
Jeżeli twoje dzieciństwo przypadło na okres komunizmu, po prostu nie możesz nie znać komiksów "Skąd się bierze woda sodowa i nie tylko", "Na co dybie w wielorybie czubek nosa eskimosa", "Antresolka profesorka Nerwosolka", "Podróż smokiem Diplodokiem", "Porady Praktycznego Pana" i "W pustyni i w paszczy", tudzież postaci takich jak Orient Men, ciotka Fru-Bęc, Bąbelek i Kudłaczek, Jagrys, Tygrys i Ongrys, Lord Hokus-Pokus czy też wampiry Szlurp i Burp.
Interesowałem się nimi bardzo mocno już od dziecka. W latach 50. dostęp do takich rzeczy był niemal zerowy, człowiek szukał desperacko historyjek obrazkowych w gazetach lokalnych, od czasu do czasu ktoś przywiózł do Lublina, w którym się wychowywałem, jakieś czasopismo z warszawskiego MPiK-u. Wycinałem je i kopiowałem, choć jeszcze przez wiele lat nie pomyślałem o komiksie jako czymś, z czym zwiążę się zawodowo.
Przypomniano sobie o mnie sześć lat temu, po czym okazało się, że... te komiksy sprzedają się świetnie. Od tamtego czasu wznowienia rozeszły się w jakichś 35 albo 40 tysiącach egzemplarzy. Owszem, w czasach PRL-u liczby były znacznie bardziej imponujące, jednak dziś takie nakłady są naprawdę świetnym wynikiem. Nie tylko jak na realia polskie, gdyż podobne wyniki niełatwo osiągnąć nawet na rynku francuskim.
