To nie jest szalony wierzchowiec wyścigowy. Nie jest to też koń pociągowy. To raczej wół roboczy, który bez większych emocji, za to pewnie wykona robotę, której od niego oczekujemy. Na autostradzie będzie zawalidrogą – to, na co go stać, Barton HypeR pokazuje dopiero po zjechaniu z asfaltu.
Jak coś jest tanie, to nie może być dobre? Ta stara jak świat maksyma w większości wypadków sprawdza się w życiu. Czasem jednak cena jest tak absurdalnie niska, że towar i tak znajdzie nabywcę. Jedni będą się śmiać z takiego zakupu, inni doszukiwać się powodów takiej, a nie innej decyzji. W przypadku Barton HypeR powiedzieć, że to tani motocykl, to jak nic nie powiedzieć. Ale co ciekawe, na tym nie kończą się jego zalety.
Zacznijmy od wyglądu. Motocykl nawet nie udaje ścigacza, ma wielkie baloniaste opony, potężny jak na swoje rozmiary przedni błotnik, trochę osłon chroniących kierowcę przed pyłem i błotem. Jak na jednoślad klasy 125 ccm jest nawet stosunkowo wysoki, a szprychowe koła zdają się obiecywać trwałość i pewne prowadzenie w trudnym terenie. Po bokach można zamontować dwa akcesoryjne kufry, znajdzie się też miejsce na kufer centralny. Barton HypeR nie jest kopią czy podróbką konkretnego motocykla, ale patrząc na niego nie sposób nie pomyśleć, że chiński producent zapatrzył się na BMW serii GS.
Czy zatem HypeR jest turystycznym enduro? Od biedy można zaryzykować takie stwierdzenie, ale będzie to określenie lekko na wyrost. Nasz testowy motocykl jest jednak mniejszy, lżejszy i sporo wolniejszy od GS, nawet tego najmniejszego w rodzinie, z silnikiem 300 ccm. Jest też o wiele tańszy. W wersji bez kufrów kosztuje poniżej 8500 złotych, a jakby co, to kufry nie podnoszą znacząco ceny zakupu, trzeba dorzucić zaledwie 400 zł, by cieszyć się dodatkową przestrzenią załadunkową.
Tanio? Bardzo! W sklepach motocyklowych często za jeden kufer trzeba zapłacić więcej, a tu mamy komplecik. W testowanym motocyklu w jednym z nich wysuwał się drut pełniący funkcję zawiasu. Same plastiki nie są najwyższej jakości, ale spełniają swoją funkcję – chronią bagaż przed zmoknięciem.
HypeR jest więc motocyklem, który z założenia ma się nie bać zjazdu z asfaltu. Ba, powiem więcej – on wręcz preferuje drogi gorszej jakości. Ale bynajmniej nie dlatego, że jest takim chińskim odpowiednikiem turystycznego enduro. Barton zwyczajnie gorzej się sprawdza na drogach krajowych, gdyż na nich staje się nieprzyjemnym zawalidrogą.
Tak, trzeba to powiedzieć otwarcie, HypeR nie jest demonem prędkości. Gdy Japończycy z silników o pojemności 125 ccm wykrzesują 15 koni mechanicznych i na motocyklu z takim sercem "pomkniemy" sporo powyżej 100 km/h, to prędkościomierz Bartona setkę pokazuje jedynie podczas jazdy ze stromej górki i z wiatrem. W normalnych warunkach najwięcej co zobaczymy na wskaźniku to około 90 km/h. Piłowanie za miastem z taką prędkością o dziwo Bartona nie męczy, ale frustrujące może być to, że wyprzedza nas wszystko poza konnymi furmankami.
Za to drogi powiatowe to już inna rozmowa. Wąskie, dziurawe lub nawet piaszczyste ścieżki są dla niego niczym plac zabaw, na którym Barton czuje się świetnie. Tu nie przeszkadza, że komfort jazdy kończy się gdzieś przy 80 km/h. Powyżej tej prędkości na kierownicy czuć już wibracje, choć stawiam na to, że pochodzą one z opon. Potężne balony z klockowym bieżnikiem nieszczególnie lubią asfalt, za to w terenie sprawdzają się wyśmienicie.
Co ciekawe, niespełna 10 koni mechanicznych zaprzęgniętych do tego jednośladu nie dba o to, czy kierowca jest lekki czy ciężki, pasażer też nie robi na nich wielkiego wrażenia. HypeR dalej całkiem sprawnie będzie się rozpędzał do około 60 km/h, po czym zaczyna dostawać lekkiej zadyszki, by po przekroczeniu 80 km/h już błagać o litość. Zdecydowanie nie jest to sprinter, ale kiedy trzeba, przewiezie nas z punktu A do punkt B.
Mnie przewiózł z Warszawy w okolice Różana i z powrotem. Kolega śmignął nim do Sochaczewa. Ten konkretny egzemplarz przeszedł już brutalne testy chyba wszystkich motoryzacyjnych redakcji w Polsce i... wciąż żyje. Plastiki są porysowane, jakiż zaczep urwany, łańcuch rozciągnięty jak guma w majtkach, a HypeR dalej jeździ, zadając kłam twierdzeniu, że "chińczyk" rozpadnie się zaraz po wyjeździe z salonu.
Co nie znaczy, że nie jest to motocykl specjalnej troski. Łańcuch rdzewieje, gdy się się go postawi na dworze i nie przykryje. Zresztą przykryty też rdzewieje jakoś bardziej niż w motocyklach japońskich. Warto sprawdzić, czy wszystkie śrubki są dokręcone, bowiem wibracje robią swoje i co jakiś czas zaczynają się luzować nakrętki. Jeśli zaniecha się kontrolowania stanu motocykla, to można się spodziewać, że części naszej maszyny zaczniemy rozsiewać po całej Polsce.
Same naprawy motocykla nie wydają się szczególnie skomplikowane, Barton HypeR jest do bólu prostą maszyną. Warto jednak zaopatrzyć się w szczegółową instrukcję, w przeciwnym razie może być pewien problem. Historia była taka, że po kilku tygodniach intensywnego użytkowania padł akumulator. W instrukcji znalezionej w sieci było wyraźnie napisane, że w celu wymontowania baterii należy zdjąć prawą plastikową osłonę pod kanapą. Po zdjęciu okazało się, że akumulatora pod nią... nie ma. Kilka tysięcy lat cywilizacji, która wymyśliła papier i proch, a gdy przyszło co do czego, to nie odróżniają strony prawej od lewej.
Barton HypeR może się podobać. Gdy jechałem nim po drogach szutrowych, miałem na nim naprawdę sporo frajdy. Ten motocykl zdaje się być właśnie stworzonym do tego, żeby wywieźć się nim gdzieś na wieś i śmigać po polach i łąkach. Gdy asfalt traktuje się raczej jako etap między jedną, a drugą drogą gruntową, HypeR wyraźnie się ożywia. W takich warunkach mniej liczy się prędkość, a bardziej właściwości jezdne. Przyznaję – po górach nim nie jeździłem, strumieni nie przekraczałem. Ale na mazowieckich polach o szutrach motocykl dzielnie sobie radził. W dodatku prawie za darmo. Spalanie na poziomie 2,5 litrów to dla tego Bartona standard, a przy spokojnej jeździe schodzi nawet do około 2 litrów benzyny na 100 km.
Czy warto go kupić? Proste pytanie, ale odpowiedź jest dużo bardziej skomplikowana. Jeśli chcemy jakiś motocykl, koniecznie nowy, którym będziemy dojeżdżać przez pole do pracy czy szkoły, to tańszego lekkiego "terenowego" motocykla pewnie nie kupimy. Owszem, za 8 tysięcy jest na rynku sporo używanych japońskich enduro, ale należy pamiętać, że mogą być w różnym stanie technicznym. Silnik o pojemności 125 ccm ma tę szczególną zaletę, że jazda takim motocyklem nie wymaga posiadania prawa jazdy kategorii A, wystarczy od co najmniej trzech lat posiadać prawko na samochód osobowy. To sprawia, że taki Barton może być ciekawym uzupełnieniem naszego garażu gdzieś na wsi.
W mieście HypeR też sobie radzi, przynajmniej wszędzie tam, gdzie obowiązuje ograniczenie prędkości do 50-60 km/h. Na obwodnice lepiej jednak nim nie wjeżdżać. Tym bardziej, że Barton nie ma też jakiś wybitnych hamulców. O ile zatrzymanie go z prędkości 50 km/h to żaden problem, to już z 80 km/h droga hamowania dramatycznie się wydłuża. Na pokładzie znajdziemy system, dzięki któremu zarówno klamka jak i pedał hamulca blokują tarcze na obu kołach jednocześnie, ale denerwujące jest to, że naciśnięcie klamki wyraźnie unosi w górę pedał hamulca. Widać, że to prosty system naczyń połączonych, któremu lepiej nie stawiać zbyt ambitnych zadań do wykonania.
Barton ma jeszcze jedną cechę, która sprawia, że jest to świetny materiał na "pierwszy motocykl". Otóż nasza mała maszyna prosto z Chin ma niezbyt precyzyjnie działającą skrzynię biegów. Jakikolwiek niewłaściwy ruch i zmiana biegu, obojętne, czy w górę czy w dół, powoduje zgrzyt. Ale jeśli wszystko robi się tak jak trzeba, czyli szybka zmiana w górę, albo szybka zmiana w dół z "przegazówką", to o dziwo – nic nie zgrzyta. Czyli "da się", tylko trzeba potrenować.
Przełączników na kierownicy za wiele nie ma. Po prawej stronie jest awaryjny wyłącznik zapłonu, poniżej suwak do świateł, pod nim włącznik zapłonu. Z lewej strony mamy klakson, kierunkowskaz, a nad nimi włącznik świateł "długich". Co ciekawe, po przekręceniu kluczyka w stacyjce i uruchomieniu silnika, automatycznie włączają się światła mijania. Po co zatem jest suwak po prawej stronie kierownicy? Sam się nad tym zastanawiałem, w mojej ocenie można by go zdemontować. Z przednimi światłami nie robi nic, można nim za to wyłączyć lampę tylną. Tylko po co?
Choć silnik jest jednocylindrowy, to z tyłu mamy dwie rury wydechowe. Nie pytajcie po co, nie wiem, ale wyglądają obłędnie. W ogóle wygląd Bartona HypeR to najmocniejsza strona tego motocykla. Całkiem niezły jest też kokpit z dość dużym wyświetlaczem, na którym znajduje się nawet informacja o tym, na którym biegu jedziemy. Jest ich tylko 5, więc za dużo liczenia nie ma, ale początkującym motocyklistom może się przydać. Wszystkim za to przyda się "kopniak", czyli dźwignia po prawej stronie silnika, którą możemy uruchomić silnik, gdy akumulator odmówi współpracy. Bardzo przydatna rzecz, naprawdę.
Czy kupiłbym Bartona? Chyba nie, ale jeździło mi się na nim całkiem przyjemnie. Nie jest to oczywiście motocykl japoński czy niemiecki i trudno doszukiwać się w nim niemieckiej solidności czy japońskiej precyzji. Ale też nie kosztuje nawet połowy tego, co trzeba zostawić w salonie BMW czy Suzuki. Za 8500 zł dostajemy do ręki motocykl, który jeździ, nie boi się piachu i błota, i którego nie będzie nam bardzo żal, gdy się przewróci, połamie czy obetrze. On właśnie do tego jest. Nie jest to koń wyścigowy, nie ma też postury konia pociągowego. To taki muł albo wół roboczy, którego zadaniem jest wypełnianie woli właściciela. I na tym polu Barton się sprawdza.