"Jeszcze nigdy..." ("Never Have I Ever) aktualnie utrzymuje się w pierwszej dziesiątce najpopularniejszych produkcji Netflixa w Polsce. Nieźle jak na serial dla nastolatków, który nie jest "Riverdale" (obecnie pierwsze miejsce w "topie"). Jednak "Riverdale" pod pewnymi względami nie dorasta "Jeszcze nigdy..." to pięt. Jak na amerykańskie produkcje young adult, to bowiem serial wyjątkowo autentyczny i bezpretensjonalny. A oprócz tego jest idealnym poprawiaczem nastroju i czasoumilaczem.
Duża część popularnych obecnie seriali dla nastolatków jest wyjątkowo... odrealniona. Ot, chociażby "Riverdale", w którym fabuła dawno wymknęła się spod kontroli, ale również "13 powodów" czy "Sex Education", które pod płaszczykiem prawdziwych problemów są momentami rażąco przerysowane. I nic w tym złego – czy cały czasy musimy tkwić w rzeczywistości? Czasem warto od niej uciec, szczególnie dzisiaj.
Jednak "Jeszcze nigdy..." jest na tym tle tle powiewem świeżego powietrza. Niby wszystkie schematy znane z produkcji young adult (czyli dla młodych dorosłych) są tutaj na miejscu – amerykańskie, zhierarchizowane liceum, problemy z rodzicami, zauroczenie szkolnym przystojniakiem, walka o popularność – jednak całość wypada absolutnie niesztampowo. A największa w tym zasługa kwestii tożsamości i pochodzenia bohaterki.
O czym jest "Jeszcze nigdy..." Netflixa?
Bohaterką serialu Netflixa jest 15-letnia Devi Vishwakumar, Amerykanka, której rodzice są imigrantami z Indii. Początkowo wydaje się, że pochodzenie Devi – świetnie granej przez obiecującą debiutantkę Maitreyi Ramakrishnan – to tylko element, który ma odróżnić "Never Have I Ever" od innych seriali dla nastolatków. Bo powiedzmy to sobie szczerze: tych z reprezentantami mniejszości rasowych w rolach głównych jest jak na lekarstwo.
W miarę oglądania serialu zaczynamy sobie jednak zdawać sprawę, że tożsamość Devi gra tutaj pierwsze skrzypce. I nic dziwnego skoro współtwórczynią tego najnowszego hitu Netflixa jest Mindy Kalling, gwiazda "The Office" i "The Mindy Project", również Amerykanka hinduskiego pochodzenia. Kalling, która o swoim dorastaniu jako dziecko imigrantów opowiadała w swojej bestsellerowej książce "Is Everyone Hanging Out Without Me?", przelała na Devi swoje doświadczenia, nadzieje, frustracje i lęki, co zaowocowało w "Jeszcze nigdy..." potężną dawką autentyzmu.
Devi chce być "normalną nastolatką", ale jej pochodzenie wcale jej tego nie ułatwia. – W Indiach jestem za mało hinduska, a w Ameryce za mało amerykańska – mówi w pewnym momencie. Wymagająca matka i perfekcyjna kuzynka Kamala, które wymagają od niej noszenia sari i przestrzegania tradycji rodem z Indii, wcale jej w tym "rozdwojeniu jaźni" nie pomagają.
Bohaterka – jak ogromna część dzieci imigrantów – czuje się wykluczona i szuka swojego miejsca. "Jeszcze nigdy..." nie unika uproszczeń i przerysowania, jednak pokazuje drogę Devi w sposób empatyczny i autentyczny. Przy okazji serial jest świetnym ukłonem w stronę hinduskiej kultury i przybliża ją Amerykanom, którzy wciąż mają tendencję do dyksryminowania azjatyckich mniejszości.
Serial Netflixa o żałobie
Mimo że w historii Devi aż roi się od typowych dla seriali dla nastolatków schematów, to "Jeszcze nigdy..." ogląda się naprawdę doskonale. Mindy Kaling i Lang Fisher zgrabnie lawirują świeżym humorem i poruszającymi wątkami dramatycznymi, unikają czerni i bieli oraz dbają o ty, by każda postać – począwszy od nadopiekuńczej matki po przystojnego sportowca – miała drugie dno.
Jednak największa w tym zasługa samej Devi, która – obok Maeve z "Sex Education" – jest jedną z najciekawszych postaci kobiecych w serialach dla nastolatków Netflixa. 15-latka nie jest zlepkiem klisz.
To z jednej strony ambitna kujonka, która należy do społeczności nerdów, i marzy o wspięciu się na intelektualne oraz akademickie wyżyny, a z drugiej dziewczyna, która wciąż myśli o seksie, ma obsesję na punkcie popularności i chce się przespać z przystojnym Paxtonem. Potrafi być wredna, cięta i przerażająca, ale mimo to budzi sympatię, bo przecież każdy był kiedyś trudnym nastolatkiem.
W historii o Devi nie wyróżniają się motywy zabiegania o popularność w kalifornijskim liceum czy sprawy sercowe, ale – obok dylematów związanych z tożsamością – temat żałoby. Devi umarł ojciec, a po jego śmierci dziewczyna straciła władzę w nogach i poruszała się na wózku inwalidzkim. Mimo uzyskania sprawności – która przydała dziewczynie sporo szkolnej popularności, chociaż nie takiej, o jakiej marzyła – Devi wciąż zmaga się z emocjami po utracie taty, które konsekwentnie wypiera.
Ten ciężki temat równoważony jest jednak przez świetny humor, który gwarantuje m.in. narrator. Tym w większości odcinków (raz zastępuje go komik i gwiazda "Brooklyn 9-9" Andy Samberg) jest tenisista John McEnroe, który o losach Devi opowiada... jako on sam. Ten genialny zabieg już z miejsca wyróżnił "Jeszcze nigdy..." na tle podobnych produkcji, a komentarze McEnroe doczekały się już osobnych memów.
Serial Netflixa warto więc połknąć w jeden lub dwa wieczory (ma 10 blisko półgodzinnych odcinków). Nie dlatego, że to arcydzieło gatunku czy serial, który zmieni wasze życie. To jednak świetna i wciągająca rozrywka, która sprawi, że przyjemnie spędzicie czas. A przy okazji ani się nie ogłupicie, ani nie wylejecie litrów łez. Czego chcieć więcej na weekend?