
W wydanej w 1963 roku książce niemiecka filozof Hanna Arendt, opisując kulisy procesu Adolfa Eichmanna, ukuła termin "banalność zła". Chciała nim zwrócić uwagę na spostrzeżenie dotyczące złych ludzi. Otóż nie są nimi tylko "wielcy" dyktatorzy bez cienia ludzkich uczuć. W poczet oprawców wpisują się często szarzy ludzie zainteresowani własnymi korzyściami: karierą, pieniędzmi, przywilejami dla siebie i swoich rodzin. O tej koncepcji przypomina najnowsza książka Niny Majewskiej-Brown "Dwie twarze. Życie prywatne morderców z Auschwitz".
Dostępne dane na temat 1209 esesmanów z załogi KL Auschwitz pozwalają stwierdzić, że poziom ich wykształcenia był stosunkowo niski. Aż 70 proc. miało wykształcenie podstawowe, 21,5 proc. średnie, a 5,5 proc. wyższe. Spośród 556 ustalonych przypadków zadeklarowanego przez esesmanów z załogi KL Auschwitz wyznania religijnego najliczniej reprezentowani byli katolicy, a następnie ewangelicy. Na trzecim miejscu znajdowali się wierzący bez sprecyzowanego wyznania (kategoria Gottgläubig). Wśród esesmanów należących do NSDAP najwięcej deklarowało przynależność do Kościoła ewangelickiego.
Stoimy sztywne, na baczność, co i tak jest lepsze od tej ich gimnastyki, którą fundują nam co rusz, od przysiadów, skakania, skłonów i tym podobnych. Robimy to tak długo, aż pojawiają się czarne plamy przed oczami, a część z nas zwyczajnie pada zemdlona, by po chwili umrzeć. Ciała nieszczęsnych zmarłych wleczone są pod ścianę baraków, rozbierane, bo przecież ich rzeczy przydadzą się kolejnym häftlingom, i układane w stosy, ku uciesze wszechobecnych szczurów.
Szczerze mówiąc, teraz, w czasie wojny, jest niezłe szaleństwo z dostarczeniem do Głównego Urzędu Rasy i Osadnictwa SS tych wszystkich aktów urodzenia, ślubów i zgonów. Mam wrażenie, że my, młodzi Niemcy, nie zajmujemy się niczym innym, tylko tworzeniem rodzinnych drzew genealogicznych, w których ze szczególną uwagą oglądamy każdy listek i korzonek, sięgając "pamięcią" nawet do połowy osiemnastego wieku. Tak jest w naszym przypadku, bo Hans jako oficer musi udokumentować nasze pochodzenie aż od 1750 roku.
Artykuł powstał we współpracy z Wydawnictwem Bellona
