Od roku dziennikarzowi "Gazety Wyborczej", Rafałowi Stecowi, Polski Związek Piłki Nożnej nie chce przyznać akredytacji na mecze reprezentacji Polski. Problem jest szerszy: brak komunikacji PZPN z mediami. Zarówno dziennikarze, jak i niektórzy działacze związku, wskazują na głównego winowajcę: rzeczniczkę związku.
Rafał Stec jest głównym dziennikarzem sportowym "Gazety Wyborczej" specjalizującym się w piłce nożnej od 1999 roku. Był jej korespondentem na wszystkich mistrzostwach świata i Europy od 2002 roku.
Okazuje się jednak, że nie zasługuje na to, aby mieć akredytację na mecze piłkarskie polskiej reprezentacji. Jak sam pisze na swoim blogu, pierwszy raz spotkał się z odmową przy okazji zeszłorocznego sparingu z Meksykiem. Dowiedział się, że nie obowiązują żadne jasne kryteria dotyczące przyznawania tych akredytacji. We wczorajszym wpisie dodał, że nadal nie wolno mu chodzić na mecz reprezentacji i że to głównie od widzimisię Agnieszki Olejkowskiej, rzeczniczki PZPN, zależy, czy ktoś otrzyma akredytację.
Redakcja NaTemat próbowała się skontaktować z Agnieszką Olejkowską, żeby dowiedzieć się, czy jej zdaniem jednak istnieją jakieś obiektywne kryteria akredytacji. Niestety, nie odbierała telefonów i nie odpisała na maila.
Zadzwoniliśmy więc do Kazimierza Grenia, działacza PZPN, który jest w opozycji wobec prezesa związku, Grzegorza Laty. – Pan Stec ma rację. Nie ma żadnych kryteriów. To skandal, że nie pozwala się dziennikarzowi takiej rangi oglądać meczy piłkarskich – mówi oburzony. Dodaje, że jest to konsekwencja tego, iż Rafał Stec otwarcie krytykuje związek piłkarski. Greń podkreśla, że dziennikarz robi to w kulturalny sposób, a w związku z tym w wolnym kraju nie powinno się nakładać na niego "zakazu stadionowego".
– PZPN nie jest prywatnym folwarkiem Laty. Gdyby to była jego prywatna firma, to by było co innego. Mógłby robić, co mu się podoba. Lacie pomyliły się niektóre rzeczy – twierdzi Kazimierz Greń. Dodaje, że gdyby każdy, kto krytykuje PZPN, miałby zakaz chodzenia na mecze, to należałoby go nałożyć na 40 mln Polaków.
Na akredytację nie mogli liczyć również inni dziennikarze. Dziennikarz serwisu piłkarskiego Weszło, Tomasz Ćwiąkała, mówi, że im też jej kiedyś odmówiono. W 100 proc. solidaryzuje się z Rafałem Stecem. Nie zgadza się z polityką komunikacyjną Olejkowskiej, ale mówi, że Tomasz Rząsa, dyrektor polskiej reprezentacji, też ponosi odpowiedzialność za ten skandal. – Można przecież mieć odmienne zdanie. Komuś się coś pomyliło. Dopóki nie będzie normalnego dyrektora reprezentacji, tylko Rząsa, to nic się nie zmieni – podkreśla. Jego zdaniem, jeżeli rzecznika PZPN nie chce komuś przyznać akredytacji, to obowiązkiem Tomasza Rząsy jest interweniowanie u niej, żeby naprawiła ten błąd.
Brak akredytacji nie jest jedyną rzeczą, która pokazuje, że związek nie chce żadnej komunikacji z mediami. Tomasz Ćwiąkała mówi, że podczas konferencji prasowej na Euro 2012 Tomasz Rząsa dał do zrozumienia reprezentantowi UEFA, że nie chce, aby mikrofon doszedł do dziennikarzy z Weszło. Gość z europejskiego związku stwierdził jednak, że nie widzi przesłanek, aby nie udzielić im głosu. I podał mikrofon.
Euro jednak się skończyło i skończył się nadzór ze strony europejskich władz futbolu. Dziennikarze mogą więc już liczyć tylko na wsparcie opinii publicznej i wewnętrznej opozycji PZPN.