"Gazeta Wyborcza" ujawniła, że Ministerstwo Zdrowia miało kupić bez sprawdzenia maseczki za horrendalną kwotę 5 mln zł za pośrednictwem instruktora narciarstwa z Zakopanego, przyjaciela rodziny Łukasza Szumowskiego. Tymczasem na publikację odpowiedział już w Radiu Zet minister zdrowia, który zaprzecza tezie tekstu.
W mediach od blisko 20 lat, w naTemat pracuję od 2016 roku jako dziennikarz i wydawca
"Wyborcza" napisała, że resort zdrowia przepłacił za maseczki ochronne, które nie spełniały norm jakościowych. Pośrednikiem był Łukasz G., znajomy rodziny Łukasza Szumowskiego. To on 16 marca miał skontaktować się z bratem ministra zdrowia – Marcinem Szumowskim, biznesmenem z branży farmaceutycznej. Zakup finalizował wiceminister Janusz Cieszyński.
O tekst zapytano Łukasza Szumowskiego na antenie Radia Zet. – Połowa to fake news. Nikt nikomu nic nie ułatwiał, każdą transakcję traktujemy w ten sam sposób, mamy ponad tysiąc kontrahentów, wszystkich przekierowujemy na jedną transparentną ścieżkę – powiedział minister zdrowia.
Szumowski tłumaczył, że przy zakupach sprawdzane są certyfikaty, natomiast "gdy pojawiły się wątpliwości co do różnych sprzętów, nie tylko w Polsce", Ministerstwo Zdrowia sprawdziło jakość maseczek. Gdy okazało się, że nie spełniają norm, "zażądaliśmy wymiany na sprzęt adekwatny".
Minister zdrowia opowiedział też o znajomości z Łukaszem G. – Ja pana G. znam sprzed kilku lat, jeździłem z nim na nartach. To tak, jakby powiedzieć, że pani przyjacielem jest instruktor, który uczył panią jeździć – bagatelizował. Jak powiedział Szumowski, jego brat przekierował oferenta do odpowiednich osób, w tym przypadku wiceministra Cieszyńskiego.
Za pośrednictwem G. resort kupił podobno co najmniej 100 tys. maseczek typu FFP2, płacąc ok. 39 zł netto za sztukę i 20 tys. maseczek chirurgicznych po 8 zł. Po tej pierwszej transakcji Łukasz G. sprzedał jeszcze ministerstwu 10 tys. sztuk FFP2 z Ukrainy (cena 48 zł netto) i 3 tys. przyłbic (cena nieznana).
Według "Wyborczej" ceny te były horrendalne, nawet jak na okres, gdy strach przed koronawirusem ostro je wywindował. Przed epidemią maseczki FFP2 kosztowały między 2 a 4 zł za sztukę. Chirurgiczne – między 50 gr a 1 zł. Ale przepłacone zakupy środków ochronnych to jeszcze nic.
W kwietniu transakcjami zaczęło interesować się CBA. 6 maja Łukasz G. został wezwany przez wiceministra Cieszyńskiego na dywanik, gdzie usłyszeć miał od niego, że według wyników niezależnego badania maseczki nie spełniają żadnych norm. Część z nich już została rozdysponowana. Za resztę, która zalegała jeszcze w magazynach, polityk zażądał zwrotu pieniędzy. Miał straszyć G. prokuraturą.