remańskiej dołącza bowiem chorobliwie ambitna Jemina "Inka" Dorycka, marząca o awansie młodsza aspirant, które chce odzyskać dobre imię po nieudanej akcji) czytelnik trafia do hermetycznej społeczności, której życie upływa powoli, jednak w cieniu licznych kłamstw i intryg. Trzeba przyznać, że autorce udało się bezbłędnie oddać duszny klimat skrywającej wiele sekretów miejscowości, a jednocześnie tak poprowadzić śledztwo, że praktycznie do samego końca trudno zidentyfikować winowajcę. Część mieszkańców, choć ma swoje za uszami, wzbudza autentyczną sympatię, przez co nie pasuje do profilu sprawcy. Natomiast ci, którzy ewidentnie mają sporo na sumieniu, nie są "dobrymi kandydatami" na zabójcę, bo takie rozwiązanie byłoby zbyt proste i przewidywalne.
Autorka nawiązuje też do najlepszych tradycji literatury kryminalnej w stylu Agathy Christie. Jak dobrze pamiętamy, w swoich powieściach królowa kryminału grono podejrzanych układała często z przedstawicieli tzw. śmietanki towarzyskiej. W "Więzach krwi" na tej liście znaleźli się członkowie lokalnej elity: od rodziny sołtysa, przez gospodarza kurzej fermy oraz właściciela komisu samochodowego, do lokalnego przedsiębiorcy, którego zakład jest głównym miejscem pracy dla ludzi w okolicy. Rozmowy ze "świercznickimi gwiazdkami", jak określa ich reszta mieszkańców, należą do najlepszych pod względem i treści, i języka fragmentów książki.
Powiedzieć, że finał dochodzenia w Świercznicy wbija w fotel, to nie powiedzieć absolutnie nic. Z tak drobiazgowo zaplanowaną mistyfikacją nie miałem do czynienia od dawna, choć na swoim czytelniczym koncie mam już niejeden kryminał z zawiłą intrygą i szokującym zakończeniem. Uczciwie przyznam, że nie udało mi się też wytypować złoczyńcy. W tym starciu wynik to 1:0 dla autorki, która wymyśliła naprawdę mroczną historię z gorzką refleksją, jak mała miejscowość może być przez lata doskonałym parawanem dla chorych ludzkich namiętności.
Na koniec przypomnijmy jeszcze, że "Więzy krwi" to nie pierwsze śledztwo, jakie miała okazję przeprowadzić na polskiej prowincji Dioniza Remańska. Dociekliwa, empatyczna, a przy tym niezbyt subtelna bohaterka zadebiutowała w wydanej na początku roku "Wiosce kłamców", gdzie badała sprawę morderstwa komendanta policji w rzekomo obłożonym klątwą Strzygomiu. Warto nadrobić zaległości, by sięgnąć po kontynuację jej przygód, która od 6 maja czeka na wysyłkę z księgarni internetowych. Wiemy, że na dwóch częściach się nie skończy. I jest to dla amatorów kryminałów bardzo dobra wiadomość.
Artykuł powstał we współpracy z Wydawnictwem Czwarta Strona
Fragment powieści kryminalnej "Więzi krwi", Wydawnictwo Czwarta Strona
Szamotała się rozpaczliwie, ale osłabienie spowodowane wcześniejszą napaścią i paniczną ucieczką sprawiło, że nie miała sił się bronić. Rzęziła, usiłując złapać bodaj odrobinę powietrza, chwytała duszące ją dłonie, wierzgała w nadziei, że zdoła kopnąć przeciwnika. Wszystko na próżno. Przed oczami wirowały czerwone plamy, które wnet zamieniły się w czerń, a później nie było już nic.
Hanna Greń
Fragment powieści kryminalnej "Więzy krwi", Wydawnictwo Czwarta Strona
Granicząca ze Strzygomiem Świercznica była niedużą wsią o pięknie zagospodarowanym terenie i kilku atrakcjach turystycznych. Można było skorzystać z całorocznego toru saneczkarskiego, zwiedzić pobliskie jaskinie lub wybrać się na niezbyt forsowną wycieczkę do Ściany Życzeń, czyli niemal pionowej nagiej skały z naturalnie wydrążonym lejem, gdzie od wieków skapywała woda, po każdym deszczu zbierająca się w zagłębieniu na szczycie. Należało się nachylić, zbliżyć usta i wyszeptać życzenie, a choć gwarancji spełnienia na piśmie się nie otrzymywało, miejscowi twierdzili, że Ściana Życzeń uszczęśliwiła wszystkich, którzy uwierzyli w jej możliwości.
Hanna Greń
Fragment powieści kryminalnej "Więzy krwi", Wydawnictwo Czwarta Strona
– Trzeba oblać naszą współpracę, żeby się nie rozeschła – oświadczyła, wyraźnie napawając się osłupieniem dziewcząt. – Pora skosztować tego gwiazd naszych wina. Podoba mi się to określenie, bo właśnie ten gatunek wina jest ulubionym trunkiem naszych świercznickich gwiazd. A raczej gwiazdek, bo aż tak wielkie to jednak nie są. [...] Sławne nie są, ale we własnym mniemaniu bardzo ważne z nich persony. To cztery gwiazdy świecące najjaśniej na naszym wiejskim firmamencie, i tak się ciekawie złożyło, że akurat o te osoby pytała Wioletka.