To najlepszy poprawiacz humoru na świecie, którego każdy powinien spróbować raz w życiu
Michał Mańkowski
20 lipca 2020, 10:44·4 minuty czytania
Publikacja artykułu: 20 lipca 2020, 10:44
Każdy przechodził trzy miesiące niemal całkowitego zamknięcia na swój sposób. Polska wróciła już prawie do normy, ale paromiesięczny lockdown musi prędzej czy później odbić się mniejszym lub większym „kacem”. A na kaca – jak to bywa – każdy ma swój sprawdzony sposób. Tutaj chciałbym opowiedzieć Wam o moim. Nie kacu, a sposobie.
Reklama.
Koronawirusowa kwarantanna zastała mnie nagle. Wyjeżdżałem wtedy na chwilę z kraju, który z COVID-em nie miał wiele wspólnego. Po dwóch tygodniach wróciłem do zupełnie innej Polski, która po paru dniach rozpoczęła proces izolacji, w efekcie zamykając i swoje granice, i obywateli w domach (teoretycznie).
Nie było ani wychodzenia ze znajomymi, ani wizyt w restauracjach. O wyjazdach na weekend też trzeba było zapomnieć, bo nie było i gdzie. Odpadły kina, teatry i wyjścia na siłownię, trzeba było anulować weekendowe city breaki i kolejny mini urlop.
Siedzieliśmy w domu, który na jakiś czas zmienił się w biuro. Do wieczora praca, po pracy Netflix przerywany nieśmiałym spacerem lub zakupami. I tak przez trzy miesiące. Znacie to, prawda?
Taki model pracy (i życia) jest fajny, ale raz na jakiś czas. Dzień, dwa, no może trzy dni w miesiącu. Ale nie przez bity kwartał. Dlatego nic dziwnego, że Polacy byli zmęczeni. Do marca 2020 roku mogliśmy wszystko. Potem nagle nie mogliśmy praktycznie nic.
To męczy, dlatego moment, gdy w końcu można było możliwie bezpiecznie gdzieś wyjechać był wyczekiwany od dawna. Żadne tam dalekie wojaże, zwykły weekend w Polsce: nad morzem. A jak morze, to najlepiej na Półwysep Helski.
I wtedy w kalendarzu testów prasowych pojawiła się ona. Zjawiskowa, obłędna, niepodrabialna. Synonim wolności, radości i beztroski. Całkowite zaprzeczenie ostatnich kilku miesięcy. Ona, czyli 911-tka. A dokładniej kultowe Porsche 911 Carrera w wersji cabrio, czyli bez dachu. Szybkie zerknięcie na pogodę. Jest dobrze, co prawda bez gigantycznego upału, ale co najważniejsze bez deszczu. Jedziemy.
Porsche to ta marka, która rozpala wyobraźnię od małego. Szczerze nie wiem, jak to możliwe, ale przechodzący obok na oko 6-7-latek ciągnął mamę za sukienkę i pokazywał palcem, krzycząc „wooow, mama patrz, ale porszawa!”. Mina jego taty mówiła niewypowiedzianie to samo.
Równie wielki szok/zaskoczenie/podziw/zdziwienie (wybierz jedno lub kilka) malowało się na twarzy jednego z „wiecznych imprezowiczów”.
– Szefie, a mogę zajrzeć przez szybę do środka?
– A proszę Pana bardzo.
– Ile takie cacko warte? – zapytał, klnąc przy okazji siarczyście.
– Prawie okrągłą bańkę.
– O Boże, przecież to prawie... 100 tysięcy złotych
– No, a nawet milion.
– … racja. To szefie, poratujesz paroma złotymi na piwko?
Mając takie auto musicie się przyzwyczaić i do ciekawskich spojrzeń, i podobnych dialogów. I nie ma co ukrywać: to jest fajne i miło łechta ego kierowcy. Przynajmniej na początku.
Porsche 911 to skrajnie sportowe auto, które zostało ubrane w cywilne ciuchy i równie dobrze nadaje się na asfalt na zwykłych ulicach, jak i ten na torze wyścigowym. Zanim jednak dojedziemy z Warszawy nad morze czeka nas ponad 400 kilometrów i kilka godzin trasy, z czego większość na autostradzie.
I to jest ten jedyny moment, w którym na taką 911-tkę można spróbować ponarzekać. Po tych kilku godzinach dochodzisz do wniosku, że jest ciasno, niewygodnie, twardo i głośno. A momentami nawet trochę trzeszcząco i plastikowo. W teorii możesz jechać z otwartym dachem, ale przy 140km/h na autostradzie raczej nie chcesz tego robić. Do tego co któryś mijający kierowca chce udowodnić (nie wiem tylko czy bardziej sobie czy tobie), że jest w stanie „objechać” Porsche. Nie wspomnę już o gimnastyce z pobraniem biletu na bramkach. Po kilku takich godzinach można zacząć zadawać sobie pytanie: po co to wszystko.
Odpowiedź na nie przychodzi błyskawicznie, gdy z autostrady zjeżdżasz do miasta lub na normalną drogę krajową. Wtedy wszystko powyższe przestaje mieć znaczenie. Jednym przyciskiem w ok. 12 sekund ściągasz dach. Nie musisz się zatrzymywać, możesz zrobić to przy prędkości do 50km/h.
Zakładasz okulary, sięgasz do tyłu po czapkę, podkręcasz nieco muzykę ze swoim ulubionym kawałkiem i... cieszysz się życiem. Mało jest na świecie tak przyjemnych uczuć jak przejażdżka słonecznym wybrzeżem helskim (polska California) za kierownicą 911-tki cabrio w dobrym towarzystwie z fajną muzyką w tle. Problemy wyparowują z głowy jeszcze szybciej niż na liczniku pojawia się pierwsze 100km/h (3,8s). Żeby poza problemami z głowy nie wywiało nam wszystkiego innego, możemy podnieść specjalny wiatrołap, który chroni nas przed wiatrem.
W praktyce jednak wcale nie musisz jeździć szybko. Równie przyjemne jest powolne turlanie się do przodu i podziwianie widoków. Najpiękniejszy widok nam jednak zawsze umknie, czyli seksowna sylwetka „naszej' 911-tki: jednego z najpiękniejszych i najbardziej charakterystycznych aut, jakie kiedykolwiek powstało. Są samochody szybsze, większe, praktyczniejsze, czy robiące większe wrażenie, ale żaden z nich nie ma w sobie tej klasy.
Ale spokojnie, nie jestem idiotą, który teraz będzie próbował was przekonywać, żeby kupić sobie nową 911-tkę, by problemy zniknęły. Zwłaszcza jeśli w odpowiedniej wersji silnikowej i z serią dodatków jej cena może łatwo przebić milion złotych (testowany model to wersja 4S za 959 tys. złotych). Jeśli was na nią stać, to jestem pewien, że humor możecie poprawiać sobie na – nota bene – milion innych sposobów.
Chciałem raczej zasiać w waszej głowie myśl, że jeśli kiedykolwiek będziecie mieli możliwość spędzenia słonecznego weekendu za kierownicą jakiegokolwiek Porsche 911 w wersji cabrio, nie wahajcie się ani chwili. Doświadczenie zostaje w głowie na długo – ja z pocovidowej rzeczywistości wyleczyłem się ekspresowo.
A jeśli tej możliwości mieć nie będziecie, zawsze możecie ją sobie stworzyć za pomocą jakiejś wypożyczalni. No chyba że pokusicie się o kupno tego auta. Plus jest taki, że nie trzeba (i nie warto) kupować takich aut za gotówkę. Dużo lepiej myśleć o nim jednomiesięczną ratą w specjalnym finansowaniu. Wtedy nawet takie samochody wydają się bardziej przystępne i osiągalne.