Mam rodzinę i przyjaciół, ale jestem samotna. Dopadła mnie straszna choroba XXI wieku
List czytelniczki
19 czerwca 2020, 13:18·4 minuty czytania
Publikacja artykułu: 19 czerwca 2020, 13:18
"Gdyby chodziło tylko o bycie wśród ludzi, problem byłby znacznie mniejszy. 'Znajdź przyjaciół, znajdź sobie męża, jedź na obiad do mamy, nie zamykaj się w domu' – można by było wtedy poradzić i byłaby to dobre rady. Jednak w sytuacji, gdy czujesz się samotny podczas rodzinnego obiadu czy na imprezie z przyjaciółmi, zaczyna robić się znacznie bardziej skomplikowanie" – pisze czytelniczka w swoim liście o samotności w tłumie, współczesnej pladze.
Reklama.
"Im bardziej ktoś staje się samotny, tym mniej umie poruszać się w społeczeństwie. Samotność obrasta go jak pleśń czy mech, profilaktyczna osłona chroniąca przed kontaktem, choćby najbardziej upragnionym. Samotność się nasila, powiększa, wydłuża. Kiedy się umocni, trudno się z niej wyzwolić" – na taki fragment trafiłam, czytając książkę "The Lonely City" Olivii Laing. I pomyślałam, że to o mnie. I nie tylko o mnie: o milionach ludzi na świecie. Samotność to w końcu współczesna plaga, która niszczy jeszcze bardziej, niż wirus.
Moim ulubionym filmem jest "Między słowami" Sofii Coppoli. Charlotte i Bob przylatują z USA do Tokio. Nie znają się – ona jest tutaj z mężem, on, podstarzały aktor, kręci reklamę whisky. Mimo że są w jednym z największych miast na świecie, są przeraźliwie samotni. Samotni w swoich sypialniach, w tłumie, a nawet podczas rozmów ze swoimi bliskimi. Kiedy poznają się w hotelu, z miejsca do siebie lgną. Wyczuwają w sobie samotne bratnie dusze.
Kiedy oglądałam ten film po raz pierwszy – w 2003 roku, mam wrażenie, że w innym życiu – wydawało mi się, że rozumiem samotność bohaterów. Dwoje białych Amerykanów w obcym, azjatyckim mieście, tłum ludzi niezwracających na nich uwagi, mąż i żona, od których stopniowo się oddalają. Tak naprawdę zrozumiałam jednak Charlotte i Boba dopiero teraz, z trzydziestką na karku.
Nie tylko ja czuję się samotna, mimo że mam rodzinę i przyjaciół. Ten temat przewija się często w moich rozmowach ze znajomymi (usłyszałam kiedyś od pijanego kolegi na domówce, że czuje się tak samotny, że tylko wódka w weekend dotrzymuje mu towarzystwa), samotność pojawia się również w dyskusjach na grupach na Facebooku, książkach (bardzo polecam "Eleanor Oliphant ma się całkiem dobrze" Gail Honeyman), serialach czy filmach.
Teoretycznie nie powinniśmy czuć się samotni w XXI wieku. Dzięki technologii mamy innych ludzi na wyciągnięcie ręki. Ale coś za coś – kontakt za pośrednictwem komunikatorów na dłuższą metę nie wystarcza. To tylko słowa, a nie fizyczna obecność. Nawet gdy regularnie rozmawiamy na Messengerze, w końcu zaczynamy tęsknić za bliskością drugiego człowieka.
O tę jednak wcale nie jest łatwo. Każdy ma swoje życie, każdy jest zajęty i gdzieś się śpieszy. Coraz trudniej umówić się i spotkać. A jak już do tego dojdzie, takie spotkania często okazują się zupełnie niesatysfakcjonujące. Trochę śmiechu, small talk, telefon w tle, dwie godziny i do widzenia. Czujesz, że chciałbyś się zwierzyć z problemów lub wyznać, że czujesz się samotny, ale tego nie robisz. Po co psuć sympatyczne spotkanie?
Być może ta kwestia niezrozumienia przez innych ludzi to jeden z głównych powodów samotności. "Nikt mnie nie rozumie" – mówisz. Może tylko ci się tak wydaje, może wcale nie próbujesz mówić o sobie, a możesz masz wokoło siebie niewłaściwych ludzi. Rezultat jest jednak taki, że milkniesz i wracasz do swojej skorupy na swoją samotną wyspę (która często ma imponującą populację).
W czasach pandemii koronawirusa ta samotność jest zresztą jeszcze bardziej odczuwalna. Izolacja w czterech ścianach, ograniczanie dotyku, strach przed przytuleniem. Jeśli wcześniej byliśmy samotni, to teraz z powodu tej samotności wręcz umieramy. To jeden z powodów, dlaczego wirtualne rozmowy z psychologami i psychoterapeutami świecą teraz triumfy. Nie dajemy już rady.
Jak radzić sobie z samotnością?
Nie jestem psychologiem, nie wiem, jak walczyć z samotnością. Gdyby chodziło tylko o bycie wśród ludzi, problem byłby znacznie mniejszy. "Znajdź przyjaciół, znajdź sobie męża, jedź na obiad do mamy, nie zamykaj się w domu" – można by było wtedy poradzić i byłaby to dobre rady. Jednak w sytuacji, gdy czujesz się samotny podczas rodzinnego obiadu czy na imprezie z przyjaciółmi, zaczyna robić się znacznie bardziej skomplikowanie.
Być może lekarstwem są głębsze relacje z innymi ludźmi. Bliskość nie tylko fizyczna, ale i emocjonalna. Rozmowy, które mają znaczenie, poczucie, że jest się wspieranym i akceptowanym, świadomość, że możesz opowiedzieć o swoich problemach i zostaniesz zrozumiany. Dzisiaj te elementy są na wagę złota. Szczęściarzami są ci, którzy mają je w swoim życiu.
Taka głęboka bliskość często jest pokazywana jako antidotum na samotność w filmach i książkach. W "Między słowami" lekiem jest dotyk. Charlotte i Bob nie mają romansu, nie mówią o miłości, rozmawiają o mało znaczących rzeczach. Ale są obok. Kiedy w jednej ze scen oboje zasypiają w hotelowym łóżku, Bob przez sen dotyka stopy towarzyszki. Może w tym momencie czuje, że żyje.
We wspomnianej już powieści "Eleanor Oliphant ma się całkiem dobrze" (tytułowa bohaterka jest samotna i fizycznie, i emocjonalnie) pomocni okazują się życzliwi ludzie. Tacy, którzy po prostu zauważają niewidzialną Eleanor i traktują ją jak człowieka z krwi i kości. Tutaj również rewolucyjny okazuje się dotyk. Kiedy kolega mimochodem dotyka ramienia Eleanor, ta ma łzy w oczach. Kiedy jego matka całuje ją w policzek, bohaterka czuje się, jakby była na haju.
Ale jak zawiązać takie głębokie relacje? Jak przestać bać się bliskości, zależności i "słabości"? Nie wiem, pewnie każdy musi sobie odpowiedzieć na to pytanie samemu. Rzucenie telefonu w kąt i słuchanie całym sobą? Szczerość i wrażliwość? Szukanie bratniej duszy w internetowych aplikacjach? Nie mam pojęcia, ale mam nadzieję, że każdy, kto czyta ten list i czuje się samotny, w końcu znajdzie swoje antidotum, a samotność przestanie "obrastać go jak pleśń czy mech".