Chcieliście kiedyś sprawdzić się na torze, w warunkach niemal wyścigowych, i to najlepiej za kierownicą czegoś, co momentami niespecjalnie nadaje się do jazdy w ruchu ulicznym? Głupie pytanie, na które odpowiedzią jest cykl szkoleń organizowany przez Porsche. Trafiłem na taką imprezę na Silesia Ring po raz drugi i… mój Boże, ależ to było satysfakcjonujące. A przy okazji podniosłem swoje umiejętności, bo tym razem było znacznie trudniej – zaliczyłem kurs "poziom wyżej", co w polskich warunkach jest naprawdę unikatowe.
Napisałem w akapicie wyżej: impreza. Ale tak naprawdę trudno mi powiedzieć, że to była impreza. Bo jak nazwać imprezą wydarzenie, kiedy podczas kolacji powitalnej szef instruktorów (Janusz Dudek) prosi wszystkich o nienadużywanie alkoholu z powodu programu, który nazajutrz trzeba zrealizować?
No właśnie. I powiedzmy sobie może to od razu – Porsche Track Experience – bo tak nazywa się cykl, w którym brałem udział już po raz drugi, to nie event. To szkolenie, w którym musisz wycisnąć z siebie siódme poty. A jak nie będziesz sobie radzić, to dostaniesz po głowie. I kropka. I to jest zdecydowanie to, czego powinieneś od Porsche tutaj oczekiwać.
Ale od początku
Zachwycam się tym szkoleniem, bo trzeba powiedzieć, że Porsche Polska podchodzi do rzeczy na poważnie. Po pierwsze: kiedyś naszą część Europy obsługiwał tor w Stambule. Dzisiaj Porsche Experience Center Silesia Ring (nowoczesny tor wyścigowy na Śląsku) to pełnoprawny członek "rodziny Porsche".
Wszystko odbywa się pod czujnym okiem doświadczonych instruktorów, wśród których są m.in. Janusz Dudek, Michał Kościuszko, Maciej Bocheński czy Jan Niesiołowski. Osobom zainteresowanym motosportem tych nazwisk w ogóle nie trzeba przedstawiać. Dodatkowo certyfikaty, które tu zdobędziesz, są uznawane na całym świecie. Możesz wskoczyć na szczebel wyżej równie dobrze w innym Porsche Experience Center. Choćby w Los Angeles czy na niemieckim Hockenheimring.
Tak, klucz do całej sprawy to "szczebel wyżej". Bo kiedy dwa lata temu trafiłem na Silesię razem z Porsche, zrealizowałem "podstawowy" program – dzisiaj nazywa się on Porsche on Track. Teraz miałem przyjemność zmierzyć się z Porsche Track Experience Performance. To trzeci szczebelek w drabince kursów Porsche – pomiędzy jest jeszcze Porsche Track Experience Precision, a później Porsche Track Experience Masters oraz Porsche Clubsport Training.
Te dwa ostatnie są zdecydowanie najbardziej wymagające, zresztą można w ich trakcie zdać egzamin na licencję wyścigową PZMot. I oczywiście, żeby wskoczyć na kolejny szczebel, najpierw trzeba się wykazać na tym stopień niżej. Czyli żeby cię wpuścili na Performance, najpierw musisz zaliczyć Precision. To unikatowe podejście do "adepta" w Polsce. Podobne rzeczy robi jeszcze Mercedes ze swoim AMG Driving Academy.
Oczywiście ktoś z was pewnie teraz myśli: halo, halo, zaraz, przecież nie byłeś na Precision. No tak, nie byłem. Ale byłem na Performance mimo wszystko jako gość, jako dziennikarz, więc musicie mi wybaczyć. Ale w trakcie eventu napotkałem także na klientów, którzy dzień wcześniej ukończyli program Precision, a teraz brali się za Performance. Słowem – nie ma lekko. Pieniądze nie zapewniają tu żadnej taryfy ulgowej.
Po co ta gradacja? Po pierwsze: żeby biegać, najpierw trzeba nauczyć się chodzić. Dlatego tak jak na Performance mieliśmy okazję jako uczestnicy jeździć PRZED instruktorem, a nie ZA (co stanowi gigantyczną różnicę, ale o tym później), tak na prostszych kursach zaczynasz od prostszych rzeczy. Choćby uczysz się prawidłowo pokonywać zakręty.
Po drugie: dzięki temu ludzie z Porsche wiedzą, że poradzisz sobie z kolejnym etapem. Jeśli dasz radę na podstawowym Porsche on Track – możesz iść na Precision. Jeśli zaliczysz Presicion – nie zrobisz sobie krzywdy na Performance. I tak dalej.
To jak jest więc na Porsche Track Experience Performance? Cóż, to akurat najprostsze pytanie.
Jest bardzo szybko
Performance to wycieńczający, wymagający olbrzymiej pracy fizycznej i psychicznej dwudniowy program realizowany w tym wypadku na wspomnianym już Silesia Ringu. Tutaj nie ma już żartów – jeździ się po pełnej nitce toru, a na prostych osiąga prędkości grubo ponad 200 km/h. Przypominam, że po chwili trzeba wyhamować i złożyć się do zakrętu...
Program z podziałem na grupy dostosowane do siebie pod kątem doświadczenia oraz tempa jazdy jest wyjątkowo wymagający. Próby driftu w tylnonapędowych 911 oraz w tych z napędem na cztery koła (nawet sobie nie wyobrażacie, jaka jest różnica) czy nawet w elektrycznych Taycanach. I to tych Turbo S, które generują nawet 1050 niutonometrów momentu obrotowego. Ależ to chodzi bokiem.
Poza "wygłupami" nie brakuje ćwiczeń bardziej technicznych. Uczestnicy kursu poznają zaawansowane techniki sportowej jazdy (odróżnianie pokonanie zakrętu linią U od zrobienia tego samego linią V?) czy wreszcie kolejne próby na torze. Przy czym na Performance tor pokonuje się już tylko w najbardziej sportowych odmianach 911 i 718. Nie ma tu miejsca na Panamery, Macany czy Cayenne, czyli bardziej użytkowe modele Porsche.
Ukoronowaniem dwudniowej pracy jest Shadow driving – czyli jazdy po torze przed instruktorem. I to jest zupełnie inna para kaloszy. Prawda jest bowiem taka, że bardzo łatwo jechać za kimś – a najczęściej na szkoleniach tak pokonuje się tor. Gorzej jeśli przed tobą nagle rozpościera się gigantyczna… pustka. Każda prosta staje się nagle bardzo krótka. Każdy zakręt bardzo ciasny. A przecież w trakcie dnia instruktorzy zabierają część słupków, które służą za orientacyjne punkty do hamowania. Teraz się okaże, czy przez te dwa dni słuchałeś i umiesz znaleźć na torze punkty referencyjne.
Najszybsze auta na tor... i nie tylko
Już wspomniałem wyżej, że na Performance nie jeździ się "byle czym", choć akurat w przypadku Porsche trudno tak powiedzieć o jakimkolwiek aucie. Niemniej jednak przy tej okazji chciałbym jeszcze wspomnieć o dwóch autach, którymi miałem okazję jechać po raz pierwszy. I nie tylko zresztą ja, ale i zdecydowana większość uczestników kursu. Chodzi o Porsche 911 Turbo S i Porsche 718 GT4 (także w wersji Clubsport).
Nowa generacja 911 nie była mi autem obcym, miałem okazję zmierzyć się z nią już kilkakrotnie. Jednak Turbo S to praktycznie nowość. Samochód, który swoimi osiągami zbliża się już do poziomu hipertaut, a który jednocześnie ma praktycznie zerowy "próg bólu".
Dostępność i łatwość użytkowania zawsze była mocną stroną magików z Zuffenhausen, ale mam wrażenie, że tym razem po prostu przeholowali. Mówimy o aucie, które ma 650 koni mechanicznych, a do setki rozpędza się w 2,7 sekundy. Szybciej niż niewyobrażalnie szybki Taycan Turbo S. Mało? 200 km/h na liczniku pojawi się już po 8,9 sekundy, a to już praktycznie poziom włoskich czy brytyjskich super samochodów. To wszystko z silnika o pojemności 3,75 litra i momencie obrotowym rzędu 800 Nm. Rekordowym w historii drogowych 911.
A jednocześnie jest to samochód, do którego możecie wsadzić za kierownicę własną babcię. I pojedzie bez trudności. Spróbujcie tego samego w jakimś ferrari. Albo innym mclarenie. O ile oczywiście wspomniana babcia nie przestraszy się gigantycznego skrzydła, które podnosi się niemal do pionu – jak w legendarnym Bugatti Veyronie – by wspomagać kierowcę przy hamowaniu. A raczej przy wytracaniu prędkości powyżej 200 km/h.
Turbo S na torze robi wrażenie co najmniej jak co najmniej z gry komputerowej. Potężny silnik sprawia, że rozwinięcie prędkości ponad 200 km/h na Silesia Ringu (a najdłuższa prosta ma tu raptem 730 metrów) nie stanowi żadnego wyzwania. Jednocześnie napęd na cztery koła oraz aktywna aerodynamika (wysuwająca się lotka z przodu i gigantyczne, wspominane już skrzydło z tyłu) trzymają to auto w ryzach w każdym zakręcie.
A jeśli czujecie, że przesadziliście, to… wystarczy przyhamować – o ile oczywiście PSM jest włączone. Elektronika potrafi to auto utrzymać w ryzach do naprawdę granicznych sytuacji, a dzięki dociążeniu przodu podczas hamowania całość zaczyna skręcać jak po szynach. To właśnie ta magia Porsche 911. Bo pomijając elektronikę – podczas dohamowania środek ciężkości przenosi się do przodu i nagle mamy do dyspozycji idealny podział masy 50:50. Tam, gdzie inne auta zaczynają przyprawiać cię o zawał serca, 911 po prostu robi swoje.
To wszystko w samochodzie, które jest po prostu… wygodny. W Turbo S Porsche nie idzie na żadne kompromisy jak w bardziej torowych modelach. Wszystko jest tu sterowane elektrycznie (lusterka, fotele), nie brakuje klimatyzacji, systemów multimedialnych, Apple CarPlay i wszystkiego tego, co jest potrzebne na co dzień, a nie na torze. Wszystko – podkreślmy to jeszcze raz – w rakiecie, która chętnie przemieli cię na torze wyścigowym.
718 GT4 to natomiast inna para kaloszy. Pojawienie się takiego auta w ofercie było możliwe dzięki… Taycanowi. Dzięki elektrykowi Porsche obniżyło swój wpływ na środowisko – i stąd ponowna obecność w gamie Porsche auta z czterolitrowym, wolnossącym silnikiem, który kręci się do porażający 8000 obrotów na minutę. To jakbyście pytali, czy elektryki są do czegoś potrzebne. Są choćby do tego.
Osoby obecne na evencie – zarówno dziennikarze, jak i klienci Porsche, jak i wreszcie instruktorzy – wszyscy jak jeden mąż zachwycali się Caymanem GT4. Mi natomiast nie pozostaje nic innego, jak do tego festiwalu pochwał się po prostu… przyłączyć.
To zjawiskowe auto, jedno z najlepszych, jakimi jeździłem w życiu. Cayman GT4 jest jak tak oldschoolowy, tak analogowy i tak mechaniczny, jak tylko się da. Odtrutka na. te nowoczesne czasy. I jednocześnie nie dla każdego – manualna skrzynia biegów może dla wielu stanowić wyzwanie.
Przede wszystkim jednak mówimy o prawdziwej maszynie torowej. Cayman GT4 przy wspomnianym wcześniej Turbo S na papierze nie ma startu. W końcu mamy tu tylko "skromne" 420 KM i tyle samo niutonometrów. Moc jest przekazywana wyłącznie na tylny napęd, a przyspieszenie do 100 km/h trwa 4,4 sekundy. Turbo S po takim czasie jest już za horyzontem.
A jednak… to właśnie ten samochód dał mi najwięcej radości w ciągu tych dwóch dni na Silesia Ringu. Opony Michelin Pilot Sport Cup 2 – semislicki – zrobiły ogromną różnicę, zwłaszcza w porównaniu do tych GT4, które nie były w nie wyposażone. Do tego klatka bezpieczeństwa i... Auto Blip. Czyli system, który jednak ponownie stanowi ukłon w stronę nowicjuszy. Czyli osób takich jak ja.
Auto Blip to inaczej REV Matching. System automatycznie podbija obroty podczas redukcji, aby na chwilę nie zrywać przyczepności kół napędowych podczas puszczania sprzęgła. Bo co innego używać skrzyni manualnej w dziesięcioletnim Fordzie Mondeo, a co innego w takiej bestii.
Dla kogo?
Oczywiście dla każdego, kto czuje w sobie pasję do motosportu. No i ma prawo jazdy. A tak już poważnie: Porsche Track Experience to impreza dedykowana przede wszystkim dla fanów marki Porsche, w tym oczywiście klientów. Zarówno tych obecnych, jak i tych być może przyszłych, którzy chcieliby sprawdzić, czy to jest po prostu coś "dla nich".
Podstawowy program Porsche on Track to koszt 5300 zł. To idealne rozwiązanie dla kogoś, kto chce się rozejrzeć "w tym świecie". Lub nawet wybrać Porsche dla siebie. Taki dwudniowy program jak mój to już 16 tys. zł. I wierzcie mi – człowiek po nim jest maksymalnie zadowolony i... czuje, że umie coś więcej. Ja swoje umiejętności na pewno podniosłem.
Najdroższy jest oczywiście ostatni poziom wtajemniczenia – Porsche Clubsport
Training. To moduł, który kosztuje niebagatelne 53 tysiące złotych. To już jednak zajęcia prowadzone indywidualnie przez instruktora w wyczynowym aucie, w pełnym kombinezonie wyścigowym, z drobiazgową analizą telemetrii, stylu jazdy i zachowań na torze. Po takim kursie ze swoja licencją PZMot każdy będzie gotowy do startu w zawodach.
Porsche po prostu sprzedaje nie tylko świetne auta. Także umiejętności. Imprezy z cyklu Porsche Track Experience trwają przez całe lato, praktycznie do końca września. Jeśli chcecie, to jeszcze zdążycie w tym roku.